Piotr Lipiński: BIOGRAFIA KARPIŃSKIEGO, czyli artyści tworzą komputery
- To był geniusz - powiedziała mi o Jacku Karpińskim jedna z jego współpracowniczek. Ale być geniuszem to jednak zbyt mało - w PRL-u należało jeszcze pokochać świnie. Swoją nową książkę o jednym z najbardziej znanych polskich informatyków zatytułowałem więc „Geniusz i świnie”. Napisaną biografią niniejszym chwalę się nieskromnie, bo każdy autor jest dumny z książek jak z własnych dzieci. Albo z kolejnych żon, jeśli wzorem Karpińskiego miał ich kilka.
Przywiązuję się do bohaterów, których opisuję. Dlatego kilka lat „żyłem życiem” Jacka Karpińskiego, twórcy słynnego komputera K-202. Z mojego punktu widzenia to jeden z najsympatyczniejszych ludzi, jakich kiedykolwiek opisywałem. A przy tym jeden z najbardziej charyzmatycznych polskich informatyków. To mieszanka, która gwarantuje interesującą opowieść.
Kontrowersyjny, fenomenalny, zarozumiały, fantastyczny, mitoman, wizjoner – powiadano o Jacku Karpińskim.
Żadne z tych określeń nie zawiera całej prawdy. Każdy musi sam ją odnaleźć. Zawsze uważałem, że autor biografii jest tylko pośrednikiem, który podpowiada tropy, ale nie prowadzi czytelnika za rękę.
Jacek Karpiński swoje najlepsze konstrukcje stworzył pod koniec lat 60. i na początku lat 70. ubiegłego wieku. To KAR-65 i K-202. KAR-65 powstał w zaledwie jednym egzemplarzu, ale pracował dla warszawskich fizyków wiele lat. K-202 zbudowano trzydzieści egzemplarzy. A jego następcy – choć tu rzecz jest bardziej skomplikowana – czyli Mery-400 wyprodukowano czterysta egzemplarzy.
Ale nie o liczby tu chodzi, a o coś znacznie ważniejszego. W obu wypadkach wielką miarą sukcesu pozostaje fakt, że były to całkowicie polskie maszyny. Nie licencje, nie kopie zagranicznych rozwiązań, ale dzieła polskich informatyków.
A przy tym K-202 okazał się konstrukcją przewyższającą wiele zachodnich rozwiązań. Wzbudził entuzjazm, gdy pokazano go na londyńskiej wystawie Olympia.
Projektowanie komputerów w opowieściach Karpińskiego brzmi jak metafizyczne doznanie. Bohater książki „Geniusz i świnie” dostrzegał podobieństwa w komponowaniu muzyki i budowaniu cyfrowych mózgów. Uważał, że komputery to dzieła sztuki, podobnie jak pisane dla nich programy. Konstruktorzy i programiści to artyści, którzy tworzą piękne, niepowtarzalne dzieła.
Ale zanim jeszcze powstały te maszyny, Jacek Karpiński stworzył coś, bez czego te sukcesy byłyby niemożliwe. Najpierw zbudował zespoły ludzi, znakomitych informatyków, którzy z pasją oddali się pracy.
– Pieniądze wówczas nie miały znaczenia – opowiadał mi Jacek Karpiński. – Najważniejsza była ciekawa praca. Nikt nie pytał, czy dostanie premię za nadgodziny. Zdolny człowiek cieszył się wyzwaniem.
Kryła się w tym istotna i zaskakująca prawda o tamtych czasach. W PRL rzadko kto wyróżniał się zarobkami, nie one były miarą życiowego sukcesu. Ale budowanie elektronicznego mózgu było zajęciem tak niesamowitym, jakby spełniały się marzenia o największym bogactwie i egzotycznych podróżach.
Po dziesiątkach lat Karpiński wciąż mówił z wielką pasją o swoich znakomitych współpracownikach: Elżbiecie Jezierskiej, Andrzeju Ziemkiewiczu, Zbysławie Szwaju, Tadeuszu Kupniewskim, Teresie Pajkowskiej.
Oni również wspominali go z wielkim uznaniem. Słuchałem tych opowieści z zazdrością. Myślałem, jak byłoby cudownie, gdyby moi dzisiejsi współpracownicy po latach mówili o mnie z tak wielkim entuzjazmem.
Już początek życia Jacka Karpińskiego zapowiadał coś niezwykłego. Jego rodzice wymyślili, że Jacek przyjdzie na świat pod szczytem Mont Blanc. Istne szaleństwo! Dotarli do schronu Vallot, baraku niedaleko Dachu Europy. Po kilku dniach walki z niesprzyjającą pogodą wrócili jednak w doliny, a Jacek przyszedł na świat w Turynie.
Wielkie wrażenie zrobiła na mnie jego opowieść o tym, jak w dzieciństwie grał ze swoim bratem Markiem w szachy i bitwę morską. Swoje wojny toczyli długimi godzinami. Niestrudzenie zbijali piony i hetmanów, zatapiali okręty, aż bezkrwawe potyczki dowiodły ostatecznie, który z nich jest lepszym strategiem. Ale grali inaczej niż większość ludzi. Bez plansz i kartek papieru; tylko w pamięci. Bitwy przewalały się w ich głowach. W myśli przesuwali pionki, zbijali figury i szachowali króla. Może dzięki temu Jacek wyćwiczył specyficzny rodzaj myślenia.
W dorosłym życiu znakomicie zapamiętywał schematy ideowe, struktury logiczne, układy przestrzenne. Ale zapominał nazwiska ludzi.
Tata Jacka, Adam, to znakomity konstruktor lotniczy, jego szybowce wygrały wiele zawodów. Ale to też zapomniany ojciec polskiego himalaizmu. W 1939 roku poprowadził pierwszą i na dokładkę zwycięską polską wyprawę w Himalaje – na szczyt Nanda Devi. Niestety, Adam Karpiński i jego towarzysz zginęli niedługo później w lawinie. Polska wyprawa, choć była olbrzymim wyczynem, nie zdobyła przynależnego miejsca w historii i została niemal zapomniana. Powód tego był prosty - wkrótce po powrocie wspinaczy wybuchła II wojna światowa i Polacy mieli na głowie inne sprawy, niż fetowanie zdobywców gór.
Nastoletni Jacek walczył w Armii Krajowej. W Powstaniu Warszawskim otarł się o śmierć. Po wojnie uznano go za wroga ludu.
Odżył po 1956 roku, kiedy nad Polską rozwiały się czarne chmury stalinizmu. Zaczął na poważnie myśleć o komputerach. Wyjechał na stypendium UNESCO, a przy okazji rozpoczął bardzo kontrowersyjny epizod swojego życia: współpracę z wywiadem. Polskim, ale jednak komunistycznym. Nie zamierzam rozstrzygać, czy można go zrozumieć, czy należy potępić, bo opisuję rzeczywistość, a nie zajmuję się wymierzaniem sprawiedliwości.
Świat generalnie dzieli się na dwie kategorie osób: tych, którzy go zmieniają i tych, którzy go opisują. Mieszanie obu ról nikomu nie wychodzi na dobre.
Tocząc boje z polskimi urzędnikami, którzy byli obojętni a nawet niechętni jego pomysłom, Karpiński doprowadził do zawarcia umowy z brytyjskimi firmami. Dopiero dzięki takiej współpracy powstał jego najsłynniejszy komputer K-202. Polacy wówczas oglądali w Polskiej Kronice Filmowej olbrzymie, wypełniające cały pokój rodzime komputery marki Odra. Tymczasem Karpiński wymyślił maszynę wielkości średniej walizki.
Wyobraźnia wynalazcy zderzyła się z bezradnością socjalistycznego przemysłu. Już przy poprzednim komputerze Karpińskiego, KAR-65, konstruktorzy większość oprzyrządowania robili sami. Polski przemysł elektroniczny nie radził sobie z nietypowymi zleceniami. Pracownicy Jacka zamawiali więc elementy w najbardziej zaskakujących miejscach. Blaszki stykowe, razem z kielichami mszalnymi, złocił Veritas. Obwody drukowane trawił prywatny fotograf-portrecista.
Resztę tej historii można przeczytać w książce „Geniusz i świnie”. Tu dodam tylko, że w pewnym momencie nastąpił bardzo istotny zwrot w życiu Jacka Karpińskiego. Kiedy w PRL-u uniemożliwiono mu budowanie kolejnych komputerów, zajął się… hodowlą świń.
Przy okazji warto odnotować, że z punktu widzenia autora książek w ostatnich latach nastąpiła bardzo ciekawa zmiana. Przy żadnej wcześniej napisanej książce nie miałem tak szybkiego odzewu ze strony czytelników.
Poczta elektroniczna, Twitter, Facebook spowodowały, że czytelnicze reakcje docierają do autora już dzień, dwa po ukazaniu się książki.
Zawsze lubiłem dostawać listy od czytelników, ale nie lubiłem na nie odpowiadać. I to wcale nie dlatego, że nie chciało mi się odpisywać. Powód był prozaiczny: nie znosiłem drukować napisanych w komputerze odpowiedzi, adresować kopert i nosić korespondencji do sekretariatu, który ją ekspediował w świat. Z radością więc witam współczesność, w której można się ograniczyć tylko do tego, co najważniejsze: treści odpowiedzi. A cała ta administracyjna otoczka ogranicza się do naciśnięcia „wyślij”.
Zaskoczyło mnie też spore zainteresowanie wydaniem ebookowym. Rynek książki elektronicznej rośnie dość szybko, ale startuje z tak niskiego pułapu, że ebooki to z reguły niewielki procent sprzedaży wersji papierowej. Bardzo jestem ciekaw proporcji w przypadku „Geniusza i świń”. Sądząc po tym, ile dostałem pytań o ebooka, w tym przypadku proporcje mogą odbiegać od średniej rynkowej. Dowiem się tego jednak dopiero po kilku miesiącach. Rynek książki papierowej wciąż wygląda jak za dawnych lat, rozliczenia trwają długo, a pieniądze autor widzi jako ostatni. Ale w końcu gdybym zamierzał żyć bogato ze składania liter, to zająłbym się raczej liternictwem nagrobkowym.
Piotr Lipiński - reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na PiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.
Zdjęcia old computer in horizontal composition oraz Two pigs in traditional farm pochodzą z serwisu Shutterstock.