Civilization: Beyond Earth, czyli kosmos, ale po staremu - recenzja Spider's Web
Ogromny czerw wynurzył się z ziemi nieopodal kosmicznej kolonii. Bestia bez poglądów politycznych, planów wojennych i zdolności do rozróżniania stron konfliktu ruszyła w kierunku aglomeracji. Na nic zdały się oddziały piechoty ani nawet powietrzne myśliwce. Demon rodem z „Diuny” Herberta zamienił miasto w parujące zgliszcza, ponownie znikając w ciemnych odmętach pod powierzchnią planety. Tak, Civilization: Beyond Earth bez dwóch zdań wprowadza nowe elementy.
Po pięciu ziemskich odsłonach, niezliczonej ilości dodatków oraz kilku spin-offach, strategiczna seria postanowiła ruszyć w kosmos. Absolutnie się temu nie dziwię. Producenci byli niejako postawieni pod ścianą. Kultowa marka potrzebowała odmiany, potrzebowała powiewu świeżości, którego nie był w stanie zapewnić ani kolejny George Washington ani następna Królowa Katarzyna.
Stało się. Wraz z Civilization: Beyond Earth ruszmy w kosmiczną podróż, zasiedlając egzotyczne, nieznane planety.
Rozgrywkę w nowej grze strategicznej Sida Meiera można podzielić na dwa zasadnicze okresy. Pierwszym jest poznawanie otoczenia, reguł panujących na obcych planetach oraz innych form życia, które mogą być zarówno naszymi sprzymierzeńcami, jak i wrogami. Drugi etap to już klasyczna, ujarzmiona Cywilizacja w futurystycznej otoczce, bez większych i bardziej znaczących zmian w samej mechanice.
To właśnie te pierwsze kilka godzin, element poznawania nieznanego, nowych możliwości, nowych zasad i zupełnie nowego otoczenia jest najlepszym, co gra ma do zaoferowania. Odkrywanie kosmicznych światów i niespotykanych wcześniej gatunków oraz rozwijanie technologii jutra – to wszystko będzie cieszyć każdego miłośnika serii, dostarczając mu zupełnie nowych wrażeń. Niestety, po pewnym czasie magia mija. Bez niej pozostaje już tylko stara, dobrze nam znana Cywilizacja, która od premiery piątej części nie zmieniła się prawie w ogóle.
Jak szybko odkryjecie, kosmiczna otoczka to tylko kosmetyka. Civilization: Beyond Earth jest bliźniaczo podobne do Civilization V sprzed 4 lat.
Pomimo gleby innego koloru, przemodelowanych jednostek i budynków oraz nowych, całkowicie fikcyjnych liderów to ciągle ta sama gra. Bliźniaczo podobny interfejs, te same doznania wizualne, łudząco zbieżna paleta ruchów jednostek, takie same ikony. Kiedy spojrzeć na to z lekkiego dystansu, Beyond Earth równie dobrze mogłoby być kolejnym, wielkim i płatnym rozszerzeniem do Civilization V, w którym gracz z Ziemi przenosiłby się w kosmos. Ha, to dopiero byłoby coś!
Niestety, ale potwierdziły się moje najgorsze obawy. Nowe dzieło Sida Meiera przypomina modyfikację do gry, która leży na sklepowych półkach już od 4 lat. Najbardziej odczuwalną różnicą zdają się być dziwnie wysokie i nieproporcjonalne wymagania sprzętowe. No chyba, że posiadacie trzewia Radeona. Twórcy umożliwili uruchomienie gry przy wykorzystaniu technologii Mantle od AMD. Dzięki temu Beyond Earth działa doskonale na słabszych, biurowych urządzeniach, co jest ogromnym plusem dla części uprzywilejowanych graczy. Działanie gry w trybie Mantle sprawdził Dawid Kosiński i jego wyniki prezentują się naprawdę obiecująco.
Nie oznacza to oczywiście, że w kosmicznej Cywilizacji zabrakło powiewu świeżości. Tego jest jednak zbyt mało, aby mówić o zupełnie nowych doznaniach w serii. Zmian jest sporo, ale najczęściej to detale i drobiazgi.
Zapomnijcie o Kazimierzu Wielkim, Napoleonie czy Kleopatrze. Futurystycznych liderów w których może wcielić się gracz jest znacznie, znacznie mniej. Ci posiadają pewne cechy zbiorcze dla dzisiejszych nacji. Mamy na przykład Imperium Amerykańskie, Unię Afrykańską, Slovakię (Rosja zapewne przyłączyła do niej Polskę. To tyle, jeżeli chodzi o NATO), Franko-Iberię czy Kolektyw Panazjatycki.
Niestety, grywalne strony konfliktu nie są nawet w połowie tak wyraziste, jak prawdziwe, zapisane kartami realnej historii nacje. Zabrakło im szczególnych cech, charakteru czy bogatej kultury. Różnice między nimi również są minimalne, ograniczone do kilku specjalnych modyfikatorów. Zapomnijcie o niepowtarzalnych budynkach, jedynych na świecie cudach czy wyjątkowych jednostkach do zwerbowania.
W Civilization: Beyond Earth różnice pomiędzy nacjami tworzą się nie za sprawą historii i kulturowego dorobku, ale obranej drogi czy też „ideologii”. Ścieżki są trzy, każda zespojona z galaktyką technologii. W największym skrócie mamy zwolenników integracji z Obcymi i nauki od tychże, orędowników wyższości gatunku ludzkiego nad wszystkimi innymi oraz mistrzów kompromisu, skupiających się na rozwoju technologicznym. W zależności od obranej ścieżki zmieniają się nasze jednostki oraz miasta.
Co interesujące, możemy podążać każdą z dróg jednocześnie. Twórcy nie ograniczają nas wyborami na początku rozgrywki. Sami decydujemy, w którym kierunku będzie zmierzać nasza cywilizacja, wybierając odpowiednie technologie. Te z formy drzewka zamieniły się w otwartą galaktykę. Dzięki temu gracz ma znacznie większą swobodę w decydowaniu co i kiedy opracowywać, bez konieczności znajomości wcześniejszych zdobyczy nauki.
Trzecią największą i jednocześnie najciekawszą nowością w serii są oczywiście Obcy. To od gracza zależy, w jakich relacjach z nowymi gatunkami będzie żyła nasza nacja.
Niestety, pozaziemskie istoty zostały sprowadzone do roli zwierzyny. To dzikie, nie uznające stron konfliktu kreatury, które przez niemal cały czas zachowują neutralność, atakując każdego po trochu. W późniejszej fazie gry zwolennicy ochrony innych gatunków są w stanie okiełznać kosmiczne siły, z kolei twardzi, bezwzględni kolonizatorzy (tak, to ja) otrzymują premie za eksterminację Obcych i ich gniazd.
Producenci nie wykazali się zbytnią kreatywnością. Kojarzone z „Diuną” wielkie czerwie to chyba najciekawszy przykład na pozaziemską formę życia. Jednostki są ogromne, potężne i niesamowicie odporne. Drążą podziemne tunele i na początkowym etapie zabawy naprawdę mało co jest w stanie je powstrzymać. Te bestie równają z ziemią całe miasta, będąc ogromnym szkodnikiem dla większości z graczy.
Civilization: Beyond Earth to również cała seria pomniejszych, ciekawych pomysłów. Jednym z nich bez wątpienia są satelity.
Dzięki nim Cywilizacja doczekała się kolejnego po wodnym, powietrznym i lądowym wymiaru – wymiaru orbitalnego. Niestety, możliwe do opracowania i wystrzelenia satelity sprowadziły się głównie do roli obszarowych ulepszeń dla naszych jednostek i terenów. Potencjał jest znacznie, znacznie większy.
Inne novum to automatyczne ulepszanie jednostek, możliwość poznawania ruin Obcych czy realizacja pobocznych zadań, za które dostajemy dodatkowe nagrody. To jednak drobne poprawki, a nie ulepszenia na miarę kosmicznej rewolucji. Cała reszta rozgrywki stanowi esencję tego, co znamy od czterech lat. Chociaż zmieniono pewne elementy, wysłużone filary pozostały niewzruszone. Ktoś może zapytać – po co zmieniać coś, co się sprawdziło? Ktoś inny może wtedy wystosować inne pytanie – po co po raz kolejny kupować coś, co już się kupiło?
Największą bolączką Civilization: Beyond Earth nie są ani niewyraźne frakcje, ani niewykorzystany potencjał Obcych. Głównym nemesis tej gry jest znacznie bardziej rozbudowane Civilization V.
Po świetnym, wprowadzającym grywalną Rzeczpospolitą rozszerzeniu „Nowy, wspaniały świat” piąta Cywilizacja zamieniła się w kompleksową, rewelacyjną strategię, w którą na wysłużonym laptopie gram do dzisiaj. Pod względem możliwości oraz złożoności Beyond Earth nie dorasta temu tytułowi do pięt. Oczywiście producenci będą próbować zmienić ten stan rzeczy za sprawą nadchodzących dodatków. Oceniam jednak to, co mam przed sobą. Nie to, co może wydarzyć się w przeciągu kilkunastu kolejnych miesięcy. Civilization V potrzebowało trzech lat, aby zamienić się w strategię doskonałą. Można zatem przypuszczać, ile czasu będą potrzebować twórcy, aby doprowadzić kosmicznych kolonizatorów do podobnej formy.
Civilization: Beyond Earth bez dwóch zdań nie jest grą słabą. Na pewno nie. Produkcja trzyma podobny poziom co podstawowa, piąta odsłona serii. Gra jest prawdziwym złodziejem czasu, natomiast wirtualny kosmos przez pierwsze kilka godzin wydaje się być niesamowitym, magicznym i groźnym jednocześnie miejscem. Tyle tylko, że po ponad 20 godzinach rozgrywki mam ochotę wrócić do rewelacyjnego Civilization V z dodatkami.