Motoryzacyjny krajobraz Chin różni się od naszego o… kilkanaście centymetrów
Przyglądając się przez tydzień chińskim ulicom, w Hongkongu, Szanghaju i w Shenzhen, widziałem niemal dokładnie te same marki samochodów, które widać na polskich drogach. Owszem, sporo było tam produktów lokalnych, ale to nie one były najciekawsze. Dużą część z nich można bowiem kupić w innych miejscach świata. Jest jednak kategoria pojazdów, które wydają się znajome, a jednak nie zobaczymy ich nigdzie poza Chinami.
Ci, którzy liczyliby na to, że odwiedzając jedno z tych miast zobaczą zupełnie inny krajobraz motoryzacyjny, mogliby się dość mocno rozczarować. Chińskie marki nie są tu wcale dominujące, a Volkswagenów i Skód jest może procentowo nie tyle samo co w Polsce, ale są widokiem niemal równie powszechnym. Zresztą pierwszym autem, którego widok powitał nas po przekroczeniu granicy kontynentalnych Chin była… nowa Skoda Fabia. Niezbyt imponujące powitanie.
Dalej było w większości podobnie - europejskie i chińskie odmiany Volkswagenów (czasem w kosmicznych konfiguracjach), Fordy, całe zastępy Buicków, głównie w postaci naturalizowanych Opli, Hyundaie, Hondy, Toyoty, Nissany, Jeepy, Jaguary, Land Rovery, nawet Fiaty oraz oczywiście europejska „klasa premium”, czyli Mercedes, BMW i Audi. Volvo, jak na złość, widać było na ulicach wyjątkowo rzadko. Tu i tam trafiały się jakieś pojedyncze niedobitki Saabów, choć od tych liczniejsze były hongkońskie Maybachy (nowe i stare), Rollsy, Bentleye i Tesle. Tych ostatnich w samym Hongkongu było chyba więcej, niż jest w całej Polsce.
Owszem, chińskie marki, takie jak np. BYD (który wyróżniał się podświetlanym, widocznym z daleka logo), Roewe, czy tajwański Luxgen są widoczne na drogach, ale nie tak bardzo. Wszystko przez to, że albo są stylizowane na modłę europejską, albo producenci europejscy na tyle chcą przypodobać się kupcom azjatyckim, że ich produkcje wyglądają… azjatycko.
Co więc zwraca największą uwagę? To, co powinno teoretycznie najmniejszą, czyli auta wielkiej trójcy - Mercedesa, Audi i BMW. Z pozoru bliźniaczo podobne do tych, które codziennie widzimy na ulicy. Ale tylko z pozoru.
Różni je, tylko i aż, kilkanaście centymetrów.
Całość najłatwiej pokazać na kilku prostych zdjęciach, przedstawiających na pierwszy rzut oka model, który doskonale znamy - BMW F10, czyli popularną "piątkę" najnowszej generacji.
Widać różnicę? Niespecjalnie. Przejdźmy więc odrobinę, żeby zobaczyć auto z boku:
Tutaj wielkiej rewolucji też nie widać, choć w miarę wprawne oko powinno już zacząć nabierać pewnych podejrzeń. Pełną odpowiedź dostajemy jednak dopiero w momencie, kiedy zerkniemy na tylną klapę, na której Chińczycy bardzo rzadko rezygnują z kompletu oznaczeń.
I nagle wszystko staje się jasne. Ta "piątka" to nie zwykła "piątka", a jej odmiana, produkowana zresztą lokalnie, której nie uświadczymy prawdopodobnie w żadnym innym kraju - odmiana o przedłużonym o kilkanaście centymetrów rozstawie osi.
Oczywiście samo to pojęcie nie powinno być nikomu obce. Po Europie jeżdżą dziesiątki albo setki tysięcy tak zwanych "longów", czyli aut odrobinę dłuższych od swoich standardowych wersji, mających w ten sposób zapewnić większy komfort właścicielowi auta (dodatkowe centymetry idą na miejsce na nogi dla pasażerów z tyłu), czyli osobie siedzącej na tylnej kanapie. Ewentualnie jeszcze dodatkowo podkreślić jego prestiż - stać go nie tylko na najlepszą limuzynę danego producenta, ale jeszcze na jej lepszą wersję. W zdecydowanej większości są to jednak przedłużane wersje limuzyn (nie mylić z kilkunastometrowymi karykaturami!) takich jak klasa S Mercedesa, seria 7 BMW czy A8 od Audi. Segment F, F+ - niżej takie rozwiązania nie trafiają. W Chinach jest jednak zupełnie inaczej.
Sygnał do zmian, z tego co mówi większość źródeł, dało w okolicach 2000 roku Audi, prezentując przedłużoną wersję modelu A6 (C5). Oferta ta okazała się na chińskim rynku gigantycznym hitem i nawet dziś, przynajmniej tam, gdzie mogłem dłużej badać ulice wzrokiem, A6 każdej generacji, w obowiązkowym "longu" ma się doskonale. Powodów było kilka.
Przede wszystkim modele w wersji przedłużonej są w większości produkowane nie tylko dla rynku chińskiego, ale i bezpośrednio na jego terenie. Z jednej strony pozwala to zmniejszyć koszty produkcji specjalnej wersji oraz uniknąć gigantycznych opłat importowych, natomiast z drugiej w grę wchodzi czynnik psychologiczny. Nie kupowało się aut od "wielkich, zagranicznych korporacji", a raczej produkt lokalny. Świetne wytłumaczenie np. dla agencji rządowych.
Po drugie, Chińczycy bogacą się i to dość szybko. Nie chcą jeździć tak naprawdę wyrobami faktycznie miejscowymi, a czymś "z prawdziwego zdarzenia". Tyle tylko, że nie każdy z nich mimo wszystko może pozwolić sobie np. na klasę S, a nawet jeśli może, to nie zawsze jest ona faktycznie najlepszym rozwiązaniem na wiecznie zatłoczonych ulicach. Skoro jednak odniosło się sukces, trzeba go w jakiś sposób podkreślić i taka "L-ka" wydaje się być ku temu doskonałym narzędziem. Nawet jeśli poza tym przedłużeniem stać nas tylko na wersję z najsłabszym dostępnym silnikiem. L na końcu oznaczenia zobowiązuje i zawsze jest to jeden krok w górę.
Nie ma tu więc co dyskutować o tym, czy Chińczykom, którzy przeważnie nie mają raczej imponującego wzrostu, "longi" są faktycznie potrzebne - tak samo jak mieszkańcom Europy kupującym np. klasę S w wersji przedłużonej rzadko kiedy faktycznie potrzebne jest te dodatkowe kilkanaście centymetrów. To po prostu kwestia przekonania, że jeśli brać dany model, to w absolutnie najbardziej "wypasionej" wersji - przynajmniej z zewnątrz. Poza tym, od nadmiaru miejsca na nogi nikt chyba jeszcze problemów nie miał.
Pozostaje jeszcze kwestia ceny i zamożności. W Sieci na ten temat, w przypadku rynku chińskiego, pojawiają się różne opinie, ale ze wszystkich wyłania się jedna myśl. Jeśli kogoś w Chinach stać na porządny, europejski samochód, taki jak właśnie Audi, BMW czy Mercedesa, to prawdopodobnie stać go też z powodzeniem na szofera i zamierza być tym autem wożony, nawet kosztem mniejszej przyjemności z prowadzenia. Nawet jeśli w zasięgu jego portfela znajduje się najmniejszy oferowany lokalnie sedan, czyli np. Audi A4, BMW 3 czy Mercedes C. W naszym kraju to raczej auta, które nie wzbudzają większych emocji. W Chinach, ponownie, wręcz przeciwnie.
Nic więc dziwnego, że kroki Audi zdecydowali się powielić także inni, a i samo Audi nie zamierzało spoczywać na laurach. Efektem tego jest to, że ulice są dosłownie zalane "longami" nie tylko w segmencie F, ale także w klasie średniej i średniej wyższej. Po kilku godzinach w Chinach przestają kogokolwiek dziwić wspomniane wcześniej przedłużone 3-ki, 5-tki, Mercedesy E czy C. Raz na jakiś czas trafia się nawet Volvo S80L, ale to jest akurat rzadkością, natomiast S60L jest równie popularne w tamtych rejonach, co auta o nadwoziu kombi, czyli prawie w ogóle.
Ciekawostką jest natomiast fakt, że produkowane lokalnie chińskie odmiany europejskich samochodów, takich jak chociażby Volkswagen Passat, nie są wprawdzie oferowane w wersji przedłużonej, ale i tak są o kilka dobrych centymetrów dłuższe od swoich odpowiedników z Polski czy innych krajów Europy. Można mieć więc namiastkę "longa" wcale "longa" nie kupując.
Właściwie ze świecą szukać na ulicach aut z tych półek cenowych, które byłyby w wersji krótkiej, albo właściciel zdecydowałby się zrezygnować z odpowiednich oznaczeń. Tak jak u nas auta z L-ką spotkać dość trudno, tak tam "króciaków" jest jak na lekarstwo.
Jaka jest przy tym różnica cenowa pomiędzy wersją krótką a długą? Mimo wszystko całkiem spora. W przypadku chociażby najnowszej klasy C od Mercedesa, za wersję C 200 L musimy zapłacić 353 800 yuanów, czyli około 220 tys. zł. Auto z tym samym silnikiem w wersji krótkiej kosztuje 314 800 yuanów, czyli około 196 tys. zł. Wygląda jednak na to, że ci Chińczycy, którzy mogą sobie pozwolić nawet na najmniejszego sedana Mercedesa, mogą już myślec o wersji LWB. W przypadku półki wyższej, czyli klasy E oraz A6, wyboru już nie ma - dostępna jest tylko wersja długa.
Dla porównania, "krótki" Mercedes C w Polsce w wersji 200 zaczyna się od... 139 tys. zł. Chińczycy muszą dopłacić więc prawie połowę więcej, żeby móc wyjechać z salonu tym samym autem.
Czy dłuższe wersje popularnych samochodów trafią kiedykolwiek gdzie indziej? Cóż, na razie trudno o tym mówić, choć są i tacy, którzy widzą na to szansę. Jak chociażby Volvo, które próbuje wprowadzić na rynek amerykański przedłużoną odmianę... S60. Kto wie, może taki zabieg ma jakieś szanse powodzenia?
PS. Nie, Mercedes A w wersji przedłużonej, dostępny swego czasu w Europie, się nie liczy.