REKLAMA

Reputacja misji kosmicznych wisi na włosku. Wszystkiemu winna zbliżająca się kompromitacja

Podczas gdy prasa, również polska, nie ustaje w zachwytach nad projektem Mars One (szczególnie w kontekście "Polacy polecą na Marsa!"), nad projektem zbierają się coraz gęstsze czarne chmury.

Reputacja misji kosmicznych wisi na włosku. Wszystkiemu winna zbliżająca się kompromitacja
REKLAMA
REKLAMA

O moich własnych wątpliwościach związanych z przedsięwzięciem pisałem już na Spider's Web - wspominałem wtedy między innymi o zupełnie zdezorientowanej i niekompetentnej "załodze". Posiłkowałem się wtedy opracowaniem z MIT, które wypunktowało słabe strony projektu.

Najlepiej ujawniał całą podejrzaną otoczkę Mars One (tajemniczego i niekonkretnego pomysłodawcy, braku wsparcia wśród środowiska naukowego i astronautycznego) artykuł autorstwa australijskiej dziennikarki mieszkającej w USA, Elmo Keep, który ukazał się na lamach Medium. "All Dressed Up For Mars And Nowhere To Go" to przykład doskonałego internetowego dziennikarstwa - ujawnił między innymi zawyżanie liczby zgłoszony kandydatów.

Po ukazaniu się artykułu do autorki zgłosił się jeden z kandydatów, który zakwalifikował się do "krótkiej listy" potencjalnych uczestników wyprawy. Jest to osoba godna zaufania, bo jest to wykładający na Trinity College w Dublinie profesor astrofizyki Joseph Roche.

Swoją kandydaturę zgłosił właściwie dla żartu. Nie brał poważnie pod uwagę tego, że zostanie wybrany, ale chciał dowiedzieć się czegoś więcej o projekcie. Gdy jednak okazało się że jest jednym spośród "stu wybrańców", postanowił przerwać milczenie i opowiedzieć o tym, jak to wygląda "od środka". Co go do tego skłoniło? Właśnie to bezmyślne, optymistyczne, przedstawianie projektu w "poważnych" mediach typu prasa czy telewizje informacyjne.

wywiad2

Pierwszą informacją, z jaką profesor Roche chciał się zmierzyć to przedstawiana wszędzie publicznie liczba zgłoszeń od potencjalnych kandydatów. Wymieniana jest zawsze liczba 200 tysięcy kandydatów, również w polskich mediach. W rzeczywistości, jak twierdzi co najmniej dwóch niezależnych świadków, zgłoszeń było zaledwie 2761. Tak, prawie 100 razy mniej.

Jak relacjonuje Roche, kandydaci praktycznie sami finansują działalność Mars One. Szczególnie tacy z pierwszej listy. Mars One wytworzył system punktacji, podobny nieco do nielubianych gier typu free-to-play: do pewnego momentu punktację zapewnia kandydatowi proces rekrutacji. Jednak tylko do pewnej granicy - później jedyna metoda na otrzymanie punktów to przekazanie pieniędzy projektowi lub... kupowanie produktów w firmowym sklepiku internetowym (typowych koszulek i kubków z logo).

W lutym uczestnicy otrzymali newsletter, w którym poproszono ich o... przekazanie 75% jakichkolwiek wpływów jakie otrzymują za własne występy czy wywiady związane z ich uczestnictwem w programie.

(Tak na marginesie, przypomina mi to zasady, jakie obowiązywały w klubie poselskim Samoobrony). Według Roche, szeroko propagowana "pierwsza dziesiątka" kandydatów to po prostu ludzie, którzy... zebrali najwięcej pieniędzy dla programu.

sklep

Kolejną rzeczą, która zaniepokoiła Josepha Roche, to proces rekrutacji. Jak wiadomo, kandydatów wybierano na podstawie prezentacji wideo, które przegotowali, formularza który muszą wypełnić, oraz kilkuminutowej rozmowy na Skype.

Podczas rozmowy kandydaci wypytywani byli o wiedzę na temat Marsa i na temat planowanej misji. Nie przeprowadzono żadnych testów psychologicznych czy psychometrycznych. W porównaniu w rygorystycznymi wymogami NASA, przypomina to bardziej rozmowę kwalifikacyjną na jakieś mało ważne, tymczasowe, stanowisko.

W odczuciu Roche, nie ma tu miejsca na prawdziwą ocenę kandydata.

Wideo sklecił w pół godziny, a formularz wypełnił półsłówkami - a i tak udało mu się zaklepać sobie miejsce w misji. Mars One w międzyczasie utracił partnerstwo z wytwórnią telewizyjną, a ich "as w rękawie" czyli popierający misję laureat nagrody Nobla Gerard Hooft" zaczął się od nich dystansować.

top10
REKLAMA

Jaki jest właściwie koszt niepowodzenia czy raczej wcześniejszego skompromitowania takiej misji?

Niestety duży - społeczny. Dla opinii publicznej nie ma różnicy między przedsięwzięciami NASA, ESA, a Mars One, i podważy to zaufanie również do rozsądnych, naukowych przedsięwzięć. W dobie obcinania wydatków na badania naukowe, to ostatnie czego nam potrzeba.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA