Perły z lamusa: Gobliiins, Gobliins, Goblins 3
Nie pamiętam, czy poczciwe "Gobliny" były moją pierwszą grą przygodową, ale jest to bardzo prawdopodobne. Szczerze mówiąc z perspektywy lat trudno mi jest je nawet uznawać za jakąś wyrocznię jakości w gatunku, ale kilka plansz dzięki swojej nieszablonowej oprawie, zapadło mi w pamięci.
Pierwsza część - zatytułowana Gobliiins - oddawała do naszej dyspozycji aż trzech zabawnych goblinów. Stworki musiały wyjaśnić tajemnicę bardzo dziwnych zachowań króla (zdradzę tajemnicę, bo chyba od początku było wiadomo o co chodzi - pewien wredny czarnoksiężnik stworzył sobie coś na kształt laleczki voodoo). Trójka śmiałków dysponowała różnymi umiejętnościami. Jeden parał się odrobiną magii, inny był czymś na kształt goblińskiej wersji Mariusza Pudzianowskiego, trzeci wreszcie specjalizował się w przenoszeniu przedmiotów różnego typu.
Konstrukcja pierwszej części Gobliiins była bardzo specyficzna z punktu widzenia dzisiejszych gier przygodowych point&click (a raczej gier przygodowych z początku XXI wieku, bo obecnie gatunek ten leży i dogorywa). Nie było tam czegoś w postaci "schowka". Mogliśmy wykorzystywać przedmioty, jednak tylko w ramach jednego ekranu, na którym się akurat znaleźliśmy. Prowadziło to do takiej swego rodzaju szkatułkowej budowy gry, gdzie każda plansza była tak na dobrą sprawę oddzielną mini-grą.
W pierwszej części tych planszy było trochę ponad dwadzieścia i gdybym miał dziś wszystkie opisać, to prawdopodobnie... dałbym radę. To był naprawdę kawał dobrej roboty od strony graficznej. Bohaterowie byli niezwykle karykaturalni, na dodatek wzbogacały ich bardzo specyficzne, wesołe odgłosy (które pamiętam do dziś).
Gobliins to wydana rok później kontynuacja, w której towarzyszyli nam już zupełnie nowi bohaterowie. Realia świata nie uległy zmianom, dalej był on bajkowy i absurdalny, choć przyjęta konwencja stylistyczna odbiegała od pierwszej części. Trudno to wyjaśnić. Wyglądało to w każdym razie trochę tak, jak gdyby wrzucono nas do tej samej bajki, ale wyglądała już zupełnie inaczej.
Jak literki "i" wskazują, tym razem goblinów było dwóch, na dodatek mogliśmy w końcu korzystać z ekwipunku i mieszać intrygi między planszami. To z kolei dawało produkcji zdecydowanie większy potencjał. To wcale nie była łatwa gra i gracz musiał zdrowo kombinować z rozmaitymi rozwiązaniami. Podobała mi się wzajemna relacja naszych bohaterów. O ile w jedynce stanowili oni swego rodzaju... przedmiotowy element interfejsu, w drugiej części mieli już jakiś (minimalny) portret psychologiczny. Jeden przypominał mentalnością harcerza, drugi był kimś w stylu kolegów z podstawówki, którzy zjadali swoje kartkówki.
Z bólem przyznaję, że nigdy nie udało mi się zagrać w Goblins 3, ale za to bardzo starannie oglądałem w dzieciństwie obrazki publikowane w magazynie "Gry komputerowe" z solucją do tej produkcji. Tym razem bohater był tylko jeden (choć okazjonalnie wspierany przez innych) i wyruszał w podróż mającą za zadanie znalezienie jakiegoś wspaniałego artefaktu (jakże przyziemne w obliczu monarchistycznych problemów z pierwszej i drugiej części). Również w tym wypadku nie sposób przyznać, że twórcy - choć klimatowi goblinów nad wyraz wierni - nie bali się eksperymentować z konwencją stylistyczną.
W 2009 roku, ale wspominam to tylko w charakterze ciekawostki, swoją premierę miały Gobliiiins 4, stworzone przez innego producenta, wydane przez inną firmę. Oprawa graficzna przypominała Szymka Czarodzieja 3D, klimat był zdecydowanie "nie ten", nie ma więc cienia wątpliwości co do tego, że nad tą próbą odcinania kuponów, wypada tylko spuścić zasłonę milczenia.