Weźcie się już odczepcie od tej nagości!
Problem dostępu do treści wątpliwych obyczajowo ale jak najbardziej pożądanych nie jest niczym nowym. Przerabialiśmy to już w telewizji, filmach, potem grach wideo. Teraz sklepy z aplikacjami panicznie boją się „porno-appek”. I powoli zaczyna dochodzić do prawdziwych absurdów.
Branża erotyczna i „lekkiego obyczaju” to najprawdopodobniej, obok handlu, najstarszy przemysł w historii ludzkości. Większość kultur na świecie jednak traktuje sprawy intymne jako temat tabu. Ba, samo określenie „intymne” coś sugeruje. Seks i erotyka to sprawa prywatna.
Nie mam zamiaru z tym dyskutować. Na skutek przeróżnych wpływów, czy to samej kultury, czy religii, tak obecnie funkcjonuje nasze społeczeństwo. Tak również funkcjonuję ja i, jak sądzę, większość z was. Nie chcemy oglądać na co dzień genitaliów, aktów seksualnych czy tego typu „treści”. Ale w zaciszu domowym, kiedy nikt nie patrzy? To inna sprawa. Rzecz jasna, rozwiązłość seksualna nie jest czymś, czym w naszej kulturze warto się chwalić. Ale zapotrzebowanie jest ogromne. Czy jest coś w tym złego? Moim zdaniem, absolutnie nie. Akty potrafią być niejednokrotnie dziełami sztuki, a bardziej wulgarne treści… może nie wchodźmy w szczegóły, ale pomagają wielu osobom w sprawach intymnych, zarówno samotnym, jak i nieraz parom.
Rozumiem w pełni potrzebę chronienia przed takimi treściami. Nie znam się na psychologii, ale wierzę autorytetom, że dostęp do nich źle wpływa na rozwój dziecka. Są osoby, które ze względów religijnych nie powinny mieć dostępu do tego typu materiałów. No i wreszcie są osoby, które nie widzą w tym nic wartościowego, dla których jest to gorsząca i „niska” forma rozrywki.
Właśnie dlatego wymyślono mechanizmy filtrowania treści czy kontroli rodzicielskiej. Przecież jeżeli nie chcemy, by nasza pociecha odwiedzała na swoim komputerze RedTube’a czy inne tego typy portale nic nie stoi na przeszkodzie, by włączyć blokadę. Co więcej, niektóre firmy mogą obawiać się o swój wizerunek. I tu dochodzimy do sedna tego, o czym chciałem napisać.
Na chwilę obecną seks jest dużo bardziej gorszącym tematem niż przemoc. Niektórzy z was na pewno pamiętają aferę, kiedy to prosty trik w grze Grand Theft Auto III odblokowywał elementy erotyczne. Wybuchł prawdziwy skandal. A to, że w tej samej grze, bez żadnych trików, gracz, jeżeli zechce, może zamordować w brutalny sposób kilkaset przechodniów na ulicy już nikomu nie wadzi. To jasno dowiodło, że na erotykę trzeba uważać. Dlatego też, firmy, które dbają o wizerunek, zakazują udostępniania na prowadzonych przez nie platformach treści erotycznych. Chcą uniknąć skandalu. Tyle że w pewnym momencie dochodzi do paranoi.
Niedawno wybuchła mini-afera na temat aplikacji 500px. Program ten został wyrzucony ze sklepu App Store dla sprzętu firmy Apple. Powód? Wśród tysięcy udostępnianych przez fotografów zdjęć można było znaleźć, między innymi, akty kobiece. Aplikacja wyleciała z hukiem, ku wielkiemu zdumieniu jej twórców i użytkowników. Nie muszę chyba dodawać, że sprzęt Apple’a jest zintegrowany z Twitterem, na którym nagie fotki można znaleźć w dużo łatwiejszy sposób. O tym, że pod Safari mogę wejść na dowolną stronę z hardkorowym porno nawet nie wspominam,
Nieco mniejsza awantura wybuchła w związku z umieszczeniem w konsoli Xbox przeglądarki Internet Explorer. Portal YouPorn zyskał wtedy rozgłos komunikatem witającym konsolowców jako „nowych gości”, informując, że witryna działa wybornie na konsoli Microsoftu.
Przykłady można mnożyć. Faktem jest, że te wszystkie utrudnienia nie pomagają właściwie nikomu. Jeżeli zechcę, to niezależnie od tego, czy używam Galaxy Taba, iPada czy Surface’a, do treści porno mam dostęp. Utrudniony, niewygodny, prawą nogą przez lewe ramię, ale uruchomię na iPadzie YouPorna bez problemu. Fakt, w Safari, w okrojonej i niewygodnej wersji, ale uruchomię.
Po co więc ta cała hipokryzja i, z braku lepszego słowa, cenzura? Jeżeli Apple nie chce, by użytkownik na dzień dobry widział appkę w App Store „Gorące mamuśki z Borneo” w najczęściej pobieranych, to czy nie lepiej, i dla Apple’a, i dla przedsiębiorców, i dla, przede wszystkim, użytkowników, wprowadzić po prostu domyślnie włączony filtr ukrywający erotyczne treści? Nikt po włączeniu sklepu z aplikacjami wtedy nie zobaczy „tego obrzydliwego, niskiego i wulgarnego porno”. A jeżeli ktoś zechce, świadomie włączy tę usługę, to, przepraszam bardzo, czemu miałby nie mieć do niej dostępu?
Nie chcę być tak wychowywany przez korporacje i uczony przez nie dobrych manier. Chcę, jeżeli najdzie mnie tylko taka ochota, zaspokoić swoje najniższe instynkty. Rozumiem potrzebę ukrywania takich treści i ją popieram. Można to jednak bardzo prosto rozwiązać, przykładowy pomysł podałem, są pewnie lepsze. Natomiast jak widzę setki gier o zabijaniu na App Store czy Sklepie Windows, a zarazem czytam o wyrzuceniu 500px „bo akty”, to czuję tu jedną wielką śmierdzącą hipokryzję. Dużo gorzej pachnącą niż "fikołki" i galerie z silikonowymi biustami.
Źródło ilustracji: sxcu.hu
Maciek Gajewski jest dziennikarzem, współprowadzi dział aktualności na Chip.pl, gdzie również prowadzi swojego autorskiego bloga.