REKLAMA

Piractwo, cenzura, prywatność – quo vadis internecie?

Internet w swoich założeniach miał być siecią do zarządzania armią podczas wojny. Po podchwyceniu pomysłu przez uniwersytety, walka o możliwość korzystania z sieci przez osoby prywatne i przedsiębiorstwa nie trwała długo. Zniesienie zakazu komercjalizacji przez National Science Foundation w roku 1991 rozpoczęło ekspansję cyberprzestrzeni.

Piractwo, cenzura, prywatność – quo vadis internecie?
REKLAMA

Ograniczenia, cenzura

REKLAMA

Medium o ogromnym potencjale zainteresowało szeroko rozumiane władze (głównie te komunistyczne) możliwością wykorzystania go do własnych celów. Chiny już w 1998 roku rozpoczęły prace nad tzw. Wielkim Firewallem Chińskim (Złota Tarcza), którego zadaniem jest ograniczanie dostępu do niewygodnych dla rządu informacji (czyli treści związanych np. z wolnym Tybetem czy kontrowersyjną sytuacją na słynnym placu Tian’anmen). Co jakiś czas słyszymy, że Komunistyczna Partia Chin (po raz kolejny) bawi się z gigantem z Mountain View i blokuje jego usługi. Próżno też w Państwie Środka szukać Facebooka czy Twittera. Przeciętny użytkownik jest w stanie obejść te zabezpieczenia (mój kolega podczas ostatniego pobytu w Chinach logował się na w serwisie Facebook poprzez tunelowane łącze), lecz to nie o to chodzi.

Nie tylko internet jest porcjowany. Do niedawna osoby pojawiające się w Korei Północnej musiały zostawić swój telefon komórkowy na granicy, by odebrać go przy opuszczaniu kraju. Jak donosi chińska agencja prasowa, od 7-ego stycznia bieżącego roku urządzenie można zabrać ze sobą, jednak korzystać można tylko z zakupionej karty SIM pozwalającej na wykonywanie międzynarodowych połączeń. Telefony lokalne oraz mobilne połączenie z Internetem – zapomnij. Nadmienię, że mieszkańcy tego kraju mają dość mocno ograniczony lub brak dostępu do sieci. Mówi się jednak, że dostęp do Internetu dla przyjezdnych ma być w najbliższym czasie dostępny. Zakładam jednak, że prędko to nie nastąpi.

Kim Dotcom i sprawa Megaupload

Wszyscy znają głośną sprawę zamknięcia serwisu hostingowego MegaUpload oraz aresztowania właściciela wraz z kilkoma współpracownikami. Do dnia dzisiejszego toczy się wojna pomiędzy Kimem Dotcomem a rządem amerykańskim. Reakcja społeczności była bardzo nieprzychylna. To oni najbardziej ucierpieli  - stracili zarówno Ci, którzy MegaUpload traktowali jako źródło darmowej muzyki, filmów oraz gier, ale także pozostali, którzy umieszczali w serwisie tylko i wyłącznie legalne treści.  Mocno zdenerwowałbym się, gdyby ktoś pozbawił mnie dostępu do plików w chmurze, których nie przechowywałem nigdzie indziej. Bardzo mocno.

Wszyscy wiemy, że miejsce to było skarbnicą nielegalnych treści, lecz zarzuty prania brudnych pieniędzy czy uprawiania gangsterki są moim zdaniem nad wyraz przesadzone. Mnie Google po wpisaniu frazy MegaUpload w wyszukiwarkę proponuje dodać „GTA 4” – komentarz jest zbędny. Jestem świadom, że mnóstwo osób korzysta tylko i wyłącznie z nielegalnego oprogramowania, muzyki lub filmów, ale zupełnie nie zgadzam się z działaniami amerykańskich oficjeli. Sam nie poznałbym utworów wielu artystów, gdyby nie szemrane źródła w sieci. Nie kupiłbym biletu na koncert, nie wypił piwa i nie wyszedł z nową koszulką. Wielu twórców wie, że świat idzie do przodu, rozumie ten tok myślenia, ba – promuje go. Taki jest internet, ma się dobrze i nie powinniśmy go zmieniać.

Przyszłość Internetu na konferencji w Dubaju

Podstawowa zasada Internetu, czyli wolność i swoboda sieci przewodziła niedawnej konferencji World Conference on International Telecommunications - WCIT-12. Obrady, które miały miejsce pod koniec ubiegłego roku dotyczyły zmian w Międzynarodowych Regulacjach Telekomunikacyjnych odnośnie przyszłości sieci.  Państwa takie jak Chiny, Rosja czy państwa arabskie domagały się zmian dotyczących regulacji Internetu oraz nadzoru przepływu informacji, co moim zdaniem prowadziłoby do powszechnej cenzury. Minister Boni oraz całe MCA deklarowało, że będą stali po stronie wolności Internetu.  W tym obozie znalazły się ponadto wspomniany już wyżej Google czy Mozilla. Pojawiło się wiele głosów za jawnością obrad, mnóstwo propozycji debat publicznych i tym podobnych. Co ustalono? Jeszcze nie wiadomo. Skrajne emocje budzi fakt, że obrady odbyły się za zamkniętymi drzwiami, a o decyzjach dowiemy się dopiero za jakiś czas. Mam nadzieję, że nie tylko mocno sprzeciwiono się jakiejkolwiek kontroli internetu, ale przegłosowano liberalizację tego medium. Co mam na myśli? Pozostawienie go samemu sobie, jedynie niewielką ingerencję (chociażby w rozwój techniczny, przyznawanie nazw domen i tym podobne sprawy) – wydaje mi się, że to byłoby idealne rozwiązanie. Tak, jak w przypadku niewidzialnej ręki Smitha.

Jak Internet będzie wyglądał jutro?

Powszechny dostęp do sieci wydaje się być odległy. Przykładowo, rządy krajów afrykańskich w moim mniemaniu powinny zająć się najpierw sprawą powszechnego dostępu do wody pitnej lub przyzwoitej jakości szaletów (w ogóle nie nawiązuję do mema z małym Afrykaninem), aniżeli komputerów z dostępem do wolnego internetu. Idąc dalej, dopóki w Chinach będzie rządziła partia komunistyczna, jakieś regulacje z pewnością będą (z pewnością niemałe). Kończąc – jeżeli ugrupowania (takie RIAA czy MPAA – amerykańskie stowarzyszenia chroniące twórców) pragnące wydusić jak najwięcej pieniędzy będą negowały obecny kształt internetu i za wszelką cenę starały się ścigać „przestępców”, nie wróżę im świetlanej przyszłości.

Nie biorąc pod uwagę tak skrajnych sytuacji, idea wolnego internetu wydaje się być osiągalna i całkiem niedaleka. Sprawa chociażby z ACTA pokazała, że tanio skóry nie sprzedamy i będziemy walczyć o to, co nam się należy. Pozwolę sobie zacytować fragment deklaracji wolności Internetu: „Zachowajmy Internet jako otwartą sieć (…), chrońmy prawo do innowacji i tworzenia bez zezwoleń (…), chrońmy prywatność i prawo każdego do kontrolowania sposobów wykorzystywania ich danych i urządzeń.” O to warto walczyć.

Chciałbym, by w przyszłości każdy z nas miał możliwość dotarcia do treści, które go interesują (pomijam patologie czy inne radykalne odchylenia), zarówno tych darmowych, jak i obecnie płatnych. Ryczałtowa opłata czy abonament za możliwość słuchania muzyki, oglądania filmów czy przeczytania książki (tudzież publikacji naukowej), to dla mnie idealne rozwiązanie.

REKLAMA

Nie chciałbym, żeby ktoś mnie opacznie zrozumiał. Nie jestem za tym, by pozbawić twórców wszelkich dochodów i nakazać im darmowe udostępnianie swojej twórczości w internecie. Jest wiele miejsc (płatne subskrypcje muzyczne, filmowe, i tym podobne), gdzie można umieścić treści i czerpać z tego profity. I w tym kierunku powinniśmy pójść.

Puentą wydaje się być zachowanie chociażby zespołu Metallica po tym, jak członkowie dowiedzieli się, że w sieci każdy może za darmo pobrać ich utwory. Miało to miejsce już jakiś czas temu. Dziś artyści plują sobie w brodę i tłumaczą się, że nie rozumieli fenomenu internetu.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA