REKLAMA

Fenomen w branży. Niesamowite, jak niewiele trzeba, aby wprawić fanów Destiny w ekscytację

Destiny to najczęściej ogrywana przeze mnie produkcja na konsoli ósmej generacji. Razem z 8 milionami innych graczy wykonuję te same zadania, licząc na losowy łut szczęścia. Monotonia, powtarzalność i wszechobecny grind to główne atrybuty Destiny. Bungie wyhodowało sobie klientów-owieczki, którzy biernie dają się skubać na kolejne DLC. Sam do końca nie potrafię zrozumieć, jak stałem się jedną z nich.

Niewiele trzeba, aby wprawić fanów Destiny w ekscytację
REKLAMA
REKLAMA

Uwielbiam Destiny. Kooperacyjna strzelanina z elementami cRPG to tytuł, z którym spędziłem najwięcej godzin pośród wszystkich produkcji dostępnych na PlayStation 4. Razem z grupą znajomych jesteśmy w stanie wysiedzieć przed telewizorami długie godziny, starając się pokonać trudne Raidy czy doskonaląc swoje umiejętności na arenie wprowadzonej wraz z drugim DLC.

ultimate evil edition diablo

Gdybym miał do czegoś porównać Destiny, bez żadnego wahania wskazałbym na konsolowe Diablo III.

Chociaż gry całkowicie różnią się jeżeli chodzi o gatunek, mają ze sobą więcej wspólnego, niż może dostrzec niewprawne oko. Tutaj i tutaj wątek fabularny został potraktowany po macoszemu i nie odgrywa praktycznie żadnej roli. Tutaj i tutaj mechanizmy rozgrywki zostały dopieszczone w najdrobniejszych detalach, dzięki czemu aż chce się grać. Tutaj i tutaj najważniejszy jest tak zwany „end-game” oraz tutaj i tutaj gra skupia się wokół permanentnego grindu, rozbudowy arsenału i wykonywania tych samych zadań, w tych samych lokacjach, dzień za dniem.

Co jednak wolno Blizzardowi, nie ujdzie sucho innym producentom. Bungie samo strzeliło sobie w stopę, obiecując graczom tytuł MMO. Destiny nie ma z tym gatunkiem wiele wspólnego. To tytuł do cna kooperacyjny, przeznaczony dla maksymalnie 6 współpracujących ze sobą graczy. Wydawca karmił nas niesamowitą, kosmiczną operą z silnymi elementami cRPG. Zamiast tego dostaliśmy połowicznie gotowy produkt, z zawartością tak pociętą, że wystarczyło na dwa DLC.

destiny the taken king 2

Ciężko mi wskazać inną współczesną grę, która zaliczyła tyle kompromitacji, co Destiny.

Kupując DLC wydane w pół roku po premierze, odblokowywało się lokacje obecne na płycie w dniu debiutu gry. Analiza plików pokazywała, że Destiny zostało poszatkowane i pocięte mocniej, niż pozwala na to przyzwoitość. W grze zabrakło lokacji i postaci obecnych jeszcze na zwiastunach z 2013 roku. Niedługo po premierze okazało się, że ekonomia gry po prostu nie działa. Żeby było śmieszniej, wszystkie wynalezione przez graczy metody na zdobycie lepszego sprzętu były natychmiast łatane przez producentów.

Osoby stojące za Destiny robiły wszystko, aby zniechęcić do siebie fanów. Kazali kupować graczom grę wraz z dodatkami po raz drugi, aby dostać pakiet skórek. Teraz oferują zestaw trzech emotikon za… 20 dolarów. Producenci osłabiają dotychczasowe bronie obecne w grze, aby zmusić graczy do zakupu nadchodzącego rozszerzenia The Taken King. Nie mając pomysłu na lepsze pukawki, twórcy obrzydzają fanom już posiadany, zdobyty setkami godzin arsenał. Tak się po prostu nie robi.

destiny the taken king 7

Ma się wrażenie, jak gdyby twórcy nie chcieli, abyś się dobrze bawił z Destiny. Na wdrożenie fundamentalnych składowych, takich jak komunikacja głosowa, czekało się miesiącami. Jeżeli jednak jakiś gracz zaczynał się dobrze bawić, natychmiast pojawiała się aktualizacja, która przywracała grę na tory wielodniowego, wielotygodniowego, ba, wielomiesięcznego grindu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ów grind wciąga lepiej niż bagna w Luizjanie.

Jestem w pełni świadom tego, jak skandaliczne są praktyki stosowane przez twórców i wydawcę Destiny. Nie zmienia to faktu, że mówimy o jednym z najlepszych nowych IP.

Destiny są rozczarowane dwie olbrzymie grupy graczy – ci, którzy liczyli na MMO z prawdziwego zdarzenia, a także ci, którzy spodziewali się silnej obecności elementów RPG, ciekawej historii i umiejętnej narracji. Gra Bungie wykłada się na każdym z tych aspektów i ponosi tutaj spektakularną klęskę. To nie jest MMO i tym bardziej nie jest to cRPG.

Jeżeli jednak liczyło się na dobrą, mięsistą, solidną i wciągającą strzelaninę, Destiny zdecydowanie „ma coś pod triggerem”. Każda broń obecna w tej grze to małe dzieło sztuki. Mechanizmy rozgrywki sprawiają, że chce się strzelać, strzelać i jeszcze raz strzelać. Bungie wykorzystało lata zebrane na polerowaniu trybów wieloosobowych w serii HALO i przekuło je na jeden z najlepszych modeli, jakie możecie znaleźć we współczesnych strzelaninach.

destiny the taken king 6

Ciężko znaleźć mi osobę chętną do gry w The Elder Scrolls Online. Znalezienie paczki znajomych, z którymi mógłbym wrócić do czwartego Battlefielda, graniczy z cudem. Destiny to zupełnie inna para kaloszy. Cotygodniowy restart i uzależniające mechanizmy sprawiają, że zawsze ktoś z mojej listy znajomych w PS Network jest chętny na „szybką misję”. Ta najczęściej zamienia się w 3-godzinny rajd na sześć osób.

Ja i moi znajomi nie jesteśmy wyjątkiem. W Destiny aktywnie gra około osiem milionów ludzi. To wynik, którego może pozazdrościć tej grze większość tytułóq MMO. To tyle, ile osób podróżuje po świecie World of Warcraft. To również tyle, że producenci nie muszą martwić się licznymi głosami krytyki. Co tam DLC z wyciętą zawartością. Co tam nowa historia, którą można przejść w dwie godziny. Co tam dodatki, za które trzeba płacić jak za zboże.

Analizując zawartość nadchodzącego rozszerzenia The Taken King, większość graczy mogłaby wybuchnąć śmiechem. Jednak w społeczności Destiny to jak wczesna Gwiazdka.

Nowy scenariusz, który wystarczy na około 6 godzin zabawy, to w społeczności gry coś niemal nie do pojęcia. Prawdziwe święto. Zabawnie wygląda sytuacja, w której producenci chwalą się, że wprowadzą do Destiny filmy przerywnikowe. FILMY. PRZERYWNIKOWE. W każdej innej grze byłby to naturalny, oczekiwany standard. Jednak wydawca Destiny reklamuje to jako zupełnie nową jakość w serii.

destiny the taken king 3

Idziemy dalej – producenci nie posiadają się z dumy, że od teraz postacie niezależne będą ze sobą rozmawiać podczas wykonywania misji przez gracza. Twórcy chwalą się nowym towarzyszem bohatera, który od czasu do czasu opowie o otoczeniu. Dzięki temu Destiny ma być znacznie bardziej filmowe, a snuta historia jeszcze ciekawsza. Jak gdyby w Destiny w ogóle była jakaś historia. Twórcy w każdym możliwym wywiadzie akcentują ciągłość scenariusza, która w praktyce sprowadza się do schematu: „zabiłeś tego złego? No, to teraz pojawia się jego ojciec, też go zabij!”

W każdej innej grze coś takiego po prostu by nie przeszło. Nowa historia, nowe bronie, nowy Raid i zmiany, które mogłyby się dokonać za pomocą darmowych aktualizacji – to sedno The Taken King.

Za rozszerzenie zapłacimy 129 złotych. Dodatek nie został objęty przepustką sezonową. Dlaczego? Ponieważ minął już rok od premiery podstawowej wersji gry. Brzmi jak naciąganie największych i najbardziej wytrwałych klientów. Tak jednak nie jest. Zdecydowana większość graczy odlicza dni do premiery i już nie może się doczekać, kiedy na serwerach Bungie rozpocznie się coś nowego. Niestety, sam jestem wśród tych graczy.

destiny the taken king 1
REKLAMA

The Taken King to największe wydarzenie w świecie Destiny od czasu premiery gry. Chociaż na tle rozszerzeń do takich tytułów jak Diablo czy StarCraft dodatek nie prezentuje się okazale, niczego to nie zmienia. Najbardziej dochodowe nowe IP po raz kolejny zbierze mnóstwo pieniędzy dla Activision, w tym moich własnych. To na swój sposób niesamowite. Bungie dało się poznać jako propagatorów najgorszych praktyk, a mimo tego ich pozycja jest niezachwiana.

Można nie cierpieć Destiny. Można nie przepadać za tą grą bądź czuć się oszukanym klientem Activision. Nie zmienia to faktu, że produkcja od Bungie jest fenomenem. Wszystko uchodzi im na sucho. Baza aktywnych graczy się nie zimniejsza. Edycja kolekcjonerska The Taken King w oficjalnym sklepie rozeszła się na pniu. Fora tematyczne są zapchane wątkami poświęconymi nowej, skąpej zawartości. Coś niesamowitego. Dawno żadna gra nie wzbudzała tak skrajnych emocji. Wbrew wszelkiej logice i argumentom płynącym z portfela, sam nie mogę się doczekać, kiedy położę ręce na The Taken King.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA