Star Wars: Battlefront. 80 godzin, 50 rang i kilkadziesiąt osiągnięć później - recenzja Spider's Web
W najnowszą grę w uniwersum Gwiezdnych wojen zagrywałem się godzinami zaraz po premierze, by niedługo później odłożyć płytę z grą w wersji dla PS4 na półkę. Dopiero po odpaleniu Star Wars Battlefront na pececie na dobre wsiąkłem w Odległą Galaktykę i spędziłem przy Battlefroncie więcej godzin, niż przyzwoitość nakazuje. W zeszłym miesiącu udało mi się wbić 50-tą rangę i zdobyć większość osiągnięć, i przyszedł czas, by ocenić produkcję DICE chłodnym okiem.
Pierwszy kontakt ze Star Wars Battlefront miałem na konsoli PS4 podczas publicznych betatestów. Później wersję na platformę Sony testowałem na chwilę przed premierą w siedzibie DICE w Sztokholmie, by potem odpalić grę po oficjalnej premierze i dać się porwać wojennej zawierusze.
Nowy Battlefront to shooter skrojony pod konsolowego gracza.
Sterowanie awatarem za pomocą kontrolera jest bardzo wygodne, a system aktywacji dodatkowego wyposażenia działa bardzo sprawnie. Graczom w celowaniu pomaga delikatny i opcjonalny aim-assist, rozgrywka jest bardzo dynamiczna i daje mnóstwo frajdy.
Niestety, nie mam zbyt wiele doświadczenia w sieciowych strzelaninach na konsoli. Dostawałem na tyle po tyłku od bardziej doświadczonych zawodników, że po kilku tygodniach płyta ze Star Wars Battlefront trafiła do pudełka.
Postanowiłem dać grze DICE jeszcze jedną szansę na pececie.
Testując na przełomie 2015 i 2016 roku laptopa Acer Predator zainstalowałem na nim pecetowe wydanie Star Wars Battlefront z platfromy Origin i… wsiąknąłem bez reszty. Teraz jestem już po zdobyciu maksymalnej rangi i walce o odblokowanie niemal wszystkich trofeów, wyzwań, dokonań i elementów tzw. dioramy.
Przy Battlefroncie spędziłem ponad 80 godzin - jeśli wierzyć aplikacji towarzyszącej, bo Origina wskazuje na znacznie wyższy wynik - i rozegrałem kilkaset meczy. Przetestowałem bodaj wszystkie karty dające specjalnych ekwipunek i zagrałem przynajmniej kilka razy w każdy z trybów rozgrywki. Spróbowałem też swoich sił w piekielnie trudnych misjach dla jednego gracza.
System kart i power-upów w formie żetonów rozrzuconych po planszy przypadł mi do gustu. Star Wars Battlefront nie udaje symulatora pola bitwy w Odległej Galaktyce, a jest po prostu dynamicznym i szybkim shooterem. DICE od początku mówiło - to nie jest gra dla fanów Battlefielda, a dla fanów Gwiezdnych wojen. Gra nie sprawdzi się też jako arena e-sportowych zmagań, bo za mało tu taktyki, a za dużo losowości.
Jak bronią się po czasie tryby gry w Star Wars Battlefront?
Zacznę narzekanie od trybu, który nie sprawdził się w ogóle - Polowanie na Bohatera. Polega on na tym, że jeden gracz wciela się w herosa, a siedmiu graczy stara się go ukatrupić. Osoba, która zada ostatni cios, zostaje kolejnym bohaterem, a wygrywa gracz, który pierwszy ubije 50-ciu wrogów.
Wiele osób które znam wchodziła na serwery tego trybu tylko po to, by zdobyć osiągnięcie 10-ciu wygranych rozgrywek i nigdy więcej tam nie powrócić. Polowanie na Bohatera przydaje się też do zbierania bonusowych, jednorazowych kart wzmocnień, ale chyba nie o to twórcom chodziło…
Nie wiem kto w DICE wpadł na pomysł, że rozgrywka, w której mamy jednego wygranego i siedmiu przegranych będzie sprawiać graczom frajdę, ale ten ktoś się sromotnie pomylił. Liczę na to, że w jednej z kolejnych aktualizacji tryb ten zacznie losować kolejnego bohatera wśród wszystkich piechurów, a większe obrażenia zadane herosowi dawałyby większą szansę w losowaniu.
Są jednak tryby, które wypadły fenomenalnie.
Nie zliczę spotkań w trybach Supremacja (polegający na przejmowaniu kolejnych punktów kontrolnych), Punkt Zwrotny (gdzie Rebelianci spychają na dalsze pozycje wojska imperialne) i Atak AT-AT (dający poczuć na własnej skórze rozpacz buntowników dławionych przez Imperium), które dostarczały mnóstwo emocji.
Widowiskowe bitwy na ogromnych mapach, w których zespoły składające się z 20 osób muszą realizować określone zadania są potwornie angażujące. Każdy mecz można rozegrać na wiele sposobów - czy to idąc w pierwszej linii piechoty, atakując wroga z dalszych pozycji, czy to korzystając z pojazdów wsparcia.
We wszystkich trzech trybach sytuacja potrafi zmienić się jak w kalejdoskopie, a szala zwycięstwa może przechylić się w ostatnich sekundach na korzyść przeciwnika.
Ze wszystkich trzech trybów 20v20 największą frajdę daje mi Atak AT-AT, a zniszczenie maszyny kroczącej za pomocą liny owijanej wokół jej nóg w ostatnich sekundach meczu, czego raz mi się udało dokonać, daje olbrzymią satysfakcję. Szkoda tylko, że ciężko trafić na dwie naprawdę zgrane drużyny.
Problem wynikający z braku systemu komunikacji głosowej w zespole widać wyraźnie w trybach Supremacja i Punkt Zwrotny. Bez koordynacji działań ze strony obrońców bardzo łatwo stracić punkty kontrolne jeden po drugim, a atakujący na oślep nie przełamią linii obronnych zgranych adwersarzy.
Dobrą odskocznią są bardziej kameralne rozgrywki.
W Battlefroncie nie zabrakło klasycznego trybu Team Deathmatch o nazwie Potyczka, gdzie dwie drużyny stają naprzeciwko siebie. Jego wariacją jest Bohaterowie kontra Złoczyńcy, gdzie naprzeciw siebie stają grupy trzech bohaterów ze wsparciem piechoty. Przyznam, że akurat te tryby nie przypadł mi do gustu, bo dostępne są znacznie ciekawsze scenariusze.
Twórcy Battlefronta przygotowali takie tryby, jak Ładunek (wariacja klasycznego Capture the Flag), Pogoń za Droidami (konieczność przejęcia i utrzymania trzech robotów) oraz Strefa zrzutu (w którym trzeba ganiać po całej mapie i przejmować kapsuły ze śmiercionośnym wyposażeniem przed drużyną przeciwną). Każdy z nich to miła odskocznia od spektakularnych bitew.
Szkoda natomiast, że wynik starcia powietrznego zależy w głównej mierze od tego, po której stronie konfliktu się wyląduje.
Fani Gwiezdnych wojen wydali kolektywny jęk rozczarowania, gdy okazało się, że Battlefront został pozbawiony starć w kosmosie. Można prowadzić potyczki myśliwców w atmosferze, ale niestety tryb Eskadra jest mocno niedopracowany. Przyznam, że sprawia frajdę - niebo jest zatłoczone przez 20-tu graczy z obu stron konfliktu i drugie tyle botów - ale tylko wtedy, gry gram z padem w łapie.
Eskadra bardzo szybko się nudzi. W przeciwieństwie do walk naziemnych wyposażenia statków nie można dobierać ani rozwijać. Rebelianci i imperialni mają do wyboru po dwa statki, a jeden farciarz na zespół ma szansę przesiąść się w niemal niezniszczalnego Sokoła Millenium lub Slave One.
Problem w tym, że niemal każdy mecz wygrywają wywrotowcy.
Nie tylko A-Wing przez długi czas miał źle napisany hitbox i nie sposób było go trafić podczas manerwów, ale statki Imperium są wyraźnie słabsze. Nie mają osłon, a obecne zamiast tego przyspieszenie na niewiele się zdaje w warunkach bojowych. Balans rozgrywki mogłaby poprawić - zgodna z filmowym kanonem - przewaga liczebna Imperium.
Zastrzeżenie można mieć też co do udziału statków w konfliktach na ziemi. Mapa z perspektywy piechura jest ogromna, ale za sterami myśliwca robi się klaustrofobiczna. Trafienie celu na ziemi wymaga przy tym sporej dozy samozaparcia i powtarzania nalotów co kilka minut i zgadywania, gdzie akurat mogą czaić się przeciwnicy.
Mapy - co się udało, a co mniej
Battlefront oferuje graczom wiele map na kilku różnych planetach. Rozgrywki 20v20 w trybach Supremacja, Atak AT-AT i Punkt Zwrotny rozgrywane są na Hoth, Tatooine, Sullust, Jakku i Endorze. Tak jak pierwsze cztery planety bardzo przypadły mi do gustu - po aktualizacji pojawiły się na dwóch z nich dodatkowe mapy - tak Endor niestety powoduje u mnie frustrację i do dziś nie umiem odnaleźć się w leśnym terenie i nauczyć mapy.
Pozostałe cztery duże mapy z kolei znam już chyba na pamięć. Hoth rozgrywa się w śniegu i przywołuje miłe wspomnienia z Imperium Kontratakuje. Atak AT-AT na rebeliancką bazę jest najbliższy filmowego pierwowzoru i chociaż scenariusz ataku tylko luźno bazuje na kinowych Gwiezdnych wojnach, to daje mnóstwo frajdy. Równie dobrze bawię się na pełnym skalnych formacji Tatooine, industrialnym Sullust i przy zaśmieconym po wielkiej bitwie krajobrazie Jakku.
Pozostałe tryby rozgrywki korzystają z mniejszych map.
Za robotami, kapsułami i ładunkami można uganiać się na nieco mniejszych mapach, które często są symetrycznie zaprojektowane. Tak naprawdę trudno mi wskazać ulubioną z nich, ale najbliżej chyba do tego miana jest Schronieniu Jawów na Tatooine. Ze względu na zróżnicowanie terenu - są tu wąskie korytarze, otwarty teren, przesmyki i stojący pomiędzy tym wszystkim sandcrawler - bardzo lubię na niej grać w tryb Strefa zrzutu.
Najmniej udana mapa - nie licząc wszystkich na leśnym Endorze, którego liściastego środowiska nie cierpię - również jest na Tatooine. Obozowisko Tuskenów dostępne było wcześniej wyłącznie w misjach dla jednego gracza, ale dodano je multiplayera w jednej z aktualizacji. Niestety mapa jest ciut za duża i jeśli na serwerze zabraknie kilku graczy to rozgrywka zwalnia i zaczyna się zabawa w chowanego.
Singleplayer i rozwój postaci - to można było poprawić
Jeśli już przy trybie dla jednego gracza jesteśmy, to można o nim powiedzieć tylko tyle, że jest. Misje treningowe co prawda pozwalają się zapoznać z mechaniką, ale dostępne oprócz tego Bitwy i misje typu Przetrwanie są niemożebnie czasochłonne, wymagające i nie dają radości - po co mam spędzać pół godziny na próbie (!) zdobycia kolejnej gwiazdki, skoro mogę grać z żywymi przeciwnikami?
Grając samemu można wziąć udział w bitwie z botami, podczas której wcielając się w piechura lub bohatera trzeba zbierać wypadające z pokonanych wrogów żetony. Już na poziomie wysokim jest to spore wyzwanie, a poziom mistrzowski wymaga korzystania z różnych tricków i ustawiania się w miejscu planszy, z którego można łatwo “campić”. Zero w tym frajdy. Nieco lepiej wypada tryb Przetrwanie, ale w gruncie rzeczy nie jest on specjalnie odkrywczy.
Zadaniem gracza w Przetrwaniu jest obrona się przed 15-oma falami coraz mocniejszych wrogów, a w tym zadaniu może pomagać nam znajomy. Szkoda tylko, że starcia potrafią trwać nawet 30 minut, a jeden głupi błąd pod koniec sprawia, że trzeba je rozpoczynać od nowa - a gracza ma “zachęcać” do tych nużących i powtarzalnych misji to, że trzeba je ukończyć na 100 proc. by otrzymać wszystkie osiągnięcia.
Za kredyty wiele nie da się kupić.
Jedno, co faktycznie kuleje w Battlefroncie, to rozwój postaci. Zdobycie 50-tej rangi oraz odblokowanie i ulepszenie wszystkich kart zajęło mi kilkadziesiąt godzin. Później za mecze dostaje się co prawda kredyty, ale można wydać je tylko na nowe skórki, emotki i ładunki power-upów o ograniczonej liczbie użyć. Mam nadzieję, że powiew świeżości przyniosą tutaj dodatki DLC.
Muszę DICE natomiast oddać to, że system wyzwań i osiągnięć rozwiązali całkiem nieźle. U każdego gracza zawsze aktywne są trzy dość proste wyzwania, których realizacja daje dodatkowe kredyty - zniszczenie określonej liczby statków, wypełnienie wytycznych lub zabicie wrogów daną bronią. Zachęca to do testowania innych trybów gry i zmiany uzbrojenia.
W każdej chwili można dane Wyzwanie wymienić na inne. Udało mi się zrealizować już wszystkie - chociaż łatwe to nie było - i teraz wziąłem się za Dokonania. Za realizację danego celu, których listę można znaleźć w aplikacji towarzyszącej lub na stronie internetowej po zalogowaniu na swoje konto, dostaje się symboliczne kredyty.
Zmiana reguł w tracie gry, czyli co wprowadzały update’y.
Star Wars Battlefront cały czas ewoluuje, a co miesiąc pojawiają się nowe łatki. Twórcy nie tylko naprawiają błędy, ale też modyfikują nieco mechanikę. Zmieniają się statystyki broni, czasy regeneracji kart i inne pomniejsze statystyki, by poprawić balans rozgrywki. Nie zawsze spotyka się to z aprobatą graczy, ale nie uznaję, by Battlefront rozwijał się w złym kierunku.
Niestety, tak jak w Star Wars Battlefront na PC dzięki klawiaturze i myszy mogę wreszcie odnosić sukcesy nieosiągalne dla mnie podczas rozgrywki na PS4, tak tę wersję trapi niestety poważny problem. Co kilka meczy trafiam na oszustów, którzy samodzielnie rozprawiają się z zespołem przeciwnika. Cheaterzy to plaga Battlefronta na komputerach osobistych, a DICE jeszcze sobie z nimi nie poradziło.
A na koniec proste pytanie - czy to wszystko daje frajdę?
Na to pytanie nie umiem odpowiedzieć inaczej niż “jak najbardziej!”. Przy Battlefroncie spędziłem wiele nocy realizując kolejne cele i wydając ciężko zarobione kredyty na skórki i emotki. Co prawda po odblokowaniu większości zawartości i osiągnięć mój zapał nieco ostygł, ale… już niedługo pojawi się pierwszy dodatek dostępny w sprzedaży i w ramach Season Passa.
DICE planuje na przestrzeni najbliższego roku wydać łącznie cztery płatne, tematyczne dodatki do Battlefronta. Pierwszy z nich, o podtytule Zewnętrzne rubieże, wprowadzi nowe bronie, dwóch bohaterów (Nien Numb i Greedo) i inne nowości. O dalszych planach twórców gry pisaliśmy już zresztą na łamach Spider’s Web.
Na dodatki czekam z niecierpliwością, bo do tej pory bawiłem się naprawdę świetnie. Star Wars Battlefront co prawda spotkał się z dużą krytyką - miejscami bardzo słuszną - ale jednego tej grze nie potrafię odmówić. To dzięki Gwiezdnym wojnom powróciłem po latach do rywalizacji w multi, podczas gdy CS i kolejne odsłony CoD-ów mnie do rozgrywek online skutecznie zniechęcały.
Jestem pewien, że do Star Wars Battlefront jeszcze wielokrotnie będę powracał przez najbliższy rok.
Czytaj również: