Edge to nie jest prosta przeglądarka. Edge to upośledzona przeglądarka
Od momentu premiery Windows 10 próbuję korzystać z przeglądarki Edge. Produkt sprawia bardzo dobre pierwsze wrażenie, ale zastąpienie nim Chrome’a praktycznie nie wchodzi w grę. Oto trzy grzechy główne przeglądarki Edge.
Brak rozszerzeń, serio?
O tym, że Edge nie będzie wspierał rozszerzeń wiedzieliśmy już dawno. Jednak ta dysfunkcja nowej przeglądarki Microsoftu jest tak odczuwalna, że nie sposób przejść obok niej obojętnie.
Lista rozszerzeń, z których korzystam w Chrome nie jest przesadnie długa, ale podstawa to Pocket, Google Analytics, Bitly, chmura Mega i wszystko co związane z Dyskiem Google (zapisywanie stron do Dysku, praca na dokumentach itp.).
Wymienione wyżej usługi przekładają się na sposób w jaki działam i bez nich praca jest bardzo niewygodna, zajmuje więcej czasu i stale irytuję się, że coś co robię w Chrome jednym kliknięciem muszę robić w Edge’u drogą na około.
Proste dodanie artykułu do Poketa - po to, żebym mógł go przeczytać później np. na telefonie lub tablecie - to w Chrome dokładnie jeden klik. Oczywiście dzięki odpowiedniemu rozszerzeniu do przeglądarki. To samo zadanie w Edge’u wymaga skopiowania adresu URL, otwarcia nowej karty z Pocketem, wybraniu odpowiedniej opcji na stronie i wklejenia adresu.
Przyznam, że nie chodzi tu o te zaoszczędzone trzy sekundy, ale o fakt, że coś nie działa tak dobrze jak powinno. I guzik mnie obchodzi, że kiedyś doczekamy się sklepu z rozszerzeniami do Edge’a. Premiera produktu jest teraz, a produkt jest wybrakowany. I nie zmienią tego żadne obietnice.
Microsoft dał ciała i został w tyle za konkurencją. Firma z Redmond ma obecnie dwie przeglądarki. I obie są złe.
Brak wersji mobilnych...
Mamy 2015 rok, więc rewolucja mobilna jest u swego szczytu. Za pomocą smartfonów i tabletów nie tylko komunikujemy się ze znajomymi, załatwiamy sprawy prywatne i biznesowe, ale również przeglądamy Internet.
Ze smutkiem stwierdzam, że Edge nie jest gotowy na tę mobilną rewolucję. I choć Microsoft robi naprawdę wiele, aby zatrzeć granice między desktopem a mobilem, to w kwestii przeglądarki internetowej się nie popisał.
Rozumiem, że Internet Explorer, który musiał dźwigać niezwykle ciężki bagaż kompatybilności wstecznej, nie pojawił się na Androidzie, iOS-ie i innych platformach dla smartfonów, tabletów i telewizorów. Rozumiem, że Microsoft postanowił zostawić IE głównie dla Windowsa. Może to nawet lepiej.
Jednak w czasach, gdy wszystkie nowe i odświeżane wersje najważniejszych dla Microsoftu aplikacji są dostępne na urządzeniach z iOS-em i Androidem, brak obecności Edge’a na tych sprzętach to niewybaczalny błąd.
Błąd, który może sporo kosztować Microsoft, bo firma nie potrafi mocno zaakcentować faktu, że nowy Edge nie jest starym Internet Exploerem. Fakt, że zrezygnowano z roboczej nazwy - Spartan - na rzecz właśnie Edga oraz fakt, że logo obu tych aplikacji jest niemal identyczne sugeruje, że albo Microsoft nie ma jaj, żeby przyznać się w pełni do porażki, jaką niewątpliwie był IE, albo… z jakiś względów Microsoft nie lubi się wychylać i nadal chce cieszyć się słabnącą pozycją na rynku przeglądarek.
Ogólna funkcjonalność
Korzystam z tego Edge’a i szlag mnie trafia. Po instalacji Windows 10 podjąłem wyzwanie i postanowiłem sobie, że przetestuję jak największą liczbę aplikacji Microsoftu i postaram się z nich korzystać na co dzień.
Pomysł ten wziął się z Androida, gdzie aplikacje Google’a z powodzeniem zastąpiły mi wiele aplikacji firm trzecich. Niestety, ale na Windows 10 nie jestem w stanie tego powtórzyć.
Edge, podobnie jak aplikacja Poczty - ale o tym opowiem w osobnej publikacji - to bardzo ograniczony twór, który sprawia, że użytkownik konkurencyjnych rozwiązań, chcący przesiąść się do ekosystemu Microsoftu, musi liczyć się z wieloma wyrzeczeniami.
Dla mnie najbardziej dotkliwy jest fakt, że interfejs Edge’a został tak bardzo uproszczony, że chcąc dostać się do niektórych funkcji muszę się sporo naklikać.
Dla przykładu, gdy w Chrome na pasku zadań kliknę prawym przyciskiem na ikonę otwartej aplikacji, to wyświetli mi się lista wszystkich otwartych kart, szybki dostęp do ostatnio zamkniętych oraz lista zadań z dostępem do szybkiego otwarcia nowego okna lub trybu incognito.
Tę ostatnią funkcję wywołuję wyjątkowo często. Nie, nie do tego celu, który masz na myśli zboczuchu! Dzięki incognito mogę sprawdzić jak dana strona wygląda i działa bez rozszerzeń w Chrome oraz mogę korzystać z witryn bez automatycznego logowania na własne konto, dzięki czemu mogę być łatwo zalogowany w jednym serwisie na kilku kontach (patrz administracja WordPressa i podobne zastosowania).
Co się dzieje, gdy klikam prawym przyciskiem na ikonę Edge’a? W zasadzie nic. Wyświetla się lista opcji: zamknij przeglądarkę i odepnij z paska zadań.
Wybór ten jest w zasadzie dość sensowny. Powyższe funkcje, aż się proszą o to, aby z nich skorzystać, czyli…. zamknąć Edge’a i wyrzucić.