Za treści w sieci zapłacimy z Google Wallet. Świetnie, ale po co aż pół godziny na zwrot?
Google Wallet, który kiedyś nazywał się Google Checkout, wprowadza w końcu opcję mikropłatności za treści. Właściciele treści będą mogli użyć Wallet do płatności w przedziale 25-99 centów, umieścić banner na swojej stronie i zamknąć w ten sposób swoje treści. To wciąż eksperyment i zastanawiam się, czy wypali - internet rozpaczliwie potrzebuje jednej, popularnej formy mikropłatności, której będą używali prawie wszyscy, bo to co jest teraz jest często tragedią.
Wypróbowałam te mikropłatności na jednej ze stron, która już uczestniczy w eksperymencie, i są faktycznie proste - jeśli jesteśmy zalogowani na konto Google to wystarczy tylko jeden klik i treść z zamazanej staje się dostępna. Banner jest trochę mało widoczny, ale to pewnie zależy od specyfiki strony. Do wcześniej zakupionych treści możemy dotrzeć z poziomu historii zakupów Google Wallet, do której link znajduje się na bannerze. Co jednak jeszcze ciekawsze i budzące wątpliwości, płatności oferują 30 minut na zwrot treści - pieniądze zostaną zwrócone a dostęp do treści cofnięty.
Google mówi, że będzie monitorować zwroty i dbać, by użytkownicy zwracali tylko treści, które im się nie podobają i nie nadużywali tej opcji. Jednak pół godziny? W ciągu pół godziny większość osób zdąży przeczytać czy obejrzeć i zapomnieć, idę więc o zakład, że przycisk zwrotu będzie często używany: kupiłem, przeczytałem, zwróciłem, wszystko natychmiastowo, idę dalej. Dodatkowe, mocno widoczne reklamowanie zwrotów tekstem na bannerze “jeśli nie jesteś usatysfakcjonowany, otrzymaj natychmiastowy zwrot pieniędzy” tym bardziej nie pomoże.
No ale może to tylko moje, wynikające z obserwacji tego, jak ludzie kombinują, by mieć wszystko za darmo, wątpliwości. Jednak same płatności zrobione dobrze, chociaż trochę późno.
Mimo wszystko dobrze byłoby, gdyby serwisy zaczęły adaptować takie rozwiązania wykorzystujące wielomilionowe bazy klientów z podłączonymi kartami. Nie ma nic bardziej odstraszającego przy kupowaniu treści, jak jakaś dziwaczna forma płatności, do której trzeba przelewać wcześniej pieniądze czy po raz stopiędziesiąty wklepywać na nowo dane karty. Z doświadczenia wiem, że kupując w sieci jeśli mam do wyboru 3-4 formy płatności za jedną treść, to wybieram zawsze Google Wallet (wcześniej Checkout) albo Amazon Payments. Jeśli tych nie ma i w zamian za to płatności obsługiwane są jakimiś TinyPassami służącymi tylko do płacenia za treści czy koniecznością wprowadzenia danych karty, to często rezygnuję.
My, jako użytkownicy, chcemy wygody. Fakt, że Wallet miałby nam służyć do płacenia dosłownie za wszystko, a do tego jest własnością giganta, jest lekko niepokojący, ale kto, jeśli nie gigant, ma szanse na masową popularyzację?