REKLAMA

W internecie nie ma miejsca dla autorytetów

Jeśli gdzieś na świecie pozostały jeszcze jakieś autorytety, to możecie być pewni, że już niedługo. W świecie internetu nie ma miejsca na wzory, na ludzi, których można podziwiać, którzy wywołują pragnienie bycia lepszym. Głównie dlatego, że ludzi nie interesują niuanse a bohaterowie mają być nieskazitelni. Jedna rysa, jedna słabość i już po nich.

Internet - tu nie ma miejsca na autorytety
REKLAMA
REKLAMA

Czasem cieszę się, że mój ukochany pisarz Kurt Vonnegut nie dożył czasów mediów społecznościowych w każdym smartfonie, Twittera i Facebooka. Jestem pewna, że nie tylko nie dowierzałby zachowaniom ludzi w sieci, ale sam pewnie nie wytrzymałby, stworzył sobie konto na Twitterze, napisał coś i stał się bohaterem kolejnego skandalu.

Tak działa internet. Gdy informacje obiegają cały glob w trakcie sekund zwiększa się ich liczba, jednocześnie zmniejsza się czas, jaki można poświęcić na analizę poszczególnych, pojedynczych informacji.

Siłą rzeczy przeskakujemy z newsa na newsa, przelatujemy wzrokiem dogłębne analizy, nie wchodzimy w szczegóły. Po prostu nie jesteśmy w stanie tego wszystkiego ogarnąć.

Jednocześnie po raz pierwszy mamy możliwość nawiązywania bliższego, codziennego kontaktu z ludźmi, których wcześniej mogliśmy obserwować tylko okazjonalnie - w książkach, prasie, w radiu czy telewizji. Osoby, które stały na piedestale i niemal całkowicie kontrolowały swój przekaz, dziś wychodzą z siebie, by trafić bezpośrednio do fanów. Mają fanpejdże na Facebooku, konta na Twitterze czy Snapchacie i kanały na YouTube’ie. Większość z nich prowadzona jest przez profesjonalne agencje, jednak część znanych osób w ramach wychodzenia do odbiorców pisze i nadaje sama.

Dlatego właśnie prezydent Andrzej Duda zebrał ostatnio baty za obserwowanie i wchodzenie w interakcje z młodzieżą o często wulgarnych pseudonimach i wiadomościach. Dlatego Richard Dawkins jest dziś słynny z pisania na Twitterze rzeczy, które oburzają wielu ludzi, które są ciągami myśli i opinii, których Dawkins bez internetu prawdopodobnie nigdy nie miałby okazji wypuścić w eter.

Oburzyć internet jest łatwo, potem jednak trzeba ponosić tego konsekwencje i liczyć się z tym, że ludzie przez lata będą wypominać rzeczy, które kiedyś im się nie podobały.

Od kilkudziesięciu lat żyjemy w świecie mediów, w których sensacja jest coraz ważniejsza - tabloidy, gazety plotkarskie oparte na wywlekaniu brudów z życia prywatnego osób publicznych, zgryźliwe ocenianie wyglądu, wpadek, zachowania stały się jedną z wielu dziedzin życia.

Internet spotęgował to i zabrał na nowy poziom. Nie dość, że tu łatwo napisać wredny komentarz i post, to na dodatek osoby rozpoznawalne zaczęły czuć presję lub chęć wypowiadania się na tematy niekoniecznie związane ze swoją ekspertyzą.

Astrofizyk Neil deGrasse Tyson tweetuje o innych dziedzinach nauki i na tematy społeczne. Ponieważ jest astrofizykiem popełni czasem błąd w nieswoim temacie a internet nagle odzywa się oburzony i usatysfakcjonowany, że może coś wypomnieć kosmicznemu guru.

Czy legendarne postacie straciłyby dużo legendarności, gdyby za ich życia istniały media społecznościowe? Czy wyprawy Krzysztofa Kolumba byłyby odbierane negatywnie, bo w sieci pełno byłoby filmów nagranych przez rdzennych mieszkańców pokazujących okrucieństwa imperializmu? Czy Krzysztof Kolumb stałby się antybohaterem?

Czy gdybyśmy dowiadywali się na żywo o przywarach legend takich jak Arystoteles, gdyby mogły one komentować bieżące wydarzenia w sposób zwięzły i cięty, miałyby wciąż takie ogólne poszanowanie?

Czy Mark Twain na Twitterze po pijaku sabotowałby własną karierę?

Nie ma już autorytetów takich, jak kiedyś. Nie ma, bo autorytety pod lupą wiecznej uwagi i platformy do komunikacji ze światem okazują się ludźmi. Być może silnymi, być może z godnymi pochwały wartościami, ale ludźmi. Ludźmi popełniającymi literówki i błędy ortograficzne, ludźmi, którzy błagają o uwagę, ludźmi, którzy robią o wiele więcej, niż się wydawało, którzy składają się z wielu, zbyt wielu warstw.

REKLAMA

Nie lubimy ludzkich autorytetów. Nie lubimy, gdy okazują się niemal tacy jak my, bo to przypomina nam, że sami na co dzień nie dokonujemy niczego wielkiego. A jednocześnie może jesteśmy zazdrośni, może z innego powodu uwielbiamy sprowadzać je na ziemię, wytykać błędy i mieszać z błotem.

Z kogo będziemy brać przykład?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA