REKLAMA

O tym, dlaczego świadomy fotograf nie używa słowa „zoom”

W moim pierwszym wpisie dowiedzieliśmy się jakie korzyści dają duże matryce i dlaczego liczba megapikseli to tylko chwyt marketingowy. W części drugiej opowiem dlaczego od profesjonalnego fotografa nigdy nie usłyszysz słowa "zoom".

O tym, dlaczego świadomy fotograf nie używa słowa „zoom”
REKLAMA
REKLAMA

Przybliżenie, powiększenie, ogniskowe, czyli o co tu chodzi?

Na początku odpowiedzmy sobie na pytanie czym właściwie jest tytułowy zoom. Przybliżeniem? Powiększeniem? Wydłużeniem obiektywu? Pudło. Zoom jest to zmiana ogniskowej, czyli mówiąc obrazowo – zmiana kąta widzenia obiektywu. Kręcąc pierścieniem ogniskowych w obiektywie lustrzanki (lub przechylając dźwigienkę zoomu na korpusie kompaktu) sprawiamy, że w obiektywie poruszają się względem siebie grupy soczewek, a sam obiektyw zmienia długość. Każda taka zmiana powoduje inne załamywanie się światła na soczewkach, co wpływa na to, jak szeroki plan „widzi” aparat. Zależność jest prosta – im krótsza ogniskowa (w milimetrach), tym szerszy kąt widzenia:

kąty widzenia

Warto wspomnieć, że ogniskowe i kąty im odpowiadające różnią się w zależności od wielkości matrycy zastosowanej w aparacie. Są one zatem całkowicie inne dla lustrzanek, kompaktów i smartfonów. Żeby nie pogubić się w tym gąszczu rozmiarów, ogniskowe różnych aparatów są najczęściej sprowadzane do wspólnego mianownika, jakim jest klasyczna matryca pełnoklatkowa. Producenci na swoich obiektywach lub w specyfikacji technicznej aparatu przeważnie umieszczają informację o ekwiwalencie ogniskowej dla pełnej klatki (35mm equivalent). W fotograficznym świecie dużo wygodniej byłoby posługiwać się wartością kąta widzenia, gdyż jest to wartość bezwzględna, niezależna od matrycy. Jednak długość ogniskowej to pewna pozostałość z początków fotografii, kiedy nie było tak wielu typów aparatów, a optykę opisywało się za pomocą zasad fizyki, a nie krzykliwych haseł w stylu „Super Power Zoom Nano Coat 35x!”.

No dobrze, ale jak to wygląda w praktyce?

Z pomocą przyjdzie nam nikonowy symulator, dostępny pod tym adresem: imaging.nikon.com oraz poniższe zdjęcia wykonane z tego samego miejsca, tym samym aparatem, w którym zmieniano jedynie ogniskową obiektywu.

zakres oferowany przez teleobiektywy

Jak widać, ogniskowa 14mm zapewnia ultraszeroki kąt widzenia, doskonały do fotografii krajobrazu, architektury i do reportażu (aby wypełnić kadr akcją musimy być bardzo blisko, w zasadzie w samym centrum wydarzeń). Fotografie z takiego obiektywu potrafią być bardzo efektowne, ale fotografowanie nim nie jest łatwe. Szczególnie fotografia architektury wymaga dużo uwagi, gdyż przy tak szerokim kącie widać wszystkie niedokładności w ustawieniu aparatu na statywie – w zdjęciu powyżej wystarczy spojrzeć na budynki przy bocznych krawędziach kadru, mamy wrażenie, że „zapadają” się do środka zdjęcia. Innymi słowy „piony nie są pionowe”.

Ogniskowa 50mm, widoczna obok, to klasyka gatunku - jest to tzw. obiektyw standardowy. Odpowiada on w przybliżeniu kątowi widzenia, jakie rejestruje ludzkie oko. Przez wiele lat stałoogniskowy obiektyw 50mm wykorzystywany był jako jedyne szkło największych fotografów takich jak np. Henri Cartier-Bresson. Nieco później, w latach 80, był to także, w większości przypadków, jedyny obiektyw polskich pasjonatów fotografii, których stać było na zakup kultowego Zenita.

Zobaczmy jak wygląda zakres oferowany przez teleobiektywy:

zakres oferowany przez teleobiektywy

Zauważmy ciekawe zjawisko. O ile zmiana ogniskowej z 14 na 50mm (różnica 36mm) powoduje całkowitą zmianę perspektywy i kąta widzenia, o tyle zmiana z 200 na 300mm (różnica aż 100mm!) jest ledwo zauważalna! Dlatego też w optyce milimetr milimetrowi nierówny - na dole zakresu zmiana o każdy milimetr jest bardzo widoczna, zaś im dłuższa ogniskowa, tym mniej staje się zauważalna.

O tym, dlaczego krotność zooma to czysty marketing

Przyjrzyjmy się sprzedawanym obecnie kompaktom. Reklamy krzyczą do nas: zoom x5, x10, x20, a producenci prześcigają się w krotności tegoż parametru. Zastanówmy się o czym nam mówi taka informacja. Jest to nic innego jak krotność ogniskowej, jaką oferuje obiektyw. Dla przykładu: zoom x10 pozwala nam zwiększyć bazową ogniskową dziesięciokrotnie. I tu właśnie tkwi haczyk – sama informacja o krotności zooma nie mówi nam jakimi ogniskowymi dysponuje aparat! Zoom x10 może oznaczać zakres 10-100mm, a może to być równie dobrze 28-280mm. Sama krotność zooma jest więc informacją bezwartościową.

W standardowych kompaktach początek zakresu ogniskowych to 28mm, w tych bardziej ambitnych jest to 24 lub nawet 20mm. Zauważmy różnicę: trzy aparaty z zoomem x10 i trzy zupełnie inne ogniskowe: 20-200mm, 24-240mm, 28-280mm. Jak wiemy z powyższego akapitu, o każdy milimetr na dole zakresu warto walczyć, natomiast czy na górze dostaniemy 240 czy 280mm to w rzeczywistości żadna różnica.

Świadomi fotografowie nie używają zatem słowa „zoom”. Zamiast tego posługują się terminem „zakres ogniskowych” podając jego dolną i górną granicę.

Zoom cyfrowy

REKLAMA

Na koniec jeszcze słówko o cyfrowym zoomie. Wszystkie aparaty w telefonach, smartfonach, czy tabletach wyposażone są w obiektyw stałoogniskowy, czyli taki, który ma na sztywno przypisaną jedną ogniskową, której nie można zmienić. Urządzenia takie dysponują jednak zoomem cyfrowym. Zasada jego działania polega na tym, że oryginalny kadr jest przycinany i widzimy tylko jakąś część ze środka oryginalnego zdjęcia. Spada w ten sposób rozdzielczość fotografii, ponieważ otrzymujemy de facto tylko wycinek bazowego kadru. Zabieg ten możemy więc spokojnie przeprowadzić sami, w postprocesie, przycinając oryginalne zdjęcie do wybranego rozmiaru – efekt będzie ten sam, a precyzja jednak większa, bo nie robimy tego w biegu. Czy zatem używać zooma cyfrowego? W nowoczesnych smartfonach rozdzielczość aparatu jest na tyle duża, że wykadrowanie jakiejś części zdjęcia nie spowoduje dużego spadku jakości. Należy tylko pamiętać, żeby z cyfrowym zoomem nie przesadzić.

Marcin Połowianiuk

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA