Chcę kupować sprzęt, a nie poglądy
Były czasy, gdy paski na spodniach i wielki napis "Adidas" na plecach oznaczały styl życia. Specyficzny, czasem wyśmiewany, ale zjawisko widoczne było w całym kraju. Dresy stały się ikoną specyficznego stanu umysłu. Co jednak, gdy kupując produkt branży technologicznej, na przykład smartfona, nie tyle wyrażam styl życia, a pośrednie poparcie dla określonych poglądów?
Biznes kocha politykę, polityka uwielbia biznes. Oprócz polityki biznes coraz chętniej wspiera też "słuszne sprawy", często nad wyraz kontrowersyjne. Biznes produkcji urządzeń elektronicznych oraz usług internetowych coraz mocniej angażuje się w promocję światopoglądów, ideologii i opcji politycznych. A ponieważ koncerny technologiczne za sprawą sukcesów Facebooka, Apple'a czy Google'a stały się masowym tematem, ich wybory i poparcie są komentowane szeroko i głośno.
Czy nie jest to jednak trochę nie fair wobec klienta, że kupując smartfona czy korzystając z konta mailowego pośrednio wspiera małżeństwa homoseksualne lub partię polityczną, która opowiada się za wojną?
W połowie 2012 roku Jeff Bezos, założyciel i szef Amazona, wpłacił 2,5 miliona dolarów, by pomóc zorganizować referendum na temat małżeństw tej samej płci w stanie Waszyngton w Stanach Zjednoczonych. Ruch miał podłoże mocno polityczne, a przecież stanowisko szefa nie jest oficjalnym, politycznym stanowiskiem.
Amazon oficjalnie przystąpił do aktywnego wsparcia ruchów na rzecz praw homoseksualistów, w tym roku wypuszczając nawet kontrowersyjną reklamę z małżeństwem gejów. Tym samym dołączył do rzeszy gigantów, takich jak: Google, Microsoft czy Apple w poparciu dla pro-homoseksualnych legislacji.
Z polskiej perspektywy szumne popieranie praw LGBT (Lesbians, Gays, Bisexuals, Transgenders) może wydawać się nieco niezrozumiałe, bo u nas dyskusja na te tematy dopiero wchodzi na salony. W Stanach Zjednoczonych jednak, w 6 stanach małżeństwa homoseksualne są legalne, a wszelkie ruchy pro- i anty-gejowskie lobbują w pozostałych na rzecz swoich przekonań.
Wsparcie na czasie
Google na przykład idealnie wpasował swoje poparcie LGBT do komunikacji marki jako postępowej i nowoczesnej. Możliwość pokazania się na paradzie równości, wśród młodych osób, które są najbardziej aktywną grupą konsumencką i które aktywnie używają produktów Google'a, świetnie pozycjonuje trochę już opatrzoną i nie tak młodą markę.
Pro-gejowski głos Google'a pasuje też do owianego legendą stylu pracy w Google. W zeszłym roku Google rozpoczął kampanię "Legalize Love", która ma skupiać się na miejscach z homofobiczną kulturą i odbywać się we wszystkich miastach, w których Google ma swoje biura. Zaczęto od Singapuru i... Polski. W Warszawie odbyło się spotkanie z Krystianem Legierskim, politykiem i aktywistą ruchu na rzecz praw LGBT, który organizuje konferencje, spotkania oraz wyznacza tak zwanych Gayglers (o pracownikach Google często mówi się "Googlers"), czyli liderów opinii działających przeciw homofobii.
Google Google'em - dla firmy, która kreuje tak dynamiczny i młodzieżowy wizerunek wspieranie homoseksualistów jest nieco naturalną koleją rzeczy - jednak na przykład Microsoft, koncern z nieco nadszarpniętym przez lata wizerunkiem skostniałego monopolisty, również pokazuje pro-gejowskie postawy. Jeden z pięciu założycieli Microsoftu był gejem i po popełnieniu samobójstwa zostawił 56 milionów dolarów organizacjom działającym w interesie homoseksualistów. Bill Gates i Steve Ballmer przekazali datki na to samo referendum co Jeff Bezos, a sam Microsoft, już w 1993 roku wprowadził politykę równości dla homoseksualistów i tym samym stał się pionierem na liście największych firm z Fortune 500. Apple też przekazał datek na to samo referendum. Facebook też jest mocno zaangażowany.
Moje osobiste poglądy nie powinny mieć tu nic do rzeczy, jednak je ogłoszę. Moje stanowisko w sprawie legalizacji małżeństw homoseksualnych jest jasne - popieram całym sercem, bo miłość niejedno ma imię. Jednakże jestem w stanie zrozumieć osoby uznające rodzinę wyłącznie jako związek kobiety i mężczyzny. I osoby te mogą mieć spory problem, gdy okazuje się, że kupując iPhone'a, oglądając reklamy w wyszukiwarce, czy używając Windowsa, pośrednio wspierają ruchy i aktywności, z którymi się nie zgadzają.
O polityce przy stole się nie rozmawia
Jednak o ile kwestię homoseksualizmu można sprowadzić tak czy inaczej do praw człowieka i do równości, nieciekawie robi się w kwestiach politycznych. Tu, jak wszyscy wiemy, nie da się wyrokować czy coś jest słuszne czy nie, bo grunt jest zbyt grząski.
Howard Hughes (ten z Aviatora) zbił część swojej fortuny na zamówieniach rządowych na broń. Podobnie fikcyjny Rhett Butler z Przeminęło z Wiatrem zarabiał na wojnie. Interes wymagał wyczucia czasu, koniunktury oraz przede wszystkim zaangażowania politycznego i odpowiednich znajomości, umiejętności perswazji oraz lobbowania. Tak działa duży biznes - by prowadzić interesy czasem potrzeba korekty prawa, ustaw i pochodnych. Od dawna koncerny naftowe, tytoniowe, samochodowe, farmaceutyczne czy banki mniej lub bardziej widocznie, ale głęboko zaangażowane są i wpływają na politykę. Coraz częściej uczestniczą w tym również tech-giganci nowej ery.
Ostatnio zrobiło się głośno o zaangażowaniu Marka Zuckerberga w kwestie polityczne. Zuck postanowił wspierać reformę polityki imigracyjnej Stanów Zjednoczonych, by umożliwić informatycznym talentom pracę w Stanach Zjednoczonych. Organizacja złożona z wysoko postawionych osobistości z firm technologicznych chce wpłynąć na polityków i ułatwić imigrantom legalną pracę w Stanach, a także debatować nad długofalowymi skutkami ekonomicznymi takiej polityki.
W Stanach imigranci - podobnie jak prawa homoseksualistów - to gorący i dzielący społeczeństwo temat. Nastroje społeczne się zmieniają. Ostatni kryzys gospodarczy zaostrzył je i często słychać głosy, że imigranci zabierają pracę Amerykanom. Ruch Zuckerberga budzi więc mocne kontrowersje.
Zuck dopiero zaczyna swoją polityczną aktywność, natomiast inne koncerny od lat w politykę zaangażowane są mocniej.
Dlatego też, przy każdych wyborach Microsoft przekazuje datki na kampanie wyborcze (w Stanach w ten sposób są finansowane) i choć przekazuje je na obie partie: Demokratów oraz Republikanów, to przeważająca suma trafia do Demokratów. Po co? Pieniądze otwierają drzwi, a wygrana sprzyjającego kandydata oznacza często łatwiejsze prowadzenie biznesu.
Polityczne zaangażowanie dotyczy praktycznie każdej firmy działającej na rynku technologicznym. Bo czym był sprzeciw przeciw ACTA, SOPA czy PIPA? Taki Google na przykład, przy wejściu w życie ostrych praw antypirackich miałby wielkie problemy - nagle stałby się odpowiedzialny za nielicencjonowane treści w wyszukiwarce czy na YouTube. Idea ideą, ale za każdą, zwłaszcza tę dotyczącą otwartości przepływu informacji i treści, stoją ogromne pieniądze.
Przykłady można mnożyć. Każda firma technologiczna ery Web 2.0 mniej lub bardziej aktywnie zaangażowana jest w politykę i to najczęściej z bardzo pragmatycznych powodów.
A klient?
Klient końcowy, ten, który płaci za sprzęt, licencję czy po prostu jest odbiorcą płatnych reklam. Najczęściej nieświadomy, napędza polityczno-poglądowe machiny. Czy to jednak fair, że kupując smartfona pośrednio bierze udział w takich rozgrywkach?