Perły z lamusa: Sid Meier's Pirates!
Przez ostatnie miesiące Maciek Gajewski opowiadał Wam o ulubionych klasykach swojego dzieciństwa. Postanowiłem kontynuować jego dzieło, bo to był bardzo fajny cykl, a na dobry początek gra, o której opisanie prosiłem Maćka tygodniami. Od premiery minęło 26 lat, ale Sid Meier's Pirates! dalej jest na podium moich ulubionych produkcji.
Trudno w to uwierzyć, ale ponad ćwierć wieku liczy już sobie gra, która słynnego Sida Meiera wyniosła na piedestał najbardziej zasłużonych twórców. Potem zrobił jeszcze Civilization i z kilkoma mniejszymi incydentami, od tych dwóch tytułów odcina do dziś największe kupony. Pirates! to gra wyjątkowa z wielu względów, na przykład dlatego, że była jedną z pierwszych prób zaserwowania graczowi prawdziwie otwartego świata. Nie było tam jednej, liniowej fabuły. Mieliśmy ogromną dowolność co do sposobu spędzenia naszego czasu na Morzu Karaibskim. Najważniejsze było tylko to, by dobrze wykorzystać swoje pięć minut.
Lecz wielu, jak sądzę, myśli, że błądzę
Żywot pirata z Karaibów to nie jest łatwa sprawa, napady na statki, miasta, rabunki, gwałty, wymuszenia, oszustwa podatkowe i porwania bardziej dostarczają wrogów niż jednają przyjaciół. Nawet pomimo pojmowania kolejnych statków i sprawnie działającego procesu rekrutacji w lokalnych tawernach, rywalizacja z czterema mocarstwami (Anglią, Holandią, Hiszpanią i Francją), ich flotami wojennymi oraz freelancerami, czyli herosami korsarstwa przemierzającymi wody na własną rękę, nigdy nie jest łatwa, ale co gorsza - wojna totalna wbrew pozorom nie jest też opłacalna.
Dlatego też szanujący się pirat prędzej czy później dogada się z jednym czy dwoma mocarstwami i dostanie tzw. list kaperski upoważniający do prowadzenia w imieniu określonego państwa także działań militarnych (oraz okazjonalnie podejmowania się mniej zaszczytnych zadań w postaci działania jako chłopiec na posyłki). To dobry interes, ponieważ robiąc praktycznie to samo, co dotychczas, z czarnego charakteru możemy szybko stać się narodowym bohaterem, hojnie nagradzanym tytułami, ziemią, pieniędzmi i uwielbieniem kobiet.
Choć od czasu do czasu nasi sojusznicy instruują nas, do którego miasta powinniśmy się udać, Karaiby są jednym, wielkim, otwartym światem. Moje pierwsze spotkanie z Pirates! miało miejsce jakoś w 1993 roku, na roboczym tłumaczeniu jakiegoś entuzjasty z Sierpca uczyłem się zresztą czytać, a babciny album, w którym znalazła się mapa Karaibów (!) był odpowiedzią na wiele pytań dręczących pięciolatka. Okazało się bowiem, że Sid Meier odwzorował basen Morza Karaibskiego z niesamowitą dokładnością, co zresztą jeszcze wielokrotnie procentowało podczas zabawy w państwa-miasta czy na klasówkach z geografii.
Pamiętaj, że tylko środkiem do celu są pieniądze
Mimo wszystko, tej fabuły w Sid Meier's Pirates! trochę jednak było, aczkolwiek tak naprawdę dla dobrej zabawy okazywała się całkowicie fakultatywna. Główny bohater został bowiem brutalnie rozdzielony z resztą rodziny, która wylądowała w niewoli na rozmaitych plantacjach. W trakcie zabawy kolekcjonujemy prestiż i majątek, to zaś pozwala nam docierać do oprawców naszych krewnych. Zapewniam, że mało było w tej grze równie emocjonujących walk, co właśnie bitwy z wrednymi markizami i hrabiami, z którymi musieliśmy wyrównać osobiste porachunki.
Choć walka w Pirates! toczyła się w trzech różnych perspektywach - bitwy morskiej, pojedynków lądowych (te akurat zostały zrealizowane stosunkowo słabo), to wreszcie te ostatnie - pojedynki "jeden na jednego" z wrogim przywódcą były decydujące i często nawet mimo gigantycznej przewagi rywala, miały prawo zadecydować o ostatecznym tryumfie (a często nie, bo na przykład wybili nam całą załogę i ciężko było odpłynąć w pojedynkę zdobytą właśnie fregatą).
Przeżywając życie głównie na morzu, od czasu do czasu zawijając do portów, mogliśmy trudnić się handlem, polityką, poznać ukochaną, odszukać skarb dzięki tajemniczej mapie. Czasem przygody potrafiły doprowadzić do frustracji ze względu na niesprzyjające warunki pogodowe (a podróż z takiego Port Royale do San Juan zamieniała się w prawdziwą katorgę), ostatecznie jednak główny bohater nie miał powodów do narzekań, gdy ostatecznie dzielił łup z resztą załogi. Gra oceniała nasze pirackie przygody, przeważnie bardzo surowo, to zaś motywowało do szybkiego rozpoczęcia nowej przygody. Tym bardziej, że od samego początku Sid Meier serwował kilka różnych epok historycznych, a to wpływało na kształt (bardziej polityczny niż geograficzny, oczywiście) mapy.
Nie o różach, nie o bratkach
Strasznie miło wspominam Sid Meier's ze względu na jej klimat i grywalność. To jedna z tych gier, które zabiera się na bezludną wyspę, ponieważ nie da się jej "przejść", a każde nowe podejście bawi w sumie tak samo dobrze. To fenomen, że w roku 1987 udało się stworzyć sandboksa, który pod względem pomysłu na zagospodarowanie rozrywki zawstydza wiele dzisiejszych produkcji. Po latach pisałem na Spider's Web, że Pirates! bardzo mi przypomina seria Mount & Blade, która w dużej mierze przypomina te pierwotne założenia. Widzicie to teraz?
W 2004 roku ukazał się nowożytny remake Pirates! Sid Meier nie lubi zmieniać czegoś, co jest doskonałe, więc tak naprawdę poza poprawioną grafiką, w grze pojawił się jedynie nowy element... tańca towarzyskiego. Nic to, bo i tak grało się rewelacyjnie, sypały się dziewiątki w recenzjach i chyba tylko troszkę za szybko gra się znudziła społeczności graczy ze względu na brak elementu przyciągania na dłużej, dodatkowych trybów, a przez to - konkurencyjności. Minęło kolejnych 10 lat i ja się pytam - Panie Sidzie - kiedy kolejne podejście do Pirates!? Byłaby z tego taka piękna gra sieciowa!
Jeszcze w 1993 roku ukazał się pierwszy remake o nazwie Pirates! Gold. Próba unowocześnienia uprawy audiowizualnej udała się wówczas zdecydowanie gorzej niż w 2004 roku i nawet nie śmiałbym Wam polecać akurat tego wydania, gdyby nie fakt, że to właśnie on jest dostępny w ramach sklepu GOG. A do niego dodano też tych klasycznych, wspaniałych Pirates! Obie wersje działają bez problemu pod najnowszymi Windowsami, więc zachęcam do zakupów. To może być Wasze najlepiej wydanych na gry 6 dolarów od dawna. Nic za friko.