REKLAMA

Do ukochanej raczej pisz zamiast dzwonić

Panuje powszechne przekonanie, jakoby nowoczesne, elektroniczne środki masowej komunikacji obdarły rozmowy zakochanych z magii romantyzmu. Gdzie długie rozmowy telefoniczne? Romantyczne wiadomości na poczcie głosowej? Jak się okazuje, w praktyce nie tęsknimy za tym.

Do ukochanej raczej pisz zamiast dzwonić
REKLAMA
REKLAMA

Kiedyś, kiedyś, dawno temu, kiedy autor tego tekstu był małym szczawiem oglądającym kreskówki, zakochani wysyłali sobie listy, za pomocą których w wymyślny sposób wyrażali swoje uczucie. Ależ miałem z tego „polewę”, jako szczyl z mlekiem pod nosem zupełnie nierozumiejący tego całego nadęcia by dostać od dziewczyny buziaka. Bo przecież każdy chłopak w tym wieku wie, że dziewczyny są głupie, a wspólnie z nimi spędzany czas należy do straconych.

Udało mi się załapać na końcówkę tego fenomenu. Gdy dostałem swój pierwszy telefon komórkowy, w abonamencie miałem jakieś 100 wiadomości tekstowych za darmo, a każda kolejna to wydatek kilkudziesięciu groszy. SMS-y, a więc pierwsza nowoczesna forma komunikacji wypierająca tradycyjną korespondencję, były za drogie, by stanowić jedyną formę podrywania czy podtrzymywania zainteresowania tej przeuroczej blondynki. Potem jednak nastał czas szerokopasmowych łącz do Internetu, a później został on uzupełniony powszechnym i niedrogim dostępem do Internetu.

Wkroczyły czaty, komunikatory, IRC i reszta. Dużo łatwiej dostępne, dużo tańsze, dużo prostsze. Z jednej strony, w teorii, to tylko działało na korzyść romantyzmu. Trzeba było wykazać się dużo większą kreatywnością, by zaskoczyć wybrankę niecodzienną wiadomością. Z drugiej zaś mało kto wysilał szare komórki, by to robić. Kontakt, w odczuciu wielu, został spłycony. Czy świat „web 2.0” zabił romantyczną korespondencję?

Nie, wszystko zależy od naszej percepcji

Grupa badaczy z uniwersytetów w Indianie i Kalifornii postanowiła sprawdzić nowoczesne formy komunikacji. Zestawiła dwa ich rodzaje najbardziej przypominające stare zwyczaje: wiadomość na poczcie głosowej (w Polsce już dość niepopularne) i pocztę elektroniczną. I jak wyniknęło z badań, starannie przygotowany, pomysłowy mail może wzbudzić podobne emocje, co kiedyś „analogowe” listy.

Wiadomości na poczcie głosowej, choć w teorii mają bardziej bezpośredni i intymny charakter, nie wzbudzały u badanych osób takiego podniecenia i pozytywnych emocji, co daje się odczytać z reakcji fizjologicznych badanej osoby, co wiadomości mailowe. Dalsza analiza tych form komunikacji wykazała coś, co zapewne dla niektórych jest truizmem: maile do ukochanych instynktownie piszemy dużo staranniej, bawiąc się słowem, niż improwizując na poczcie głosowej. Mail wśród większości traktowany jest więc podobnie, jak tradycyjny list, mający swoją formę i estetykę. Badacze zwrócili uwagę nawet na fakt, że przy pisaniu maili rezygnujemy raczej z używania emotikon, polegając na wyrażaniu emocji za pomocą umiejętnie dobranych słów.

Wspominam o tym badaniu właściwie tylko po to, by napisać wam, że jego wyniki bardzo mnie cieszą. Jako osoba żyjąca z pisania (i która w tej kwestii musi się jeszcze sporo nauczyć) ze smutkiem obserwuję formy komunikacji, w których nawet interpunkcja jest zbędna, że nie wspomnę o takich drobiazgach, jak podmiot czy orzeczenie. Spodziewałem się, że z czasem ja i młodsze pokolenia będziemy się porozumiewać w formie zbliżonej do języka Beavisa i Butt-Heada. Tymczasem w Stanach Zjednoczonych, kraju krytykowanym za niski poziom powszechnej edukacji, ludzie nadal starają się kleić słowa i wyrażenia w dźwięczne zdania, których żadna autokorekta za nich nie skomponuje.

REKLAMA

I nie ukrywam, jest to dla mnie bardzo krzepiąca myśl.

Grafika pochodzi z serwisu Shutterstock

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA