REKLAMA

Czy jest jeszcze przestrzeń dla MySpace?

30.06.2011 07.34
Czy jest jeszcze przestrzeń dla MySpace?
REKLAMA
REKLAMA

MySpace nie miał szczęścia do właścicieli – to już było właściwie wiadomo od dawna. Portal od ładnych paru lat staczał się w dół po równi pochyłej i nawet wydanie 5 lat temu 580 mln dolarów przez Ruperta Murdocha nic nie pomogło. Powodów było kilka: nikt nie miał pomysłu na rozwój serwisu, gdzieś się zgubił pierwotny duch portalu dla muzyków i, wreszcie, strona utonęła w megabajtach śmieci w postaci reklam i im podobnych. MySpace zaczął umierać, a jego miejsce zajął Facebook.

Klamka zapadła, MySpace sprzedano. I alarmujący jest nie tyle fakt, ile zapłacono za portal (raptem 35 mln dolarów), co komu – zakupu dokonało Specific Media, firma specjalizująca się w reklamie. Wygląda to trochę jak akt szaleństwa, bo za śmieszną kwotę (wystarczy wspomnieć pieniądze wydane przez imperium Murdocha, czy też 500 mln USD poświęcone na Skype’a) został zakupiony właściwie relikt przeszłości ze spadającymi przychodami. Paranoidalnie, Specific Media nie ma żadnego konkretnego pomysłu na rozwój MySpace. A przynajmniej się nie afiszuje z takimi pomysłami. Problematycznym jest tu fakt, iż samemu portalowi zarzuca się stagnację i zbyt powolne zmiany. Nowy właściciel też raczej nie będzie chyba ingerował bezpośrednio w to, co rozpoczęło News Corp. Choćby dlatego, że z MySpace najbardziej łączy ją trudny problem reklam.

Firma ta nie jest bowiem jakimś wielofrontowym potentatem – ich celem jest przede wszystkim wprowadzanie innowacji w segmencie reklamy internetowej. Biorąc pod uwagę fakt, iż MySpace zdecydowanie nie był wzorem do naśladowania pod tym względem, to złośliwi mogliby się tylko zastanawiać, na ile Specific chce zarżnąć niegdyś przynoszącą złote jaja kurę (poprzez wyciśnięcie resztek pieniędzy z potencjału, jaki się w niej ostał), a na ile chce zrewitalizować portal. Tym bardziej, że firma wcale nie jest taka niewinna – w zeszłym roku wytoczono wobec niej oskarżenie o łamanie prywatności użytkowników poprzez śledzenie generowanego przez nich ruchu za pomocą Flash cookies.

Można powiedzieć, że swój dobrał się do swego – MySpace, którego zmarnowany potencjał odtrąbiono swego czasu, trafiło w ręce firmy, która ma nadszarpniętą reputację i specjalizuje się w tym, co m.in. prawdopodobnie w wydatny sposób przyczyniło się do spadku popularności portalu. A zatem po co? Głównie po tych, którzy współtworzą MySpace – gigant reklamowy zarabiający ok. 170 mln dolarów rocznie liczy na to, iż dane na temat użytkowników portalu pomogą im w targetowaniu kolejnych przygotowywanych treści. Ponadto firma w ten sposób stworzy sobie własny obszar społecznościowy w Internecie – MySpace może w tym momencie ma małe udziały w segmencie, ale nawet na takim małym obszarze bycie monopolistą jest na wagę złota. Dodatkowo można również mieć nadzieję na kontynuację redesignu portalu, który, jak twierdzi MySpace, powoli daje wyniki (wzrost o 4%, utworzenie 3,3 mln kont). Rzeczone zmiany – gwoli przypomnienia – polegają na odejściu od „tradycyjnego” portalu społecznościowego, a przejściu na portal popkulturalny dla młodzieży. Po tych zmianach podpięcie MySpace’a pod Facebooka trochę mniej razi, ale wciąż może być odebrane jako policzek wobec starszego brata. Niemniej jednak w tym czarnym tunelu pojawiło się jakieś światło. Wymagało to dużych zmian i samozaparcia ze strony twórców, ale wygląda na to, że głosy o śmierci portalu mogły być przedwczesne.

Ironią losu w tym wszystkim jest fakt, iż jeszcze parę dni przed sprzedażą News Corp. zarzekało się, że nie odda MySpace za mniej niż 100 mln dolarów, a nad pracownikami samego portalu zwisło widmo masowych zwolnień i przymusowych urlopów. Kilka chwil później przyszła dla portalu nowa nadzieja. Pytanie jednak, czy nie nastąpiło to już zbyt późno i czy MySpace ma szanse stanąć w jednych szrankach z Facebookiem i, być może, Google Plus oraz innymi portalami na rynkach krajowych, czy też podzieli los polskiego Grona, które w porównaniu z nawet NK.pl już tylko wegetuje. Może tym razem jednak MySpace’owi się powiedzie, bo podłoże do zmian na lepsze już jest. Trzeba teraz tylko dynamizmu i konsekwencji. Byłby to jeden z nielicznych przypadków powstania skazanej przez większość na porażkę marki internetowej jak feniks z popiołów.

REKLAMA
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA