Zapraszamy na wycieczkę do podziemi Moskwy. Metro Redux – recenzja Spider’s Web
Metro Redux to dwie gry z serii opartej na prozie Dymitra Głuchowskiego. Ulepszone graficznie, z mnóstwem nowych elementów oraz wszystkimi DLC kuszą naprawdę atrakcyjną ceną. Powstaje pytanie, czy to wystarczy w aktualnym next-genowym szaleństwie reedycji.
Zupełnie nowy system oświetlenia w Metro 2033, zmienny cykl dobowy, nagrane na nowo przerywniki filmowe, powiększenie części z lokacji oraz wypełnienie ich większą ilością detali, stałe 60 klatek na sekundę, implementacja do Meteo 2033 znanego z Last Light systemu skradania, upiększenie wszystkich modeli postaci, import tych samych broni do obu gier, nowy poziom trudności czy nawet świeży silnik fizyczny – to już nie żadna kosmetyka, ale poważne, gruntowne przebudowanie dwóch gier, tworząc z nich pachnącą nowością, interesującą całość.
W porównaniu do innych reedycji na konsole nowej generacji, czuć, że producenci naprawdę przyłożyli się do Metro Redux.
Twórcy chcieli pokazać swoim fanom zupełnie nową jakość, a nie tylko przenieść tytuł z nieco większymi teksturami na nowe, dochodowe platformy. W reedycję grałem na PlayStation 4 i muszę napisać, że w większości składowych jest to techniczny majstersztyk, od którego pozostali wydawcy powinni czerpać garściami. Dwie gry w cenie jednej, masa nowości oraz dodatków, przemodelowana rozgrywka – wszystko do stawia Redux w bardzo jasnym świetle. Mimo to, coś w nowym Metro po prostu mi nie grało.
Wiedziałem, że za drzwiami naprzeciwko czyha bestia z olbrzymimi szponami. Pamiętałem, że w tym korytarzu z góry zaatakują pająki. Przypomniało mi się, że mój komputerowy towarzysz niedoli zdradzi mnie w następnej misji. Oto właśnie mój największy problem z Metro Redux. Obie odsłony gry – 2033 oraz Last Light - to doświadczenia tworzone z myślą o jednym graczu. Świetne, mocne, sugestywne doświadczenia – trzeba to dodać. Niestety, oskryptowana, klejąca się od gęstego jak smoła klimatu rozgrywka za drugim podejściem nie jest już tak fascynująca.
Kiedy pamiętamy wszystkie smaczki, ponowne ich odkrywanie po prostu już tak nie bawi.
Mimo tego, z Redux bawiłem się bardzo dobrze. Na potrzeby tego tekstu ograłem jedynie starsze Metro 2033. Z Last Light miałem do czynienia stosunkowo niedawno, ponadto to właśnie do pierwszej odsłony zaimplementowano najwięcej nowości. Wszystkie z nich naprawdę da się odczuć. Od samego początku wiemy, że mamy do czynienia nie tylko z kosmetyką, ale gruntowną przebudową kodu. Niezwykle cieszył mnie nowy system skradania, którego próżno szukać w podstawowej wersji gry. Przemykanie od cienia do cienia oraz ciche eliminowanie wrogów – to coś, co jak ulał pasuje do gier z serii Metro, świetnie spisując się również w 2033.
Wrażenie robi również nowy system oświetlenia. O ile korzystanie z latarki wygląda identycznie jak w Metro z 2010 roku, tak źródła światła samych lokacji dają mocno po oczach. Zawalone tunele z przenikającymi nitkami słońca, fluorescencyjne grzyby porastające ściany, reflektory umieszczone na tętniących życiem stacjach, dogasające ogarki świec czy latarki na hełmach strażników i bandytów – wszystko to wygląda naprawdę dobrze, budując nastrój znany z książek Głuchowskiego.
To, co na pewno nie uległo zmianie, to poziom trudności. Ten stale przyprawia mnie o zgrzytanie zębami.
Starcia z innymi, żyjącymi w metrze ludźmi nie nastręczają żadnych problemów. Zwłaszcza po wprowadzeniu systemu skradania. Co innego bestie na powierzchni rozoranej atomowymi wybuchami Moskwy. To już standardowe piekło. Nawet na najniższym poziomie trudności kilka ciosów ogromnymi szponami wystarczy, aby wysłać doświadczonego stalkera pod ziemię. Tym razem jednak nie do metra, a na wieczny odpoczynek.
Dodając do tego nie najlepszy system zapisów kontrolnych, możecie zapomnieć o bezproblemowym „przebiegnięciu” przez ten tytuł. Metro Redux daje popalić dokładnie tak samo, jak dawała pierwsza odsłona serii z 2010 roku i rosyjski samogon. Oczywiście Last Light jest już znacznie łatwiejsze i bardziej przystępne, lecz aby dotrzeć do drugiej części, naprawdę warto pokonać wcześniej bezwzględne 2033.
Będąc przy negatywach, bardzo problematyczna była również instalacja samej gry.
W wersji dla PlayStation 4 Redux instaluje się w tle, pozwalając graczowi na jak najszybsze rozpoczęcie zabawy. Standard na nowej konsoli Sony, lecz w przypadku nowego Metro całkowicie źle wykonany. Doszło do tego, że pierwsze kilkanaście minut rozgrywki to tekstury doczytujące się na moich oczach, niewidzialne ustawienia gry, brak głosu czy dźwięków karabinu. Doskonale rozumiem ideę natychmiastowej rozgrywki po pierwszym włożeniu płyty do napędu, ale oczekuję, że będzie to zrobione dobrze. Wolę chwilę poczekać, niżeli na ślepo wybierając ustawienia języka oraz oglądać wprowadzenie bez dźwięku.
To jednak mankamenty, które nie mogą przesłonić ostatecznej oceny.
Ta jest bardzo prosta, podobnie jak warszawskie metro. Redux to wzór do naśladowania, jeżeli chodzi o reedycje na konsole nowej generacji. Zestaw dwóch gier posiada dziesiątki usprawnień, których implementacja zmusiła na producentach ogromne zmiany. Grafika, fizyka czy sama rozgrywka – wszystko jest tutaj lepsze niż w przypadku podstawowej wersji gry. Niestety, Metro Redux polecałbym jedynie tym osobom, które wcześniej nie miały do czynienia z serią. Dla nich tanie, klimatyczne strzelaniny po 64 złote od sztuki będą jak znalazł. Zwłaszcza przed zalewem jesiennych hitów.
Jeżeli jednak zjedliście zęby na grach w uniwersum Głuchowskiego, radzę uzbroić się w cierpliwość i czekać na pełnoprawną kontynuację cyklu. Ta wcześniej czy później nadejdzie, natomiast Redux nie zaskakuje i nie oddziałuje już tak mocno, co 2033 i Last Light w momencie swoich premier. Mimo wszystko - bardzo wartościowy zestaw.