Tak terroryzuje mnie XXI wiek. Codziennie
Blogerzy masowo chcą wyjeżdżać w Bieszczady, aby na chwilę móc odciąć się od wirtualnej rzeczywistości. Pewnie niekoniecznie im się to uda i nową modę na slow life, będą w kilku postach prezentować na Facebooku. Choć śmieję się trochę z tego trendu na bycie offline, całkowicie go rozumiem. XXI wiek nieustępliwie zagląda nam do łóżek, lodówek, telefonów komórkowych, naszych mieszkań i aparatów fotograficznych. Czasem jednak nieco przekornie sami tego po prostu chcemy.
Poranek, godzina 9:00
Mniej więcej od dwóch godzin cała pracująca Polska jest online. Ci, którzy mają mniej (a może właśnie więcej?) szczęścia prawdopodobnie jeszcze śpią. Loguję się na kilka kont mailowych. Już podczas pierwszej próby, niepostrzeżenie przenoszę się na stronę internetową, prezentującą jakąś smakowitą pajdę ze smalcem. Jestem już po śniadaniu, więc szybko wyłączam kartę i po raz enty obiecuję sobie, że po zmianie przeglądarki, zainstaluję w końcu AdBlock’a.
Loguję się. Moja poczta bardzo się o mnie troszczy. Co i rusz przypomina mi, że mogę połączyć swoje konto z innym adresem mailowym oraz dodać numer telefonu, który ułatwi weryfikację profilu, gdy przypadkiem zapomnę hasło. Znudzona wyłączam komunikat i odbieram pocztę. Dzień, jak co dzień – mogę powiększyć o kilka centymetrów penisa lub/i umówić się z Anią. Spamu nawet nie czytam. Kasuję śmieci i wiem, że błędem jest niekorzystanie z poczty Google’a. Ponownie przekonuję się, że za dużo zachodu będzie kosztowała mnie informacja o zmianie adresu.
Bliżej południa, godzina 11:00
Jeśli pracujesz w korporacji, jest szansa, że właśnie w tych dopołudniowych godzinach twój szef ma zebranie zarządu bądź innych ważnych facetów w garniturach. Być może sam jesteś szefem albo pracujesz w publicznej instytucji, w której podobno wszyscy zawsze mają wolne, ale nikt nie ma czasu, aby odebrać telefon. W każdym razie, za niedługo południe – już czas, by sprawdzić, jak bardzo w pracy opieprzają się twoi znajomi i nie być od nich gorszym.
Kiedyś logowałam się na Naszą-Klasę, potem na Facebooka. Twitter ostatecznie nigdy się u mnie nie przyjął, a Instagrama uważam za jakiś niepokojący przejaw nadmiernej ekscytacji sobą, kotami, niedogaszonymi papierosami i kubkami ze Starbucks’a (chociaż to ostatnie jest już podobno niemodne, ale co ja tam wiem).
Wklepuję login i hasło. Oprócz mnie online jest jeszcze 30 innych znajomych. Szybko dowiaduję się, że Dorota S. zaszła w ciążę, a Kasia C. urodziła dziecko. Wspaniale wyglądała po porodzie! Szymon chce sprzedać samochód, ktoś tam pił w weekend i do tej pory ma kaca, a Justyna już nie jest z Krzyśkiem. Znajomi moich znajomych mieli świetny weekend, komuś zmarł wujek i zaprasza na jego pogrzeb, a koleżanka Anity utworzyła wydarzenie „Ślub Karoliny i Maćka”. Przyjaciel Dawida ma bogate życie erotyczne, choć ja wcale nie chcę o tym wiedzieć. Facebook wchodzi z butami w moją przestrzeń, w moje malutkie nie-prywatne miejsce w Internecie. Nie pomaga filtr na niektórych znajomych, nie pomaga oczyszczanie konta – ta społeczność bezczelnie i legalnie pcha się w moje zamknięte ramiona.
Wielka Big Data obserwuje mnie każdego dnia. Podtyka znajomych na Facebooku, reklamy na tym portalu i na setkach innych stron. Kiedy wklepuję jakiś adres, a po chwili widzę banner, na którym widnieje ostatnia przeglądana przeze mnie książka na empik.com bądź ciuch z jakiegoś sklepu online, czuję się jak w publicznej, przeszklonej toalecie. Ktoś zna moje myśli, panikuję, i zamykam natrętnego boksa.
Przerwa w pracy, godzina 15:00
Dryń! Dryń! Dzień dobry, dzień dobry, to dzwonię ja, pani, która naprzykrza się tobie, ci za pieniądze, dzwonię, bo mogę, bo pani czyli ty, brałaś udział w szkoleniu i nie mając innego wyboru, podpisałaś, że się ZGADZASZ udzielić po szkoleniu odpowiedzi na te nachalne, prywatne i osobiste pytania, które ja ci zadam, choć nie chcę, ale za to mi płacą. Dzień dobry, dzień dobry, to była formułka na powitanie, teraz przez 15 minut będę cię, panią, pytać, a ty mi dyktuj a, b, c albo d i odpowiadaj, ale jeszcze przez 10 minut poinstruuję cię, panią o twoich, pani prawach, których i tak nie znasz. Dziękuję, rozmowa jest nagrywana, więc nie rzucaj mi mięsem w twarz, bo już jestem zanadto upokorzona, że z tobą, panią teraz rozmawiam, bo ja wiem, że ty, pani nie chcesz, ale ja muszę, bo mi za to płacą.
Chciałam w końcu zjeść tę pajdę ze smalcem, ale mam za miękkie serce. Pogodnie, nawet czasem pozwalając sobie na nieśmiały żart, rozmawiam z panią i spowiadam się jak przed księdzem. Nie-amen, bo trochę kłamałam. Rozłączam się w końcu i korzystając z ostatnich kilku minut przerwy, przeglądam sobie zakupy grupowe. Atakuje mnie informacja, że MOGĘ się zarejestrować i otrzymywać atrakcyjne oferty, które nic mnie nie obchodzą. Zachęcona tą wspaniałą nowiną zamykam stronę i przełykam ostatni kęs chleba.
Po pracy, czyli zakupy w galerii handlowej, godzina 19:00
Może serka ze szczypiorkiem na chlebku z moim uśmiechem? Może kawki, kawki za 9,99 zł, dzisiaj w promocji, słoiczek kawki? Może chce pani założyć specjalną kartę do naszego super sklepu, otrzymywać tony maili i poczty papierowej, która zapcha pani skrzynkę i jest za twarda, żeby wytrzeć nią… Nie dziękuję, uśmiecham się, nie dziękuję, warczę, nie dziękuję, nie dziękuję, co mnie to obchodzi, przepraszam bardzo, do kasy chcę, fajki chcę, palić mi się chcę, jestem tu przypadkiem i tylko tu sprzątam!
Odpalam samochód i szybko, starając się być jak najbardziej incognito, wracam do domu. Na prawo banner, na lewo neon, czekam na jakiś natrętny goły tyłek, który sprawi, że roztrzaskam się w końcu i nastąpi cisza. Gołych tyłków nie ma. Jestem w domu, otwieram drzwi.
Trudna rozrywka po 22:00
Siadam do laptopa i instaluję AdBlock’a. Koniec z nachalnymi reklamami, cieszę się naiwnie jak dziecko. Mam zaległości w durnej papce telewizyjnej, może zacznę od kulinarnych produkcji, dzięki którym zgłodnieję i opróżnię o północy lodówkę. Świetna myśl. www.tvnplayer.pl i wybieram „Kuchenne rewolucje”, mam ochotę trochę pogessleryzować. Wyświetla mi się nastrojowy komunikat, że niestety nic sobie nie obejrzę, bo internety mi blokują dostęp. Jestem sprytna i wiem, że chodzi o ostatnio zainstalowany program. Dobrze, myślę sobie, dla Magdy nawet odinstaluję.
Odinstalowałam. Po każdym i w jego trakcie odcinku oglądam Stenkę jedzącą jakieś serki czy ciastka, Adamczyka, który śpiewa, Chylińską, która przeklina w reklamie Play i tysiące innych twarzy, których oglądać nie chcę. Chciałam patrzeć tylko na rzucającą sałatkami Magdę G., do cholery!
Idę do okna zapalić papierosa i z wrażenia upuszczam zapalniczkę. Na ścianie bloku, który stoi naprzeciwko mojego, powieszono reklamę. Szczerzy się do mnie jakaś paskuda, która reklamuję firmę ochroniarską. Zrezygnowana, postanawiam zadbać o zdrowie i loguję się na Facebooka. Co, jak co, ale muszę przecież podzielić się ze znajomymi tą przykrą nowiną. Może nawet uda mi się zrobić jakieś zdjęcie. Kto wie?
Autorka jest felietonistką sPlay.pl.
Zdjęcia illustration of xxi century, black and red colors, digital tablet in hand and email icon, Facebook has over 10 million Polish users, Big data concept in word tag cloud on black background, moving car with blur light through modern city at night oraz Social media networking concept: group of blue signs with Like text word isolated on white background pochodzą z serwisu Shutterstock.