Biały kruk horroru nareszcie poza konsolami Nintendo. Resident Evil 0 HD – recenzja Spider’s Web
Cholernie trudny wybór. W poplamionym krwią plecaku zostało tylko jedno wolne miejsce. Albo biorę tusz dla maszyny do pisania, dzięki czemu mogę zapisać stan gry, albo dodatkową amunicję do strzelby. Gra nie ma dla mnie litości – zaledwie sześć miejsc w ekwipunku na WSZYSTKIE przedmioty to horror sam w sobie. Z kolei zaraz za drzwiami czeka na mnie olbrzymi, szybki, zmutowany insekt.
Wbrew powyższemu opisowi, właśnie tak wygląda niebo. Niebo każdego miłośnika survival horroru, który zjadł zęby i przeżył serię zawałów na pierwszych odsłonach Resident Evil, Silent Hill, Fatal Frame oraz Clockwork Tower. Złoty okres tego gatunku, przypadający na lata świetności pierwszego i drugiego PlayStation, powraca za sprawą nowej – starej gry Capcomu.
Nie zdziwię się, jeżeli wcześniej nigdy nie słyszeliście o Resident Evil 0. To swoisty biały kruk wśród survival horrorów.
Gra pierwotnie ukazała się w 2002 roku, jedynie na konsoli Nintendo GameCube. Samo to skutecznie ograniczało dostęp do tytułu masie fanów zgromadzonych na drugim PlayStation. Ulepszona edycja zadebiutowała na Wii. Dopiero teraz, w 2016 roku, długo oczekiwana produkcja pojawiła się na PlayStation 3, PlayStation 4, Xboksie 360, Xboksie One oraz komputerach osobistych. No i to jak zadebiutowała!
Remaster jest niemal wzorowy, natomiast sama gra – po prostu śliczna. Złowieszcza. Przerażająca. Upiorna. Ale jednak śliczna. W Capcopie nie ograniczyli się jedynie do prostego podniesienia rozdzielczości tekstur. Studio wykonało świetną robotę, aby Resident Evil 0 HD prezentowało się naprawdę dobrze, a przy tym bardziej klimatycznie od większości współczesnych horrorów.
Resident Evil 0 HD to nowe, piękne, dwuwymiarowe tła malowane zupełnie od podstaw.
Oryginalna gra została stworzona z myślą o proporcjach ekranu 4:3. W Capcomie nie byli zadowoleni z prostego rozciągnięcia tekstur do formatu 16:9. Wszystkie tła stworzono więc zupełnie od zera, z jedną, główną zasadą na czele – gra ma wyglądać dokładnie tak, jak oryginalna produkcja z 2002 roku. Końcowy efekt jest po prostu niesamowity.
Resident Evil 0 to jedna z trzech gier, dla których kupiłem Nintendo GameCube. Pamiętam oryginalną wersję tego tytułu i kiedy ponownie pojawiłem się w przerażającym pociągu, będącym początkową lokacją, zostałem zbombardowany uczuciem nostalgii. To dokładnie ta sama gra, z tymi samymi niezapomnianymi lokacjami. Tyle tylko, że znacznie ładniejsza. No i możliwa do uruchomienia na nowoczesnych telewizorach. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby starsi gracze rozpoczęli przygodę w formacie 4:3. Producenci pozostawili taką możliwość.
Nowe są również modele postaci. Chociaż za ich wzór posłużyły twory z Wii, w wersji na PlayStation 4 trójwymiarowi bohaterowie wyglądają naprawdę dobrze. Nie odcinają się od teł, ich odzienie jest szczegółowe, natomiast dodatkowe stroje dostępne z poziomu ekwipunku ucieszą weteranów (i zboczuchów). Trójwymiarowi protagoniści doczekali się również nowego systemu cieniowania, który łatwy przeoczyć.
Osobny akapit trzeba poświęcić dźwiękom. Te zostały zremasterowane do przestrzennego formatu 5.1
Granie w Resident Evil 0 HD przy założonym zestawie słuchawkowym z cyfrowym dźwiękiem przestrzennym to prawdziwa petarda. Produkcji towarzyszy świetna, upiorna muzyka, idealnie komponująca się z opuszczonymi posiadłościami ekscentrycznych milionerów, upiornie wyglądającymi kościołami i tajnymi, podziemnymi laboratoriami, w którym przeprowadzano makabryczne eksperymenty.
Co najbardziej niesamowite, producenci Reisdent Evil 0 doskonale straszą nie tylko muzyką, ale również jej brakiem. Już zapomniałem, że nagła, nienaturalna i kompletna cisza również może przyprawić o gęsią skórkę. Dzisiaj niestety już nie stosuje się takich rozwiązań, uciekając się głównie do tanich, hollywoodzkich sztuczek. Gra Capcomu to z kolei przypomnienie starej, dobrej, solidnej szkoły horroru.
Największym szokiem podczas grania w Resident Evil 0 HD będzie dzisiaj mechanika. Tą dzieli od współczesnych standardów prawdziwy kanion z zombie.
Zapomnijcie o zapisywaniu gry w każdym dowolnym momencie! Aby utworzyć stan zapisu, musicie znaleźć maszynę do pisania. Co więcej, każde wykonanie zapisu pożera jedną paczkę tuszu z naszego ekwipunku. Zbyt ostrożni gracze mogą więc doprowadzić do sytuacji, w której nie będą mogli wykonać tak zwanego sejwa, bo najzwyczajniej w świecie zabraknie im do tego przedmiotów. A żywe trupy już zacierają na to ręce.
Drugim szokiem będzie miejsce w plecaku. W Resident Evil 0 liczy się absolutnie każda wolna przestrzeń. Przez całą grę sterowana przez nas postać posiada zaledwie sześć miejsc na przedmioty. WSZYSTKIE przedmioty. Nie tylko bronie, ale również tusz do maszyn zapisujących stan gry, amunicję, klucze, elementy dźwigni, apteczki, leki na zatrucia, tajemnicze artefakty i tak dalej. Ta gra to piekło dla gracza – chomika, który podnosi każdy napotkany przedmiot.
Radykalne ograniczenie miejsca w plecaku zmusza do główkowania. Przezorni gracze zawsze przetransportują apteczki i naboje do tych najczęściej umieszczanych pomieszczeń, kładąc je na brudnej posadzce. Bardziej doświadczeni gracze nie będą nosić ze sobą przedmiotów leczących, z kolei weteranom przyda się jedynie nóż i zdolność szybkiego slalomu między rozkładającymi się zwłokami. Wszystko bez żadnego wystrzału.
Trzecią komplikacją jest konieczność troszczenia się o sterowanego komputerowo towarzysza, który wspiera nas podczas rozgrywki. Gdy temu skończy się życie, powita nas napis „game over”. Oznacza to, że towarzyszącą nas osobę musimy regularnie leczyć, wyposażać w nowe bronie oraz dostarczać amunicji. Hej, nikt przecież nie powiedział, że będzie lekko...
Na całe szczęście mniej wymagający gracze mogą skorzystać z łatwego poziomu trudności, dostępnego w menu. Przeciwnicy są w nim znacznie mniej wytrzymali, amunicji jest więcej, z kolei bohaterowie (tak mi się przynajmniej wydaje) zyskują na wytrzymałości. W sam raz na pierwsze podejście, konieczne do zrozumienia podstawowych mechanizmów rządzących wymagającą produkcją.
Resident Evil 0 powinno znaleźć się w kolekcji każdego fana survival horrorów. Zwłaszcza w wartościowej kolekcji wypuszczonej na polski rynek.
Zalety
- Resident Evil 0 nareszcie na innych konsolach!
- Przepiękne tła 2D tworzone zupełnie od postaw
- Upiorna muzyka wspierająca dźwięk przestrzenny
- Wydanie Resident Evil Origins Collection
- Bardzo atrakcyjna cena w stosunku do czasu potrzebnego na przejście gry
- Wymagająca rozgrywka, której próżno szukać we współczesnych grach
Wady
- Młodsi gracze mogę uznać, że gra jest zbyt trudna
- Nie obejdzie się bez częstego wracania do już zwiedzonych lokacji
- Nieprecyzyjne podnoszenie przedmiotów potrafi irytować
- Przydałoby się więcej materiałów dodatkowych, takich jak filmy „making of”
- Szkoda, że wszystkie przerywniki filmowe nie zostały zremasterowane
Do polskich sklepów trafił zestaw Resident Evil Origins Collection. To wydanie zawierające dwie gry – zremasterowane Resident Evil 0 oraz zremasterowane Resident Evil. Dwie bardzo wartościowe produkcje, które oddają sedno tego, czym survival horrory były 15 – 20 lat temu. A były doskonałe! Niezwykle grywalne, wymagające, do tego momentami naprawdę straszne. Niestety, nie mogę tego napisać o wielu współczesnych tytułach grozy.