Windows 8 Developer Preview - dla mnie szału nie ma
No i mamy od ponad tygodnia oddanego do rąk użytkowników (a właściwie developerów, ale o tym później) nowego Windowsa. Jeżeli ktoś pamięta mój wpis na temat zasadności wprowadzenia Metro UI do OS-ów na urządzenia większe od tableta... to bardzo ładnie proszę o niezarzucanie mi hipokryzji. Po prostu okazało się, że to, co było super, ekstra itd. na komórkach, wcale nie musi być takie bardzo wygodne na laptopach i pecetach. Wręcz przeciwnie - to, co nie razi, a nawet cieszy na komórkach, na innych urządzeniach może doprowadzić do szału. Zwłaszcza, jak jest się control freakiem takim jak ja (ew. człowiekiem, dla którego władza nad systemem jest lepsza niż władza nad światem).
Tytułem wstępu parę technikaliów: ASUS F50G, na którym zainstalowałem Windows x86 Developer Preview (64-obitowy odpadał, bo chciałem mieć jasne porównanie z Windows 7 x86, którego używam na co dzień) ma już ponad 2 lata (Win7 śmiga bez problemu) i odznacza się następującymi wnętrznościami: Intel Pentium Dual T3400 2.16 GHz, 3 GB RAM, NVidia GeForce 9400 M G (zintegrowana, na ile dobrze pamiętam), co daje indeks wydajności 4,4. Tak pokrótce, resztę sprzętu sobie daruję.
No to po kolei: instalacja przebiega praktycznie bezproblemowo. Niestety, sam system po zainstalowaniu w gołej wersji uruchamiał się jakieś pół minuty. Po zainstalowaniu podstawowych komponentów (do których zaliczam pakiet Office 2k7, pakiet Corela X3, Chrome, Adobe Reader, TweetDeck, Daemon Tools Lite, VLC, Zune i - ku rozrywce, bo Super Street Fightera IV AE zostawiłem w innym mieście - Guilty Gear XX Reload: Midnight Carnival) okres uruchamiania wydłuża się do ponad minuty, czyli - szału nie ma (krótka rewizja - można pójść na papierosa). Przynajmniej nie na tym komputerze. Drugim problemem jest, fakt, że Windows samorzutnie sobie zmienia co pewien czas język klawiatury (za co, ja się pytam?), a ustawienie strefy czasowej na Warszawę, Skopje, Zagrzeb spowodowało cofnięcie zegara o 13 godzin. Za to strefa domyślna (czyli chyba Waszyngton) spokojnie pokazywała mi właściwą godzinę. Gdzie tu logika, ja się pytam?
Są jednak również miłe zaskoczenia - po pierwsze, Windows 8 zasugerował grzecznie, żebym logował się nie ze starego konta (co i tak zrobiłem, jak widać powyżej), ale z konta Live. I tu się zasadza clue sprawy - nowe Okna są tak zintegrowane z Internetem, że krok dalej oznaczałby pójście w chmurę. Praktycznie na dzień dobry przywitały mnie wewnętrzne aplikacje społecznościowe - np. Tweet@rama i Socialite. Oczywiście obie wspomniane jeszcze nie są idealne (np. za diabła nie jestem w stanie stwierdzić, gdzie jest oddzielny panel DM), ale da się z nich korzystać.
Problem polega na czym innym - filozofia dostania się do tych aplikacji została wywrócona do góry nogami. Na wstępie wita nas zielony jak Shrek panel start, po którym nawigacja już sugeruje, że ten system był od początku przeznaczony na ekrany dotykowe. Jeśli włączymy jakąś aplikację przeznaczoną na starszego Windowsa, to automatycznie zostajemy przekierowani na swojski, stary pulpit:
I, uprzedzam od razu, znów nie ma co się cieszyć. Po pierwsze: załóżmy, że uruchomiliśmy aplikację powiązaną z Metro UI (np. Tweet@ramę): nie ma jej na pasku zadań. Żeby się do niej dostać, trzeba wykonać kombinację Alt+Tab. Jeżeli natomiast zechcemy ją wyłączyć... cóż, znów nas czeka niemiła niespodzianka. Po prostu nie ma takiej możliwości. Microsoft z radością zapewnia, że programy minimalizują pobór pamięci, jeśli są w tle, a po pewnym czasie same są wyłączane. Może w telefonach miało to sens, ale na komputerze zwyczajnie irytuje - to ja mam prawo decydować, co mi obciąża procesor, a co nie.
Dalej: przycisk Windows, zgodnie z wszelką logiką, przerzuca nas do ekranu startowego. Jeżeli chcemy mieć coś na kształt klasycznego menu, trzeba zjechać myszką w lewy dolny róg i odczekać chwilę. Wtedy pojawia się coś takiego:
Następnie klikamy Search i...
No i mamy, co chcieliśmy. Żeby jednak dostać się do pełnej listy aplikacji, trzeba kliknąć Apps na dole i albo wyszukiwać, albo nawigować. Rozwiązanie w idei bliskie Finderowi z MacOS, ale... jakoś mnie nie przekonuje. Może dlatego, że Finder Apple'a jest po prostu wpisany w filozofię systemu, a tutaj wprowadza chaos, jeśli się ktoś nie przyzwyczai. Niemniej jednak - po dłuższym użytkowaniu nawet nie narzekałem na brak grupowania programów (np. pliku konfiguracyjnego wspomnianego GGX musiałem szukać ręcznie).
Czyli, krótko: intuicyjność systemu... cóż, dla mnie to on intuicyjny prawie w ogóle nie jest, ale nie można mu odmówić uroku. Dość powiedzieć, że zintegrowane programy wyglądają po prostu ślicznie:
Na razie jednak trzeba przyznać, że Microsoft nową edycją systemu - chcąc, nie chcąc - się broni. Może jest to nieraz problematyczne, ale jednak. Tymczasem chciałem zaznaczyć jeszcze, że:
1) prawdopodobnie i tak prędzej czy później wrócę do Windowsa 7 (choć 8 bardzo ładnie śmiga... no, prawie);
2) artykuł to właściwie pierwsze wrażenia: jeśli macie jakieś konkretne pytania, to dajcie znać w komentarzach (update: nie gwarantuję odpowiedzi na wszystkie, bo, z przyczyn podanych dalej, system usunąłem, a nie mam tak wielkiego dysku, żeby bawić się w hybrydę).
A teraz jeszcze parę irytujących detali:
- system się wiesza jak wzorowy samobójca;
- aplikacja Build (czyli przeznaczona właśnie dla developerów - najistotniejsza w tym całym kafelkowym majdanie) albo się wiesza albo wyrzuca do menu Start;
- brak efektu przeciągania okien (czyli np. pociągnięcie okna do góry nie powoduje jego maksymalizacji - moim zdaniem był to jeden z najlepszych pomysłów Microsoftu);
- nie wiadomo, jak wyłączyć system. Po prostu nigdzie nie mogłem znaleźć przycisku "wyłącz" (lub jakiegoś podobnego). Jedyne wyjście: wylogować się i wyłączyć z panelu logowania. Absurd nad absurdy;
- gwoździem do trumny okazała się niemożność instalacji Play Online. W związku z tym cały system poszedł do kosza i ten artykuł kończę już z Windows 7.
-