REKLAMA

Unia Europejska chce znieść blokady regionalne… ustawą

„Ten film nie jest dostępny dla twojego regionu” – to jeden z najbardziej irytujących komunikatów, jakie można napotkać w Internecie. Niestety, rozwiązanie tego problemu, jakie właśnie się pojawiło, brzmi jeszcze gorzej.

28.03.2015 17.31
Unia Europejska chce znieść blokady regionalne… ustawą
REKLAMA
REKLAMA

Zacznę tę notkę od strony bardzo subiektywnej i z osobistego punktu widzenia ale szczerze, prawdziwie nienawidzę wynalazku, jakim jest geofencing. Jestem osobą liberalnie patrzącą nawet na piractwo, ale rozumiem argumenty drugiej strony i uważam, że jest w tym temacie duże pole do dyskusji. Geofencing to jednak wynaturzenie. Oto jestem, zainteresowany daną treścią, chcę za nią zapłacić lub obejrzeć materiał reklamodawcy by móc zyskać do niej dostęp. Nie mogę, bo… jestem z Polski. Gorszego, zdaniem dysponenta praw autorskich, kraju.

To nie jest tak, że blokady regionalne to objaw złośliwości czy jakiegoś rasizmu, a ostatnie zdanie poprzedniego akapitu to głównie moje zgorzknienie. Owe blokady mają swoje uzasadnienie ekonomiczne: dostawcy treści żyją ze sprzedawania praw do emisji danego materiału, a podmiot, które te prawa nabył, chce byśmy to właśnie u niego ów materiał obejrzeli, wraz z towarzyszącymi mu reklamami. Sęk w tym, że model biznesowy tradycyjnych telewizji, w epoce globalnego przepływu dóbr i informacji za pośrednictwem Internetu, kojarzy się z erą kamienia łupanego.

Obywatele marudzą, więc urzędnicy wkraczają

Problem blokad regionalnych nie dotyczy tylko Netflixa czy materiałów filmowo-telewizyjnych ze Stanów Zjednoczonych. Właściwie każdy kraj lub region dla dysponenta praw autorskich to osobny rynek, a prawa do dysponowania treściami multimedialnymi dotyczy również muzyki. Zdaniem urzędników, to sprzeczne z ideą Unii Europejskiej.

Dlatego też Komisja Europejska jest zdania, że blokady regionalne należy znieść prawnie. Zdaniem urzędników, ta polityka jest „przestarzała” i bez wątpienia mają rację. Dlatego też chcą zmodyfikować prawo, by dostęp do treści cyfrowych był dla obywateli Unii nielimitowany (z pewnymi wyjątkami, na przykład w Polsce nie byłyby dostępne materiały o hazardzie z uwagi na odpowiednią, funkcjonującą na szczeblu lokalnym ustawę).

Teoretycznie, Komisja Europejska rozwiąże ten irytujący większość z nas problem. Niestety, tylko teoretycznie.

Sztuczne modyfikowanie rynku to dla niego zagrożenie

To, o czym zapominają chcący się przypodobać obywatelom urzędnicy to fakt, że biznes musi funkcjonować tak, by jego prowadzącym się to opłacało. Transformacja na zupełnie nowy model biznesowy musi wynikać z odpowiedniego kształtowania się popytu. Faktycznie, aktualnie mamy sytuację, w której popyt nie zgadza się z podażą, o czym korporacje medialne doskonale wiedzą i korzystają z jego ostatnich chwil.

Podaż jednak zawsze zrówna się z popytem, z bardzo prostej przyczyny. Bo prędzej czy później pojawi się nowy, młody gracz na rynku, który sprytem i zaradnością nawiąże walkę ze skostniałymi gigantami. Przykłady z historii już znamy, a w kontekst notki idealnie wpisuje się historia Spotify. Zmuszając firmy do pewnych działań wywieramy sztuczny wpływ na rynek. Tylko co nas to obchodzi, skoro dostaniemy to, czego się domagamy?

Xbox_video
REKLAMA

Chaotyczne wprowadzanie nowego modelu biznesowego wynikającego ze zmian w prawie jest nieefektywne. A to oznacza, że dostawcy odbiją sobie na nas straty w inny sposób. Czy wyższymi cenami, czy wycofaniem pewnych treści z obiegu, czy jeszcze poprzez inną metodę, która mi aktualnie nie przychodzi do głowy.

Rewolucja jest konieczna. Ale jak każda, musi się zacząć oddolnie, by miała sens i by wypromować najbardziej zaradnych, najlepszych dostawców, których wyłonimy my, konsumenci, naszymi portfelami. I na pewno wybierzemy lepiej od urzędników.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA