Och, Carol - już nie jesteś CEO Yahoo!
Ostatnio mam szczęście do przewidywania pewnych rzeczy - nie tak dawno, bo w lipcu, pisałem o tym, że "Carol Bartz ma coraz mniej czasu w Yahoo" i dzisiejszej nocy polskiego czasu okazało się, że pani prezes nie ma już w ogóle czasu, nawet tyle by przyjść do biura i usłyszeć o decyzji swoich szefów prosto w twarz - została zwolniona przez telefon, ponoć w ogóle się tego nie spodziewając. Rynek się chyba z kolei spodziewał, bo zareagował jednoznacznie - akcje Yahoo poszły +6% w górę. Odejście Carol Bartz raczej niczego w Yahoo nie zmieni. Wydaje się, że ten niegdysiejszy lider światowego internetu nie pozostanie długo niezależną firmą.
Carol Bartz była kuriozalnym prezesem Yahoo - przychodziła, aby wstrząsnąć firmą, zrestrukturyzować ją i rozpocząć nowe projekty, które miałyby wrócić nieco blasku niegdysiejszemu gigantowi światowego internetu, a tak naprawdę dała się poznać jedynie ze swojego bardzo niewyparzonego języka z dużą liczbą słów na literę f. Obok przekleństw nie pojawiały się żadne nowe spektakularne projekty, a i zakopywanie nierentownych przedsięwzięć było raczej powolne. Na dodatek Carol Bartz nie znajdowała zbytniego zrozumienia swoich działań wewnątrz firmy i śrubowała niechlubne rekordy niskiej akceptacji swoich pracowników schodząc do poziomu ok 30% poparcia własnej załogi. Stąd, po dwutygodniowym wewnętrznym śledztwie zarządzonym przez radę nadzorczą firmy stało się jasne, że Bartz musi odejść. Natychmiast.
Yahoo.com jest wciąż bardzo popularne. We wszystkich rankingach popularności zajmuje 4 miejsce po Google, Facebooku i YouTube. Według szacunków, z poczty Yahoo korzysta na świecie 270 milionów osób (z czego 100 milionów aktywnie), Flickr jest wciąż jednym z najpopularniejszych serwisów graficznych, a w niektórych miejscach (np. w Wietnamie) Yahoo jest częściej odwiedzane niż Google.
Radę nadzorczą najbardziej wkurzyło ponoć to, że z pozycji lidera na rynku reklamy display'owej, Yahoo spadł aż na trzecią pozycję, przegrywając zarówno z Google, jak i Facebookiem, który właśnie na reklamie display'owej próbuje budować swoją potęgę finansową. Nie widać także zbytnich rezultatów strategicznego partnerstwa z Microsoftem, które miało dać finansowy oddech spółce. Bartz nie udało się także skompensować sukcesu serwisu Flickr - to właśnie podczas jej rządów dochodziło do stopniowej marginalizacji niegdysiejszego super-cool serwisu na rzecz nowych konkurentów, na czele z Facebookiem oraz Instragram. W rezultacie zarówno przychody Yahoo, jak i cena jego akcji na giełdzie od dłuższego czasu stoją w miejscu. Prawdzie Yahoo to wciąż rentowna spółka, ale zyski na poziomie nieco większym niż 200 mln dol. kwartalnie przy takiej skali działań na pewno nie interesują udziałowców i przedstawicieli rady nadzorczej (choć oczywiście dla niejednego przedsiębiorstwa internetowego są marzeniem).
Co dalej z Yahoo? Jak czytamy w "Wall Street Journal", rada nadzorcza zastanawia się ponoć nad zleceniem gruntownej analizy sytuacji firmy jakiejś zewnętrznej instytucji, która miała by dać odpowiedź na pytanie co robić - czy sprzedać firmę, czy jeszcze walczyć o jej wewnętrzną restrukturyzację. Próba ożywienia i odświeżenia Yahoo w całości wydaje się nie do zrealizowania. Koncern posiada kilkadziesiąt usług i skupienie się na większości z nich pochłonęłoby więcej zasobów, niż to warte. Teraz widać, że gigantyczna oferta w wysokości ponad 44 mld dol., którą swego czasu Microsoft wystosował na przejęcie Yahoo była punktem zwrotnym w historii firmy, bo gdyby doszła do skutku, to dziś udziałowcy nie mieliby problemu. Niestety zarząd Yahoo żądał wtedy od Microsoftu wyższej oferty i w końcu do porozumienia nie doszło. Z perspektywy czasu wydaje się, że to byłby dobry “deal”. Microsoft odświeżał wtedy swoje portfolio mocno stawiając na Binga, a Yahoo posiadało rozwinięte usługi, ogromną bazę użytkowników i rozpoznawalną markę. Zamiast połączenia koncerny zawarły umowę, dzięki której Bing stał się silnikiem wyszukiwarki Yahoo w zamian za część przychodów z reklam. Tym samym stało się jasne, że jedna z pierwszych popularnych wyszukiwarek nie przetrwała próby czasu i rywalizacji z Google’em oraz Bingiem.
Dzisiaj wycena Yahoo na poziomie 44 mld dol. jest nierealna i nie wiadomo, czy Microsoft jest wciąż zainteresowany Yahoo.
A wracając do moich przewidywań - to aż strach mnie bierze na myśl, że ostatnio w "Newsweeku" pisałem, że "Ballmer musi odejść".
współpraca: Ewa Lalik