Oto wybór, przed którym staniesz niedługo: uwielbienie w Matriksie czy trudy życia realnego
Gry związane z wirtualną rzeczywistością to zupełnie nowa era rozrywki cyfrowej, której doczekać się już nie mogę. Możliwość „immersyjnej” przygody jest niezwykle pociągająca i intrygująca. Gry VR to jednak również i pewne zagrożenie. Pamiętacie znakomity wątek kultowego filmu Matrix, w którym jedna z postaci decyduje się na wygodniejsze życie w wirtualnej rzeczywistości zamiast trudów i znojów tego prawdziwego?
W przeciągu najbliższych dwóch, może trzech lat, rozrywka cyfrowa zostanie przeniesiona na zupełnie nowy poziom. Tyczy się to zarówno tych hardkorowych graczy, inwestujących w wysokobudżetowe tytuły, jak i tak zwanych „każuali”, czyli osób, które raz na jakiś czas lubią w coś pograć na tablecie czy w przeglądarce. Te drugie osoby otrzymają cudowne nowe gry napisane dla klonów Google Glass czy Microsoft Hololens. Te pierwsze otrzymają narzędzia takie, jak Oculus czy Vive, by móc w pełni zanurzyć się w danej grze.
To umożliwi nam doświadczanie gier w zupełnie nowy sposób. Już nie będą małą częścią naszej rzeczywistości, a staną się pewną formą alternatywnej. Dużo mniej przekonującej od naszej ale zarazem na tyle mocno, by zapewnić nam zupełnie nowe doznania. Dzięki temu będziemy mieli namiastkę przygód, których nigdy nie będzie dane nam przeżyć.
Nieczęsto przecież mamy okazję być pilotem kosmicznego myśliwca. Albo żołnierzem broniącym ziemi przed złowrogim najeźdźcą w kosmosu. Z rzadka możemy też wziąć najnowsze Lamborghini i poszaleć nim na torze. Wirtualna rzeczywistość da nam tego namiastkę.
Pewnej rzeczy się jednak obawiam
I to tak całkiem poważnie. Gry wideo to jedna z ulubionych form spędzania przeze mnie wolnego czasu. Nie wyrosłem z tego, nie nudzą mnie i nawet te mniej fajne produkcje potrafią mnie wciągnąć na długie godziny. Wirtualna rzeczywistość to pewne zagrożenie dla takich ludzi, jak ja. Po co bowiem pójść spać, na rower czy na randkę, skoro poprzez wirtualną rzeczywistość mogę ten czas przeznaczyć na przelot myśliwcem F-22 w Wielkim Kanionie? Do gogli VR będę podchodził jak do używek: potrafią być super tylko wtedy, jeżeli najpierw ustalimy sobie wobec nich surowy rygor.
Pomijając powyższe, w wirtualnej rzeczywistości dostrzegam jeszcze jedno zagrożenie. O którym sobie przypomniałem przy zapowiadanej właśnie grze Rock Band VR. To kolejna odsłona z serii bardzo prostych gier zręcznościowych, która sprowadza się do słuchania muzyki i reagowania wciśnięciem przycisku na padzie, gdy na ekranie pojawi się odpowiednia informacja. Przeniesienie jej do wirtualnej rzeczywistości nic właściwie w rozgrywce nie zmieni. Poza jednym.
Zostaniesz przeniesiony na scenę w lokalu wypełnionym po brzegi publicznością. Taką, która nie będzie zwracała uwagę na to, że nie grasz swoich kawałków, a cudze. Nie będą mieli też za wiele przeciwko temu, że nie grasz na gitarze a na jej plastikowej imitacji z czterema guziczkami. Albo że fałszujesz. Będą cię kochać, wiwatować na twoją cześć a po koncercie proponować randki. Będzie super.
To czym to się różni od przykładów, które podawałem wcześniej?
A tym, że nie potrafimy w „realu” teleportować się ani podróżować w czasie. Chociażbyś nie wiem jak się starał, raczej nie będziesz miał w prawdziwym życiu okazji do przeprowadzenia szturmu na Gwiazdę Śmierci w swoim X-Wingu razem z eskadrą Czerwonych. Gitara i wzmacniacz w najprostszych wersjach to koszt dziesięciokrotnie niższy od zestawu do grania z Oculusem.
Nie na wszystko jednak mamy czas i nie każdy ma aż taką zajawkę, by zacząć się uczyć grać, komponować i wreszcie występować na żywo. Ale co w tym przypadku da ci doświadczenie wirtualnej rzeczywistości? Tego, że wszyscy cię kochają? Bo właściwie tylko to się zmienia w porównaniu do gier na konsole obecnej generacji.
Przeraża mnie to, że to może się stać dla kogoś atrakcyjną alternatywą. To, że dla kogoś może to okazać się wystarczające, by czuć się spełnionym, by mieć poczucie wysokiej wartości. Nie ma nic złego w terapiach usuwających problemy z niską samooceną, ale nie kosztem demotywacji do osiągania fajnych rzeczy w rzeczywistym świecie. Zyskać sympatię botów reprezentujących publiczność w grze jest nieporównywalnie łatwiej od zyskania sympatii prawdziwych ludzi.
To może okazać się preferowaną grą na skróty. To tak jak z prostytutką: przemiła, uczynna dziewczyna, która udaje tak, byś czuł się niezastąpionym towarzyszem i kochankiem. Tylko cóż z tego, skoro tak na serio to ona chce jeszcze uwinąć się z następnym klientem i iść do domu odespać? I tak jak nierząd istnieje od zarania dziejów, szczególnie przyciągając osoby dążące do obniżania sobie poprzeczki w życiu, tak samo będą działać produkty rozrywkowe na gogle VR.
Nie wszystkie oczywiście i w żadnym razie nie będzie to podstawa do blokowania sprzedaży tego typu produktów. VR, jak każda nowa technologia i jak każdy socjologiczny przełom, podzieli nas na dwie grupy. Tych, których ta technologia uskrzydli, dając im inspirację i nowe możliwości. Oraz tych, dla których pokusa będzie tak duża, że będą gotowi cofnąć się w rozwoju. Płacąc za symulowaną miłość, sympatię, popularność i inne doznania, które są w zasięgu ich ręki.
Burza oklasków i skacząca publiczność na scenę w Rock Band VR są niczym udawany orgazm wynajętej partnerki. Być może gracz po udanym „koncercie” poczuje się, jakby osiągnął wiele. Tylko w momencie, w którym bańka iluzji w końcu pęknie, będzie siebie jeszcze bardziej nienawidził niż do tej pory. Ignorancja jest błogosławieństwem, jak stwierdził wspomniany w tytule Cypher z Matrixa. Tylko zawsze, prędzej czy później, przyjdzie ktoś i odłączy kabel. A wtedy... losie dopomóż temu, dla którego będzie już za późno.