Smartfon czy lustrzanka?
Autorem tekstu jest Marcin Połowianiuk. Smartfon, lustrzanka, a może analog? Czyli dlaczego wielkie pudło zrobi lepsze zdjęcia niż telefon.
Od chlorku srebra do cyfrowej matrycy
Żeby odpowiedzieć na pytanie zadane w tytule musimy cofnąć się nieco w czasie, konkretniej do osiemnastowiecznych początków fotografii. Wszystko zaczęło się w 1725 roku od niemieckiego profesora anatomii Johanna Heinricha Schulza, którego można uznać za autora pierwszego w historii zdjęcia. Udało mu się zarejestrować na emulsji światłoczułej powstałej z chlorku srebra obraz utworzony przez promienie słoneczne przechodzące przez wycięte wcześniej szablony. Ówczesna technika nie pozwalała jednak zatrzymać procesu naświetlania, a tym samym utrwalić fotografii – zdjęcie naświetlało się bez końca, stając się coraz jaśniejsze. W ciągu następnego stulecia kolejni chemicy próbowali udoskonalać materiały światłoczułe z lepszym lub gorszym skutkiem.
Rozwój chemii pozwolił na powstanie prawdziwej fotografii dopiero w roku 1839. Co ciekawe, można powiedzieć, że ma ona dwóch ojców – powstała ona bowiem na dwa różne sposoby, w dwóch różnych miejscach przez dwóch uczonych. Francuz Joseph Nicéphore Niépce opracował metodę, która pozwala na zarejestrowanie zdjęcia pozytywowego, jednak tylko w jednej kopii – naświetlany materiał stawał się finalnym zdjęciem (podobnie, jak we współczesnych Polaroidach). Natomiast w tym samym czasie angielski chemik William Henry Fox Talbot wpadł na inny pomysł – naświetlał materiał światłoczuły (papier powleczony jodkiem srebra), który po wywołaniu stawał się negatywem, z którego można było uzyskać dowolną liczbę odbitek (protoplasta dzisiejszej kliszy fotograficznej). Tak narodziła się fotografia tradycyjna. Dalszy rozwój chemii pozwolił na powstanie znanych współcześnie papierów fotograficznych i klisz, które z czasem pozwoliły rejestrować także kolor.
Problem polegał na tym, że fotografia była bardzo droga – klisze należało wymieniać, wywoływać i robić z nich odbitki. W celu ograniczenia kosztów należało stworzyć rozwiązanie, które pozwoli naświetlać wielokrotnie ten sam element światłoczuły. Jak się pewnie domyślacie, rozwiązanie przyniosła technika cyfrowa. W 1975 roku inżynier Steve Sasson z firmy Kodak stworzył pierwszy aparat cyfrowy. Zapisywał on zdjęcia na kasecie magnetycznej, z której obraz przekazywany był na ekran telewizora. Nie było to jednak idealne rozwiązanie, dlatego opracowano cyfrową matrycę światłoczułą, która zastępowała klatkę filmową i mogła być, w przeciwieństwie do niej, wielokrotnie naświetlana.
Przełom tysiącleci to początek cyfrowych aparatów z elektronicznymi matrycami. Jednym z pierwszych takich urządzeń był Sony Digital Mavica MVC-FD5 z 1997 roku – sprzęt niezwykle luksusowy i zaawansowany – oferował rozdzielczość 0,4 megapiksela, zdefiniowaną, niezmienną czułość ISO 100 i zapis danych na dyskietkach 3,5 cala.
Od wielkiego pudła do smartfona
W fotografii reguły są proste – bez światła nie ma zdjęcia. Słowo „fotografia” pochodzi z greki i oznacza „malowanie światłem”. Zatem im więcej światła, tym lepsze zdjęcie. Dlatego też pierwsi fotografowie do robienia zdjęć wykorzystywali aparaty wielkoformatowe, w których naświetlali klatki wielkości nawet 8x10 cali. Pozwalało to na zbieranie światła z większej powierzchni, czyli de facto otrzymanie lepszych jakościowo zdjęć. Wraz z popularyzacją fotografii rozmiar klatki się zmniejszał, przechodząc przez średni format (6x9 cm, 6x6 cm i pochodne) aż do znanego powszechni małego obrazka (typowa klisza; rozmiar klatki 24x36mm), jako kompromisu między wielkością, a jakością.
Po cyfrowej rewolucji wielkość matrycy w stosunku do analogowego poprzednika drastycznie zmalała, z uwagi na raczkującą technologię. Wraz z wielkością zmalała także jakość zdjęć. Pierwsze kompaktowe aparaty cyfrowe oferowały matrycę rozmiaru paznokcia małego palca. Dopiero na przełomie 2002 i 2003 roku Canon powrócił do Świętego Grala fotografii, umieszczając w swoje lustrzance Eos 1Ds matrycę wielkości małego obrazka, szumnie nazywanego od tej pory pełną klatką (gdyż format matrycy odpowiada wielkości jednej klatki z kliszy – 24x36mm). To pokazuje jak daleko „w tyle” jest fotografia cyfrowa jeśli chodzi o format. Obecnie tylko 4 firmy na świecie mają w swojej ofercie aparaty pełnoklatkowe - są to Nikon, Canon, Sony oraz Leica. Powstają także zaawansowane cyfrowe aparaty średnioformatowe (Hasselblad, Phase One), są to jednak konstrukcje przeznaczone dla zaawansowanych fotografów studyjnych, a ceny takich aparatów wahają się od 50000 do kilkuset tysięcy złotych.
Obecnie w lustrzankach standardem jest format matrycy 16x24mm (w bardziej zaawansowanych – pełna klatka 24x36mm), w zaawansowanych kompaktach 7,44×5,58mm (1/1,7 cala), zaś w najnowszych smartfonach – cóż – 4,54×3,42mm (1/3,2 cala).
Poniżej można obejrzeć zestawienie fizycznych wielkości matryc:
Rozmiar, czyli wielkość ma znaczenie (Tutaj dowiesz się dlaczego megapiksele to tylko chwyt marketingowy!)
No dobrze, ale jak to się przekłada na jakość zdjęć? Zauważmy, że mimo różnych fizycznych rozmiarów matryc, mają one przeważnie podobną rozdzielczość w megapikselach. Załóżmy, że standardem jest obecnie 12 Mpix – zarówno w lustrzankach, kompaktach jak i smartfonach. Na małych matrycach piksele są zatem znacznie mniejsze, a przy tym gęściej upakowane. Powoduje to większy stosunek szumu do sygnału, czyli de facto, większe szumy (cyfrowe ziarno), mniejszą dynamikę zdjęcia (wyprane kolory przy zdjęciach nocnych), mniejszy kontrast, oraz mniejszy zakres tonalny (dobrze naświetlona ziemia + wypalone niebo, bądź błękitne niebo i czarna ziemia). Wady te nasilają się wraz ze wzrostem upakowania matrycy w megapiksele! Dlatego właśnie ten parametr powinien być ostatnim przy wyborze aparatu, gdyż przeważnie im większa rozdzielczość, tym gorsze zdjęcia zrobi aparat w słabych warunkach oświetleniowych. O ile w słoneczny dzień zdjęcie będzie ładne, to wieczorem lub w pomieszczeniu już niekoniecznie - wady nasilą się wraz z pogorszeniem warunków, czyli wraz z mniejszą ilością światła – gdy nie ma światła, nie ma fotografii, z pustego nawet Salomon nie naleje.
Technologia jednak idzie do przodu i mimo, że kiedyś lustrzanki oferowały rozdzielczość 6 MPix, to współczesne konstrukcje o rozdzielczości 24 Mpix zjadłyby te pierwsze na śniadanie (przy tym samym fizycznym rozmiarze matrycy). Gdyby jednak powstała nowoczesna matryca w zaawansowanej technologii o rozdzielczości owych 6 MPix, to jakość jej zdjęć byłaby fenomenalna. Tak się jednak nie dzieje z uwagi na pogoń za megapikselami. Chlubnym wyjątkiem mogłaby być Nokia 808 PureView, w której zastosowano ogromną, jak na telefon, matrycę, jednak moim zdaniem przeładowano ją megapikselami. Niemniej jednak prawdopodobnie jest to najlepszy aparat dostępny obecnie w telefonie.
Co mam zatem kupić?
Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Do codziennej fotografii wystarczy w zupełności nowoczesny smartfon, jeśli jednak mamy większe ambicje lub chcemy fotografować w trudniejszych warunkach (koncerty, wieczorne spacery, pomieszczenia zamknięte), powinniśmy wybrać aparat o większej matrycy. Nie zawsze dobrym wyborem jest kompakt, gdyż może on nie zaoferować wiele więcej w stosunku do smartfona. Czy zatem inwestować w lustrzankę? Cóż, zależy to od tego, czy będziesz chciał ją ze sobą nosić. Jak wiadomo najlepszy aparat to ten, który masz przy sobie. Lustrzanki to już jednak spora waga i rozmiar, co może być dokuczliwe, szczególnie w podróży. Poza tym są one niedyskretne i zwracają uwagę. Dobrym rozwiązaniem są bezlusterkowce. Jest to nowy typ aparatów, w których w obudowie kompaktu zamknięta jest matryca wprost z lustrzanki.
Są to aparaty systemowe, z wymiennymi obiektywami, zatem pozwalają posmakować prawdziwej fotografii. Oferują też zarówno tryby automatyczne, półautomatyczne jak i w pełni manualne. Uważam, że jest to obecnie najlepsza wypadkowa możliwości, ceny i mobilności. Najlepsze bezlusterkowce kosztują tyle, co lustrzanki, ale czy warto inwestować w tak duży i nieporęczny sprzęt, kiedy tą samą jakość można mieć w 5x mniejszej obudowie? Jeżeli chodzi o jakość obrazka – nie warto, natomiast lustrzanki oferują dodatkowo szybszy autofocus i lepszą „guzikologię”, co na pewno przyda się w zdjęciach w akcji. Ale to już temat na osobny wpis.
Marcin Połowianiuk
kontakt:
m.polowianiuk@gmail.com
600 467 770