Po co nam Android w laptopie?
Android jest już prawie wszędzie – w smartfonach, które praktycznie zdominował, trafiając na ponad połowę wszystkich tego typu urządzeń w ostatnim kwartale, tabletach, których z miesiąca na miesiąc jest coraz więcej, w „przystawkach” do telewizorów czy nawet samych telewizorach, a niedługo trafi pewnie i do naszych lodówek. Szukając mu kolejnego miejsca, w którym mógłby zaznaczyć swoją „zieloną” obecność, producenci zaczynają jednak docierać do granic absurdu, tak, jak najprawdopodobniej jeszcze w tym miesiącu uczyni to Lenovo, instalując „robota” jako jeden z dwóch dedykowanych systemów na odświeżonej wersji swojego najbardziej prestiżowego laptopa – ThinkPada X1. Pytanie tylko po co?
Oczywiście jeden ze slajdów, które nieoficjalnie dostały się kilka dni temu do internetu, w teorii odpowiada wyczerpująco na to pytanie. Android (sądząc po zrzucie ekranu na prezentacji, identycznego z tym, co widzieliśmy już na tabletach tego producenta) ma spełnić marzenie użytkowników laptopów, któremu do tej pory praktycznie nikt nie był w stanie podołać – natychmiastowego uruchomienia w dosłownie sekundę po wciśnięciu przycisku „Power” na obudowie. Najprawdopodobniej w tym przypadku, odpowiednio zmodyfikowany, z kolejną nakładką niemal uniemożliwiającą rozpoznanie Androida jako systemu, który działa pod przygotowaną przez producenta „powłoką”, zapewniłaby błyskawiczny dostęp do najbardziej podstawowych funkcji komputera – przeglądarki, poczty oraz multimediów. Zgodnie z raczej oszczędnym opisem Lenovo, w takim trybie użytkowania uzyskalibyśmy również dwukrotnie lepszy czas pracy na baterii, który w przypadku biznesowego ultrabooka z serii ThinkPad raczej nie należy do wybitnych. Tutaj, zamiast 4 godzin moglibyśmy uzyskać nawet 8 przy oglądaniu wideo oraz 10 przy przeglądaniu internetu.
Problem z wciskaniem na siłę komórkowych, mocno ograniczonych systemów operacyjnych do pełnoprawnych notebooków właśnie w celu przyspieszenia startu urządzenia czy przedłużenia żywotności baterii jest jednak jeden – właśnie w przypadku najprostszych zastosowań (www, email), laptopy są coraz skuteczniej wypierane przez smartfony. Wynika to nie tylko z ich „błyskawiczności”, ale przede wszystkim mobilności, dzięki której nasz inteligentny telefon możemy zabrać i wykorzystać zawsze i wszędzie, niezależnie od tego czy siedzimy w poczekalni do lekarza czy jedziemy zatłoczonym autobusem. Z „pełnoprawnym” laptopem (czyli większym niż np. Sony Vaio P) nie mamy już takiej możliwości – musimy usiąść i rozłożyć go na kolanach lub przynajmniej znaleźć dla niego jakiekolwiek podparcie. Jaką różnicę stanowi wtedy czy system będzie uruchamiał się kilka sekund czy kilkadziesiąt? Prawdopodobnie żadną.
Takie rozwiązanie mogło mieć sens jeszcze kilka lat temu, kiedy smartfony były co najwyżej „umiarkowanie” popularne, a mobilny internet drogi oraz nieszczególnie szybki i żeby sprawdzić coś w sieci czy odpisać na maila, musieliśmy faktycznie uruchomić nasz komputer. Jeśli byliśmy np. w podróży, mogło to być szczególnie irytujące i niewygodne – bateria rozładowywała się przez to w szybkim tempie, a każdorazowe uruchomienie komputera w celu wykonania prostej operacji doprowadzało nas do szału.
W czym jednak pomoże nam Android (lub inny podobny system) zainstalowany na komputerze w dobie wszechobecnych smartfonów, podłączonych na stałe do sieci, umożliwiających pobieranie maili i przeglądanie stron WWW czasem nawet szybciej niż na komputerze? Oczywiście jego obecność w niczym nie przeszkadza, ale należy go raczej traktować wyłącznie jako ciekawostkę oraz… sposób Lenovo na rozwiązanie problemu ze słabiutką baterią.
Pomysł dwóch, różniących się wyraźnie możliwościami systemów operacyjnych na jednym urządzeniu nie jest niczym nowym. Już w 2007 roku HTC zaprezentowało mini-laptop, który miał zrewolucjonizować rynek mobilny – HTC Shift. Na jego pokładzie, niemal równolegle mogły funkcjonować dwie odmiany Windowsa – Mobile oraz Vista (z możliwością instalacji XP). Pierwsza zapewniała dostęp do podstawowych funkcji (kalendarz, email, etc), natomiast druga była pełną wersją „komputerowego” OS Microsoftu. Na mniejszym ekranie starano się wtedy pogodzić praktycznie to samo, co próbuje pogodzić obecnie Lenovo - natychmiastowy dostęp i długi czas pracy na baterii (WM) oraz rozbudowane możliwości i tragicznie krótki czas pracy na pojedynczym ładowaniu (Vista – około 2h). Sukces tamtego rozwiązania był jednak dość niewielki, a dzisiejsze warunki jeszcze mniej sprzyjają takim próbom.
Kolejnych większych lub mniejszych „pułapek” przy konstruowaniu takiego rozwiązania jest oczywiście o wiele więcej, zaczynając chociażby od problemu pojawiającego się w momencie, kiedy jednak po uruchomieniu Androida chcielibyśmy „zrobić coś jeszcze”, do czego i tak byłby potrzebny nam Windows (a często tak się w końcu dzieje, skoro „odpaliliśmy” nasz 13-calowy komputer i znaleźliśmy miejsce, w którym możemy go wygodnie używać). Wystarczy zastanowić się chociażby nad tym, czy otwarte aktualnie w Androidzie zakładki w przeglądarce przeniosą się bez problemu (i dodatkowych czynności) do Windowsa, podobnie jak inne rzeczy, które opracowywaliśmy „na szybko”. Jeśli (co bardzo prawdopodobne) będzie trzeba do tego wykorzystać „chmurę”, to tak naprawdę wszystko jedynie się komplikuje i w obrębie jednego urządzenia generuje kolejną potrzebę… synchronizacji. Miało być łatwiej, a będzie… trudniej.
Oczywiście znajdzie się kilku zapaleńców, którzy uznają Androida w laptopie za idealny dodatek, a Lenovo z pewnością należą się przynajmniej skromne brawa, za próbę rozruszania swoich produktów w dość oryginalny sposób. Wyjątkowość jednak nie zawsze jest kluczem do sukcesu i w tym przypadku najprawdopodobniej nie będzie nim pre-instalowanie systemu Google na oferowanych przez siebie laptopach. Bo to po prostu nie ma teraz praktycznie żadnego sensu.