Nie przypuszczałem, że kiedyś napiszę o grze „zmysłowa”. Transistor – recenzja Spider’s Web
Do gier takiego kalibru jak Transistor bardzo ciężko zachęcić szeroko rozumianą brać graczy. Tytuł nie wygląda jak Tomb Raider: Definitive Edition, nie ma takiej kampanii promocyjnej jak Watch Dogs ani nie może się pochwalić tak silną marką jak Killzone. To jednak jedna z tych produkcji, podczas grania w którą dostaje się autentycznych ciarek na karku. Transistor jest małym i skandaliczne krótkim, ale jednak cyberpunkowym Dziełem, przez wielkie D.
„-Boże, kolejna gra niezależna. Ile można. To mają być te konsole nowej generacji? Kiedy w końcu położę swoje ręce na czymś soczystym, na Project Beast albo The Order 1441?” – to była pierwsza myśl po uruchomieniu recenzenckiego egzemplarza Transistora w wersji na PlayStation 4.
Kilkanaście minut później wyłączyłem działający w tle odbiornik telewizyjny, przestałem odpisywać na wiadomości i skupiłem się tylko i wyłącznie na grze przede mną, całkowicie oczarowany wizją twórców popularnego Bastiona.
Część z was na pewno pamięta jeszcze tę produkcję niezależną, dzisiaj możliwą do ogrania z poziomu samej przeglądarki Chrome. Bastion odniósł ogromny sukces, biorąc pod uwagę „piórkową wagę indyczą” tej produkcji. Pomysłowi twórcy w Supergiant Games doliczyli się prawie 2 milionów sprzedanych egzemplarzy swojej gry i nic nie stało na przeszkodzie, aby zacząć odrywać kupony od cenionej w branży produkcji, wydając Bastion 2. Jedynym problemem były same ambicje producentów. Ci chcieli stworzyć coś nowego, świeżego i naprawdę oryginalnego. No i w Supergiant Games dopięli swego.
Transistor opowiada historię Red – piosenkarki znanej i cenionej przez społeczność futurystycznego miasta Cloudbank. W czasie jednego ze swoich koncertów, na życie protagonistki zamachuje się tajemnicza organizacja Camerata. Rzucony w kierunku artystki miecz trafia jednak w osłaniającego swoją miłość partnera, który kona od zadanych obrażeń. Na skutek tragicznego wydarzenia Red traci swój piękny głos. Zupełnie przeciwnie do futurystycznego narzędzia śmierci, które z jakiegoś powodu zaczyna mówić tonem kochanka Red.
Ów ton stanowi główny motor napędowy Transistora. Głos aktora Logana Cunninghama sprawił, że na karku poczułem autentyczne ciarki. Trzymany przez niemą piosenkarkę – bohaterkę miecz jest głównym narratorem opowieści, początkowo równie zagubionym, co sam gracz.
Ta barwa, ten tembr – nigdy go nie zapomnę. Zwłaszcza, że w przypadku PlayStation 4 Logan Cunningham trafia do posiadacza konsoli prosto z głośnika wbudowanego w kontrolerze. Dzięki temu gracz niemal czuje, że to on sam trzyma wielki, cyberpunkowy miecz, nie bohaterka na ekranie. Kapitalne, niesamowite wrażenie, które zasługuje na najwyższe uznanie.
Owacje na stojąco należą się również całej ścieżce dźwiękowej zawartej w grze. Twórcy z Supergiant Games umieścili OST na posłuchania bezpłatnie na YouTube, dzięki czemu każdy z was na własnej skórze może się przekonać o oryginalności i wyjątkowości ich projektu. Wałkuję ten materiał muzyczny przez cały dzień i wciąż nie mam dosyć. Duża w tym zasługa tego, że świetna muzyka kojarzy mi się z wciągającą historią, skutecznie trzymającą przed ekranem.
Do konsoli przykuła mnie również walka, będąca niezwykle istotnym elementem Transistora. Pod tym względem niezależna produkcja to hybryda gry akcji oraz taktycznej „turówki”, z punktami życia, kolejkami ruchów i zdolnościami do rozwijania. Walki od samego początku do samego końca stanowią wyzwanie, świetnie zbalansowane i stawiające na sprytnych taktyków.
Nie jest lekko, ale nigdy też nie będziecie przeklinać i pluć klątwami na zbyt przytłaczający poziom trudności. Oczywiście o ile zadbacie o odpowiedni rozwój głównej bohaterki.
Ten na samym początku wydaje się być banalnie prosty, lecz wraz z kolejnymi umiejętnościami, poziomami doświadczenia i pokonanymi przeciwnikami wyrasta nam z tego system, którego nie powstydziłaby się żadna szanująca się gra cRPG. Każda ze specjalnych mocy może zostać zamieniona na działanie aktywne, pasywne i dopełniające.
Biorąc pod uwagę kilkanaście umiejętności, daje to naprawdę pokaźną ilość unikalnych kombinacji mocy. Te są naprawdę zróżnicowane i pozwalają zarówno na metamorfozę w zadającą maksymalne obrażenia bestię, jak również sprytnego „władcę marionetek”, nigdy nie walczącego bezpośrednio. Możliwości jest od groma i tylko spryt oraz ciekawość gracza wyznacza ich prawdziwą granicę. Transistor to prawdziwy raj na futurystycznej ziemi dla wszystkich miłośników tworzenia „idealnych buildów”, strategów, taktyków, ale i niedzielnych graczy, chcących pozostać przy podstawowych mocach.
Nie mogę się również nie rozpływać nad przepięknym miastem Cloudbank. To sprawia wrażenie ręcznie malowanego olejnymi farbami, co nie jest codziennym połączeniem z futurystycznymi klimatami.
Efekt końcowy naprawdę daje radę, zwłaszcza w połączeniu z nieco „sceniczną” charakteryzacją głównej bohaterki. Jest pięknie, emocjonalnie, muzycznie, oryginalnie – pod względem dźwiękowych i wizualnych doznań Transistor to orgia dla wrażliwych i czułych na sztukę graczy, którzy w ogrywanych produkcjach poszukują „czegoś więcej”. Klimat Transistora jest zmienny, zwiewny i delikatny, ale przy okazji niezwykle zmysłowy i pociągający. Boże, nigdy nie przypuszczałem, że mogę napisać o grze "zmysłowa"...
Nie oznacza to jednak, że Transistor jest pozbawiony wad. Tych jest jednak naprawdę mało i tylko jedna stanęła mi ością w gardle. Chodzi o długość potrzebną na przejście tego tytułu. Wydatek rzędu 79 PLN w PlayStation Store to nieco za dużo jak na grę, którą zamkniecie w około 6-7 godzin.
Z drugiej strony, dłuższa rozgrywka mogłaby negatywnie odbić się na samej jakości omawianej produkcji, która jest wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Wniosek? Jeżeli lubujecie się w grach nietuzinkowych, wzbogacających w doświadczenia, klimatycznych i niezależnych – koniecznie dodajcie Transistor do waszej listy życzeń. Poczekacie, aż produkcja stopnieje o kilka-kilkanaście złotych i wróćcie do niej bez żadnego zastanowienia.