Gdzie jest moja aktualizacja oprogramowania?
Tydzień, dwa tygodnie, kilka miesięcy – użytkownicy współczesnych smartfonów przeważnie nie mają łatwego życia, jeśli chodzi o aktualizację ich urządzeń ze strony operatora czy często nawet producenta. Jeśli nie zdecydują się na zakup telefonu od Apple lub pozbawionego tzw. brandu, droga pomiędzy twórcami systemu a ich urządzeniem, i tak przecież niezbyt krótka, wydłuża się znacząco, podobnie jak czas, przez który nowy OS mogą oglądać jedynie na filmach w internecie. Czy jednak faktycznie wszystko jest winą operatorów i czy takie działania są w ogóle konieczne?
Początek drogi
W przypadku najpopularniejszego obecnie na rynku mobilnym Androida, sytuacja jest najbardziej skomplikowana. Nowy system musi otrzymać oprócz samego „szkieletu” dodatkowo sterowniki do obsługi wszystkich podzespołów (a tych, jak wiemy, w każdym smartfonie jest pod dostatkiem i pochodzą od różnych producentów), nową wersję nakładki systemowej (które bywają w wielu przypadkach naprawdę rozbudowane) oraz dodatkowe, często głęboko zaszyte w systemie funkcje, na które decyduje się producent telefonu. Nie ma tutaj centralnego zarządzania – Google przygotowuje „gołą” wersję OS, z której korzysta mało który producent i każdy musi na własną rękę przygotować ją do pracy na wszystkich wspieranych urządzeniach ze swojego portfolio.
Jak duże opóźnienie może to spowodować, widać chociażby na przykładzie flagowego modelu HTC – One. Przygotowanie aktualizacji do Androida 4.4 dla odmiany Google Play (bez dodatkowych aplikacji czy nakładek) zajęło – przy założeniu, że czas ten liczymy od prezentacji nowego systemu – nieco ponad dwa tygodnie. Bliźniacza, dostępna w sklepach i u operatorów wersja One musi natomiast poczekać co najmniej dwa kolejne miesiące i nawet ten termin nie dotyczy wszystkich użytkowników, a jedynie części z nich. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że konieczne jest także przygotowanie do aktualizacji One Max oraz One Mini, około dziesięciu tygodni to i tak całkiem sporo i nie cały czas oczekiwania jest winą HTC. Uwzględniono tutaj także standardowy proces testowy operatorów (wbrew pozorom nie taki prosty i nie taki zbędny), którzy muszą zatwierdzić każdą aktualizację trafiającą do sprzedawanych przez nich telefonów.
Idealny wydaje się być więc wariant, w którym producent nie stosuje żadnej nakładki na system i ma portfolio ograniczone do niewielkiej liczby urządzeń lub urządzeń pracujących w oparciu o te same podzespoły lub zbliżony ich zestaw (np. HTC One i HTC One Max).
Jak aktualizujemy?
Biorąc pod uwagę wszystkich obecnych na rynku producentów, nie można niestety powiedzieć, że istnieje jeden sposób aktualizacji telefonu i zmieniając system operacyjny musimy pogodzić się także ze zmianą naszych przyzwyczajeń w tej kwestii.
Wśród różnego rodzaju podejść do tego procesu możemy wyróżnić kilka głównych typów:
- Aktualizacja w pełni zależna od operatora (stałe powiązanie) – w praktycznie wszystkich przypadkach telefonów z Androidem. Telefon kupiony w danej sieci posiada już do końca (o ile oczywiście użytkownik nie zdecyduje się na nieoficjalną zmianę) branding dla danej sieci
- Aktualizacja w pełni zależna od operatora (zmienne powiazanie) – stosowane chociażby w nowych telefonach BlackBerry – telefon jest brandowany przez sieć, której karta SIM włożona jest do urządzenia i na tej zasadzie udostępniane są aktualizacje lub też są blokowane
- Aktualizacja niezależna od operatorów – rozwiązanie stosowane przeważnie przy aktualizacji oprogramowania w wersji deweloperskiej, stosowane przez Apple, Microsoft oraz BlackBerry. Przeważnie zmiany całkowicie pomijają elementy systemu odpowiedzialne za współpracę pomiędzy telefonem a operatorem i są pozostawiane w starej wersji.
- Aktualizacja częściowo niezależna od operatorów – do tej kategorii zalicza się oczywiście Apple z iOS, które wprawdzie również podlega testom operatorskim (na krótko przed premierą), ale nie oferuje im możliwości ukrycia lub blokady aktualizacji. System jest udostępniany wszystkim jednocześnie, co może jednak prowadzić do sporych problemów.
Oczywiście najlepiej z powyższego zestawienia prezentuje się model Apple, jednak również nie jest idealny. Operatorzy, nie mając wpływu na dostępność nowego wydania OS, w sytuacjach krytycznych, tak jak chociażby w przypadku iOS 6.1 w Vodafone, przy odnalezieniu poważnych błędów związanych z funkcjonowaniem sieci, mogą jedynie zasugerować użytkownikom wstrzymanie się z instalacją do wydania kolejnej aktualizacji. Mając jednak przed sobą perspektywę skorzystania z „setek nowych funkcji”, prawdopodobnie skuteczność takiego ostrzeżenia jest znikoma. Użytkownicy telefonów z Androidem po prostu w takim przypadku nie mogliby zaktualizować swoich telefonów – nie raz widzieliśmy już sytuacje, w których aktualizacja pojawiała się, po czym nagle znikała z serwerów, właśnie z powodu odnalezienia poważnych problemów.
Nie tylko sam proces „czystego” testowania oprogramowania zajmuje jednak tak wiele czasu…
Co tak długo?
Czynników, które wpływają nie tylko na to, jak długo nowy system jest testowany przez operatora, ale także kiedy w ogóle trafi do jego laboratoriów, jest tak wiele, że czasem można się zastanawiać, jakim cudem niektóre telefony są w ogóle aktualizowane.
Przede wszystkim operator musi wykazać chęć dokonania aktualizacji, której ze względu na czas, pieniądze i zasoby ludzkie, w przypadku starszych lub mniej popularnych telefonów wcale nie musi wykazać, bo jest to po prostu nieopłacalne. Jeśli jednak już zdecyduje się na taki krok, musi otrzymać od producenta oprogramowanie przygotowane zgodnie z podawanymi wcześniej wyznacznikami, tj. m.in. z zainstalowanymi konkretnymi aplikacjami, odpowiednią kolejnością ikon, zestawem tapet, dodatkową funkcjonalnością wbudowaną w system (np. połączenia głosowe przez WiFi w amerykańskim T-Mobile), ustawieniami operatorskimi i różnego rodzaju innymi bonusami. Ustalenie takiego „wariantu” również nie musi należeć do najprostszych i nie musi być decyzją podejmowaną w ciągu godzin. Co w sytuacji, kiedy operator chce dodać do swojego oprogramowania aplikację X, ale wie, że w ciągu najbliższego tygodnia pojawi się jej nowa wersja? Klient zaskoczony instalacji aktualizacji prośbą o… instalację kolejnych, tym razem dotyczących poszczególnych programów, raczej nie będzie specjalnie zachwycony.
Tutaj po raz kolejny pojawia się kwestia tego, co jest dla kogo „ważne i ważniejsze”. Z jednej strony operator może uznać aktualizację za konieczną, ale niezbyt pilną i nie spieszyć się z wysłaniem do producenta zamówienia na brandowane oprogramowanie. Z drugiej strony, należy pamiętać o tym, że operatorów na świecie są setki, a głównych producentów smartfonów zaledwie kilku. W związku z tym czy to LG, Samsung czy HTC, muszą oni przygotować setki mniej lub bardziej zmodyfikowanych odmian swojego systemu, który już wcześniej trzeba zoptymalizować do pracy na swoich urządzeniach i przetestować. Popatrzmy przy okazji jak rozbudowane portfolio ma większość twórców smartfonów i dodajmy jeszcze do tego fakt, że większość z nich posiada oprócz modelu głównego, również kilka pod-odmian. Nic więc dziwnego, że pierwsi w kolejności będą operatorzy najwięksi, zamawiający największą liczbę telefonów danej firmy i utrzymujący po prostu najlepsze stosunki handlowe, a pozostali i tak najszybciej dostaną oprogramowanie do modelu najpopularniejszego.
Kiedy już w końcu system w wersji operatorskiej trafi do laboratoriów sieci, nadal czeka go długa droga przed dotarciem na telefony użytkowników. Przetestowane muszą być nie tylko funkcje widoczne dla użytkownika (wydajność, możliwość wykonywania i odbierania połączeń, obsługa wiadomości tekstowych, połączenie z internetem, etc.), ale także współpraca z siecią (czyli np. nowe oprogramowanie do obsługi radia GSM) i funkcjonowanie dodatkowych usług operatora na danym telefonie. I choć spora część osób uznaje operatorskie dodatki za niepotrzebne i równie dobrze mogłyby nie działać, dla naszego dostawcy usług są one o wiele bardziej istotne. Zostały stworzone w określonym celu (i to biorąc pod uwagę interes obydwu stron) i nie bez powodu dodaje się je do oprogramowania.
Przy tym wszystkim testowanie nawet najbardziej podstawowych opcji telefonu nie jest przy tym tak prostym procesem, jak można by oczekiwać. Nie wystarczy np. wykonać jednego udanego połączenia, aby uznać, że telefon spełnia wszystkie wymagania z tabeli „Łączność”. Teoretycznie takie testy mogłyby zająć około 1-2 dni, jednak należy pamiętać, że w ofertach operatorów znajdują się często setki telefonów, a czasem planuje się także aktualizacje dla najważniejszych telefonów, których już nie oferuje się klientom. W związku z tym na testach przebywać może jednocześnie nawet kilkadziesiąt urządzeń.
To musi trwać, czasem też testy nie kończą się powodzeniem za pierwszym razem, a czasem niektóre z nich – jako mniej ważne – przekładane są na późniejszy termin, kosztem uznanych za bardziej istotne lub po prostu bardziej opłacalne. Do operatora trafiają też przecież nowsze urządzenia, w przypadku których proces testowy jest jeszcze dłuższy i jeszcze bardziej skomplikowany, a zysk z ich sprzedaży będzie naturalnie większy, niż zerowy zysk z udostępnienia aktualizacji. Taki jest biznes.
Idealne rozwiązanie nie istnieje
Zarówno aktualizacje bezpośrednie, jak i z uwzględnieniem operatorów mają swoje zalety. W tym pierwszym przypadku łatwo się domyślić plusów – aktualizacja jest natychmiastowa, niezależnie od tego gdzie kupiliśmy telefon, a np. luki w bezpieczeństwie usuwane są niemal natychmiastowo. W drugim jest już nieco mniej kolorowo – dostęp do nowego wydania systemu możemy dostać dużo później i najprawdopodobniej odnajdziemy w nim dodatki od naszej sieci, ale za to mamy pewność, że technicznie nie powinien sprawiać w niej żadnych problemów, a poza tym, przy dwóch etapach weryfikacji (producent, operator) szansa na wystąpienie krytycznych błędów jest o wiele mniejsza. Nie wyklucza to ich wprawdzie całkowicie (patrz Samsung i Android 4.3 dla Galaxy S3 i S4), ale raczej też nigdy nie zaszkodzi sprawdzić dwukrotnie.
Najgorszym problemem aktualizacji zależnych od operatora jest możliwość, że ten całkowicie porzuci dany model niedługo po wprowadzeniu do sprzedaży (np. z powodu słabych wyników) i zostaniemy z takim oprogramowaniem, z jakim go kupiliśmy, podczas gdy np. na drugim końcu świata jego posiadacze będą cieszyli się z wersji o dwa „oczka” wyższej. Odmianą tego problemu jest sytuacja, w której producent nie udostępnia poszczególnych podwersji danego systemu operacyjnego i dopiero po długim czasie decyduje się na przetestowanie i udostępnienie jego nowej, głównej wersji. Ostatecznie w końcu mamy to, co wszyscy, ale jednak długi czas musimy radzić sobie np. z mniejszą liczbą dodatkowych funkcji.
Niestety całkowicie idealna metoda aktualizacji przy obecnej sytuacji na rynku nie istnieje – każda z nich powoduje albo zniecierpliwienie u klientów, albo potencjalnie spore problemy, które później trudno może być rozwiązać. Teoretycznie najlepszym wyjściem byłoby przygotowanie przez każdego producenta własnego, niepodatnego na modyfikacje OS albo zastosowanie najczystszej możliwej wersji Androida. Otwartość Androida spowodowała jednak, że każdy chce mieć swój, przynajmniej z wyglądu, własny system – od producenta po operatora – i każdy z nich musi znaleźć się w kolejce na drodze do naszej upragnionej aktualizacji. Czy to się kiedykolwiek zmieni? Prawdopodobnie nie.