Jak to Facebook i Google dali sobie po twarzy
Za mocny tytuł? Nie, bo dobrze obrazuje napiętą sytuację pomiędzy dwoma gigantami internetu. Już nie chodzi o żadne dyplomatyczne konwenanse - obie firmy banują i hakują się nawzajem, w jawny i otwarty sposób publicznie oskarżając o łamanie reguł. Trudno nawet precyzyjnie wskazać kto zaczął.
O co chodzi? W zeszłym tygodniu Google sprytnie zmienił zasady dostępu aplikacji zewnętrznych do kontaktów Gmaila po to, aby nie mógł z niego korzystać Facebook. Nie zapytał Facebooka o zdanie, tylko wyłączył. Czemu? Facebook korzystał do tej pory z API Gmaila w taki sposób, że przy zakładaniu konta, za pomocą importu kontaktów Google'a, szybko można było zbudować sobie siatkę znajomych w serwisie społecznościowym. Z resztą, nawet po założeniu konta na Facebooku zawsze można sprawdzić, czy nowe osoby z naszych gmailowych kontaktów nie pojawiły się na Facebooku. Słowem, to bardzo przydatne narzędzie.
Google wyłączył tę możliwość tłumacząc, że jeśli Facebook chce dalej korzystać z dostępu do kontaktów Gmaila, to niech odwdzięczy się tym samym - niech użytkownicy Gmaila mają sposobność importu swoich kontaktów z Facebooka. Problem w tym, że Facebook nigdy nie pozwalał eksportować kontaktów poza serwis. To część większej ideologii "efektywnej pułapki", według której wyjść z serwisu Marka Zuckerberga nie jest łatwo (spróbujcie na przykład usunąć konto?, łatwo nie jest, a ślady pozostają na zawsze).
Zuckerberg bierze ostatnio kwestie prywatności na poważnie, tyle że.. w sprytny sposób. Całkiem niedawno wprowadzono na Facebooku opcję "pobierz swoje informacje", ale myliłby się ten, kto oczekiwałby, że z Facebooka da się pobrać e-maile znajomych. Jednym przyciskiem można wygenerować i wyprowadzić na zewnątrz: dane osobowe, listę znajomych (same imiona i nazwiska), archiwum wpisów na ścianie, zdjęcia, wideo, notatki i wiadomości, ale nie dane naszych znajomych (chociażby właśnie adres e-mail czy nr telefonu).
Na ruch Google'a Facebook zareagował natychmiast za pomocą? hacku, udostępniając wprost z własnej strony możliwość pobrania na dysk kontaktów z Google'a i wgraniu ich na serwery Facebooka. Tyle, że ten chamski i jednocześnie sprytny manewr Facebooka stoi w zgodzie z polityką otwartości Google'a, którą gigant internetowej reklamy nazwał Data Liberation Front. DLF to projekt inżynierów Google'a, którego celem jest uproszczenie zarządzaniem danych osobowych użytkowników usług Google'a. W dużym skrócie można powiedzieć, że chodzi właśnie o to, na co Facebook nie pozwala - żeby użytkownik mógł łatwo wnieść swoje dane do serwisu, ale tak samo prosto żeby mógł je stamtąd wynieść.
Co tu dużo ukrywać, zagranie Facebooka jest zagraniem poniżej pasa. No bo jak inaczej tłumaczyć fakt, że bierze od Google'a coś czego sam w zamian nie daje, a kiedy zwrócono mu uwagę, żeby tak nie robił, wykorzystał to, dlaczego Google robi tak jak robi?
Co ciekawe, kilka miesięcy temu to Facebook był w odwrotnej sytuacji. W czerwcu 2010 r. Facebook zablokował Twittera, który robił dokładnie to samo, co dziś Facebook robi z Google'em - łączył konta i umożliwiał użytkownikom swojego serwisu znajdowania swoich kontaktów z Facebooka. Mimo kilku zapowiedzi, że sprawa zostanie wyjaśniona, do dziś użytkownicy Twittera nie mogą wyszukać znajomych z Facebooka za pomocą importu kontaktów.
Wczoraj popołudniu Google odpowiedział na ruch Facebooka otwartym tekstem:
Jesteśmy zawiedzeni, że Facebook nie znalazł czasu, aby umożliwić swoim użytkownikom wyniesienia kontaktów na zewnątrz Facebooka. Jako gorący zwolennicy tego, że ludzie powinni mieć kontrolę nad danymi, które tworzą, będziemy dalej udostępniali naszym użytkownikom możliwość eksportowania kontaktów na zewnątrz.
Można więc oczekiwać, że sprawa ciągle jest rozwojowa. Google nie zablokuje możliwości eksportowania kontaktów na zewnątrz, ale pewnie znajdzie sposób na to, aby pobierać je na dysk twardy nie było już tak prosto. Głównie po to, aby Facebook nie mógł łatwo się do nich dostać.
Jeśli jednak komuś wydaje się, że to Facebook jest tutaj agresorem, to warto nadmienić, że swego czasu - rok temu, pod koniec października 2009 r. - sytuacja była zgoła odmienna. To Google blokował eksportowanie e-maili użytkowników ze swojego wielce popularnego w Ameryce Południowej serwisu społecznościowego Orkut do Facebooka. Facebook protestował, a Google odpowiadał, że "masowy eksport e-maili nie jest standardem w znacznej większości serwisów społecznościowych". Skoro nie jest, to czemu rok później żąda tego od Google'a? No i jak się do tego ma szczytny cel Data Liberation Front?
Patrząc na to jak walczą dziś ze sobą giganci internetu, można dojść do wniosku, że ma to wiele wspólnego z zabawami dzieci w piaskownicy. Szczególnie z taką jedną zabawą: pokaż mi swojego, to ja ci pokażę mojego.
Ps. A może Google i Facebook mają te same wątpliwości odnośnie tego, czym jest dziś prywatność w sieci jak Spider's Web? Może Facebook czytał Michała Młynarczyka, a Google Piotra Chylińskiego?