Perły z lamusa: STAR WARS Jedi Knight: Jedi Academy
Twórcy z Raven Software stanęli przed narracyjnym wyzwaniem. Po sukcesie Jedi Knight LucasArts od razu złożył zamówienie na kolejną odsłonę serii. Producenci mieli wątpliwości co do ponownego obsadzenia w głównej roli potężnego Jedi Kyle’a Katarna. Deweloperzy chcieli postawić na rozwój postaci i zdobywanie nowych umiejętności. Właśnie tak powstało Jedi Academy.
Nie licząc przebłysku geniuszu w grze Republic Commando, STAR WARS Jedi Knight: Jedi Academy jest ostatnią dobrą produkcją z uniwersum Gwiezdnych Wojen. Chociaż to wcześniejsze odsłony uznaje się za bardziej kultowe, właśnie z Akademią bawiłem się najlepiej. Dzisiaj powróciłem do tej produkcji, sprawdzając, ile jest warta po 13 latach od pierwotnej premiery.
Jeżeli seria Jedi Knight nic wam nie mówi, musicie albo być bardzo młodzi wiekiem, albo mieć w głębokim poważaniu fikcyjny świat Gwiezdnych Wojen. Jeśli kiedykolwiek posiadaliście wątpliwą przyjemność grania w STAR WARS: The Force Unleashed – pentalogia Jedi Knight to kapitalny prekursor tego potwora. Wszystko było tutaj lepsze, ciekawsze i bardziej grywalne.
Pamiętam, jak niesamowitą możliwością było tworzenie własnej postaci pośród wielu ras i modeli twarzy.
O ile w poprzednich dwóch odsłonach Jedi Knight sterowaliśmy Kyle’m Katarnem, tym razem sami mogliśmy stworzyć własnego padawana. Jedi Academy przechodziłem dziesiątki razy, ale pamiętam, że zawsze miałem swój ulubiony typ awatara. Wybierałem mężczyznę rasy Kel Dor, ze skromnym odzieniem, który coraz bardziej związywał się z ciemną stroną mocy. Preferowany miecz świetlny? Pojedynczy. Ulubiony styl walki? Strong. Inspiracja Darth Vaderem robiła swoje.
Twórcom z Raven Software udało się pokazać to, co miało najlepszego do zaoferowania tak zwane Expanded Universe. Z akcją w wiele lat po wybuchu drugiej gwiazdy śmierci, mogliśmy na własne oczy zobaczyć odbudowany zakon Jedi, na którego czele stał sam Luke Skywalker. Naszym mistrzem również był nie byle kto, bo Kyle Katarn – bohater poprzednich odsłon Jedi Knight. Co najmniej ciekawa perspektywa.
Odrodzony zakon Jedi to również nowe zasady, a także inne podejście do edukacji czy prowadzenia padawanów.
Stara trylogia nie pozostawia złudzeń. Luke Skywalker nie był trenowany jako Jedi, a młot na Imperium. Braki w jego szkoleniu wymusiły zupełnie inną filozofię działania. Rekruci nie muszą już być małymi dziećmi, natomiast na jednego mistrza przypada kilku padawanów. Jak nie trudno się domyślić, szybko lądujemy pod opieką Katarna i rozpoczynamy szkolenie.
Narracja prowadzona jest dwutorowo. Z jednej strony mamy mroczne zagrożenie, Sithów i niedobitków Imperium. Z drugiej – rozwijanie swoich umiejętności w ramach treningu Jedi oraz wypełnianie pierwszych misji z mieczem w ręce. W pewnym momencie oba szlaki przecinają się ze sobą, zmuszając gracza do podjęcia niezwykle ciężkiej decyzji i zadecydowania o własnym losie. Dobra czy zła strona mocy? Po prostu uwielbiam to pytanie!
To niesamowite o jak wielu elementach mogliśmy decydować w STAR WARS Jedi Knight: Jedi Academy.
Mam tutaj na myśli nie tylko rasę, płeć i wygląd głównego bohatera/bohaterki, ale również takie detale jak kolor miecza świetlnego czy kształt rękojeści. Co więcej, twórcy oddali w nasze ręce rozmaite style walki. Fani Darth Maula mogli być szybcy tak jak on. Na niszczycielską siłę stawiali gracze inspirujący się Anakinem. Nic nie stało na przeszkodzie, aby prowadzić postać zbalansowaną, coś jak Obi-Wan Kenbi. Rozwój swojego padawana naprawdę wciągał.
Będąc przy wyborach, najlepsze były jednak te natury moralnej. W zależności od poczynionych akcji zmierzaliśmy ku mroku bądź światłości. Jedi Academy w pewnym momencie rozwidla się na dwie zupełnie inne ścieżki, które prowadziły do odmiennych zakończeń. Nie posiadałem się z radości, że preferowana przeze mnie droga Sithów nie była tylko byle-jaką alternatywą, ale ciekawym i satysfakcjonującym finałem pentalogii.
Dzisiaj ponownie uruchomiłem STAR WARS Jedi Knight: Jedi Academy, korzystając z wersji zakupionej na Good Old Games.
Kilka dni temu sprawiłem sobie całą kolekcję Jedi Knight, korzystając ze świetnej promocji. Postanowiłem tym samym odpowiedzieć na pytanie, czy produkcja Raven Software przetrwała próbę czasu. Często jest przecież tak, że dobre gry pozostają dobre jedynie w naszych nostalgicznych wspomnieniach. Z Jedi Academy jest jednak zupełnie inaczej.
W żadnym stopniu nie przeszkadza mi warstwa wizualna. Od wielu dni walczę z KOTOR-em na Note 4, toteż nieco archaiczny wygląd „innej galaktyki dawno, dawno temu” w ogóle mnie nie wystraszył. Ba, uśmiecham się pod nosem na detale z 2003 roku takie jak skrzenie miecza świetlnego za każdym razem, kiedy tylko trafi na jego ostrze kropla deszczu.
To, co zrobiło na mnie największe wrażenie, to jednak świetny system szermierki. The Force Unleashed może się schować.
Niesamowite, że współcześni deweloperzy nie mogą stworzyć lepszego rozwiązania niż to opracowane prawie 15 lat temu. Walki na miecze świetlne nawet teraz dają OLBRZYMIĄ satysfakcję. Już zapomniałem jak intuicyjny, a jednocześnie złożony był to system. Moce, słabe i silne pchnięcia, parowanie, rzucanie mieczem, przyciąganie go, wysokie skoki i kombinacje tego wszystkiego – wypracowanie własnego, unikalnego stylu to olbrzymia frajda.
Boli mnie, że wersja GOG nie wspiera trybu wieloosobowego. Z chęcią ponownie stanąłbym w szranki ze swoimi znajomymi. Pamiętam, że lata temu zagrywaliśmy się przez wiele godzin podczas imprez LAN, wzbogacając Jedi Academy o liczne modyfikacje i amatorskie poprawki. Ostatnia odsłona Jedi Knighta posiadała jeden z najlepszych trybów wieloosobowych, z jakimi kiedykolwiek miałem przyjemność.
No i ta muzyka! Rozwój postaci! Odbijanie laserowych pocisków mieczem świetlnym! Trudno wskazać mi element w STAR WARS Jedi Knight: Jedi Academy, który nie dawałby frajdy. Po cichu trzymałem kciuki za tym, aby tytuł przeszedł próbę czasu. Nie spodziewałem się jednak, że gra wciągnie mnie aż tak bardzo. Wracam do zabawy, wciąż czekając na pierwszą dobrą grę z uniwersum od wielu, wielu lat. Cała nadzieja w Battlefroncie od DICE.