Witaj w świecie aplikacji randkowych. Idź i się sprzedaj

W przyszłości poliamoria może być oswojona. - To będą relacje ludzi o zbieżnych interesach seksualnych, a niekoniecznie uczuciowych - przewiduje badaczka zmian społecznych wynikających z transformacji cyfrowej, prof. Renata Włoch. Widać to już dziś: długość małżeństw się skraca, rozwody są coraz częstsze, a wszystko to wspierają takie aplikacje jak Tinder.

Apki randkowe i Walentynki. Wywiad z prof. Renatą Włoch

W poszukiwaniu intymnych relacji, uczuć i miłości coraz częściej pomagają nam aplikacje mobilne. Wystarczy sięgnąć po smartfon, a po chwili otrzymamy propozycje osób szukających nowych znajomości. Czym różnią się mechanizmy poznawania w realu i w świecie wirtualnym? Czy faktycznie dzięki aplikacjom możemy wyszukać niczym w sklepie bardziej dopasowaną do naszych preferencji osobę? W końcu czy taka forma sprzyja budowaniu stałych i szczęśliwych związków? Szczególnie w czasach, kiedy kolejne cyfrowe narzędzia pozwalają nam także na swojego rodzaju śledzenie zarówno obecnych, jak i byłych partnerów.

Profesor Renata Włoch jest badaczką zmian społecznych wynikających z transformacji cyfrowej fot. archiwum prywatne

O tym rozmawiamy z profesor Renatą Włoch, kierowniczką Katedry Socjologii Cyfrowej na Wydziale Socjologii  Uniwersytetu Warszawskiego i koordynatorką Digital Economy Lab, zajmująca się zmianami społecznymi wynikającymi z transformacji cyfrowej.

Rozmowa z prof. Renatą Włoch

Pani profesor, czy w dzisiejszych czasach możliwa jest miłość od pierwszego obejrzenia?

To ciekawe, że zaczął pan od sformułowania "w dzisiejszych czasach". Przecież miłość romantyczna, której obraz mamy w głowie, ta popkulturowa, tak naprawdę nigdy nie istniała. 

Słucham?! 

To, co nazywamy miłością, zawsze było zbiorem różnych uczuć, emocji, kontraktu społecznego, interesów ekonomicznych i oczekiwań kulturowych. A miłość w czasach technologii cyfrowych otoczona jest zbyt dużą dozą moralnej paniki – często jest pokazywana jako zagrożenie dla tradycyjnej moralności.

Moralność i internet? Jakoś mi to nie pasuje.

Owszem, rozpowszechnienie się internetu zwielokrotniło paletę możliwości, z których możemy korzystać w naszym życiu, również w obszarze nawiązywania relacji uczuciowych i seksualnych. Nie jesteśmy już ograniczeni do poznawania osób w miejscu pracy, w sąsiedztwie czy na studiach. Jednocześnie coraz częściej szukamy tak zwanej czystej relacji, indywidualnego spełnienia i  pełnej satysfakcji w związku, niezależnie od czynników ekonomicznych. A nowe technologie ułatwiają nam realizację takiego scenariusza.

Ułatwiają? Kiedy teraz mamy tak ogromny wybór, to chyba trudniej wybrać tego jedynego czy tą jedyną. 

Ale mamy przecież aplikacje randkowe, które obiecują: my ci znajdziemy partnera dopasowanego do ciebie, nawet nie będziesz musiał za bardzo szukać. W tym celu wykorzystują złożone algorytmy.

Np. algorytm Tindera z początku wykorzystywał system ratingowy zapożyczony z rozgrywek szachowych: przyporządkowuje on danej osobie kategorię w zależności od uzyskanych "wyników" (ile razy profil został przesunięty w prawo) i dopasowuje do niej osobę na podobnym poziomie. Teraz te algorytmy są bardziej złożone i wykorzystują uczenie maszynowe oraz znacznie więcej źródeł danych (np. niektóre aplikacje wykorzystują dane lokalizacyjne, zbierają dane o preferencjach politycznych). Tyle tylko, że w tych algorytmach są też zapisane określone założenia, czasem trzeba nauczyć się nim manipulować, żeby trafić na "odpowiednią" osobę.

To algorytm nie proponuje ich od razu?

Skoro pojawiło się sporo poradników i podkastów, które uczą, jak go ogrywać, to najwyraźniej nie zawsze. Uczą czyj profil "przesunąć" w prawo, a czyj w lewo, żeby algorytm rozszerzył pulę partnerów, którzy będą nam podsuwani tak, abyśmy mieli większy wybór. Albo na bardziej podstawowym poziomie: jak budować profil, by prezentować się atrakcyjnie?

Wiadomo też, że algorytm promuje tych, którzy są częściej wybierani, bo wpisują się w stereotypowy kanon atrakcyjności fizycznej. Dlatego, jeśli chcemy zwiększyć swoją "wybieralność", to powinniśmy mieć zdjęcie z uśmiechem pokazującym zęby. To powoduje, że innym ludziom wydajemy się bardziej atrakcyjni.

Czasami przydaje się też pokazywanie statusu społecznego. Zdjęcia mężczyzn na tle samochodów lub na skałkach, z książką w ręce czy kotem w objęciach stają się niekiedy obiektem żartów, ale ich celem jest skuteczne zakomunikowanie cech, które są uznawane za pożądane w oczach potencjalnych partnerek lub partnerów.  

fot. shutterstock/Kaspars Grinvalds

Brzmi to jak biznesplan jakiegoś start up’u, który chce sprzedać swój produkt. 

Bo na matrymonialnym rynku aplikacji randkowych musimy się dobrze sprzedać. Musimy dbać o swój wizerunek czy nawet markę.

Aplikacje randkowe są coraz częstszym sposobem poznawania partnera. Dlaczego w ogóle z nich korzystamy? 

Aplikacje randkowe, podobnie jak inne usługi platformowe, ułatwiają poszukiwanie pasującej oferty na wysoce zróżnicowanym rynku. W literaturze akademickiej platformy internetowe często nazywane są swatkami, więc można powiedzieć, że w przypadku szukania partnera spełniają tę funkcję literalnie. Ułatwiają wchodzenie w nowe znajomości, bo na ogół tworzą jasną ramę interakcyjną, czyli pozwalają zrozumieć, w jakiej sytuacji się znajdujemy: czy uczestniczymy we flircie prowadzącym do seksu, czy też szukamy stałego związku, a może tylko chcemy nawiązywać nowe znajomości. Aplikacje randkowe tworzą pewien ład i przewidywalność w coraz bardziej chaotycznym świecie relacji.

I minimalizują ryzyko rozczarowania? Że spotkamy się z kimś, a nie będzie seksu na pierwszej randce czy stałego związku, który chcieliśmy. 

Tak. Badania pokazują, że osoby o stosunkowo niskim poczuciu własnej wartości znacznie chętniej korzystają z aplikacji randkowych, bo pozwala im to osłabić ryzyko odrzucenia i porażki.

Widać to szczególnie w aplikacjach randkowych drugiej fali, które stawiają na określone grupy użytkowników. Są już apki dla wegan, katolików, graczy, czy medyków, ale też takie, w których od początku wiemy, że spotykamy się raczej na jedną noc. Aplikacja Bumble daje z kolei inicjatywę kobietom: to one muszą pierwsze nawiązać kontakt.

Zresztą na tej niszy oparto mity założycielskie niektórych z tych platform. Na przykład założyciele OKCupid sami określali się jako "nerdowie z Harvardu", podkreślając, że stworzyli aplikację dla podobnych sobie, żeby rozwiązać problemy z wchodzeniem w relacje i związki. To clue narracji w rytmie typowego tech-solucjonizmu. Skoro technologia ułatwia nam życie w tak wielu aspektach, to dlaczego również nie w tym? 

To jak algorytmy aplikacji randkowych wybierają nam partnerów?

Algorytmy uczą się na naszych wyborach. Im więcej osób określonego typu wybieramy, tym częściej ten typ będzie nam podpowiadał algorytm. 

Czy to zatem pomoże komuś, kto nie może znaleźć partnera, skoro podsuwa mu wciąż takie same opcje, które już sprawdził i nie działają?

Stąd te wybiegi, o których mówiłam, aby oszukać algorytm. Zakłócić jego działanie i wybić z utartych torów. To zresztą nie tyczy się tylko aplikacji randkowych, a właściwie wszystkich platform, które tworzą cyfrową infrastrukturę naszej codzienności. Algorytmy coraz częściej decydują o naszym losie, tymczasem nierzadko zaszyte są w nich różnego rodzaju zniekształcenia i uprzedzenia.

To znaczy?

Istnieją badania pokazujące, że algorytm aplikacji randkowych strukturalnie dyskryminuje osoby o ciemniejszym kolorze skóry, których profile są znacznie rzadziej podpowiadane osobom o jaśniejszej skórze. Algorytm Tindera był oskarżany o fatfobię, czyli dyskryminowanie osób z nadwagą.

W aplikacjach randkowych możemy sprecyzować to, kogo szukamy niczym w Google’u, gdy np. chcemy znaleźć produkt o konkretnych właściwościach. Czy takie szukanie partnera przez aplikację nie jest jak szukanie konkretnego produktu?

Tego rodzaju utowarowienie jest możliwe, bo przecież w wirtualnej przestrzeni na początku spotykają się nasze cyfrowe awatary. Wtedy bardzo łatwo możemy sprzedać swoją wygładzoną wersję. Ale trudno ją utrzymać w bezpośrednim kontakcie, zwłaszcza kiedy nie było to spotkanie na jedną noc, tylko gdy próbujemy stworzyć związek. Wtedy wychodzą wszystkie te niewygodne, ukrywane aspekty naszej cielesności i nie tak gładkie cechy osobowości. Okazuje się, że nie jesteśmy tacy wymuskani i doskonali; że to, co o sobie mówiliśmy, często było pozowane; że robiliśmy to, by podnieść swoją atrakcyjność i zwiększyć szanse na rynku.

Miłość i partnerzy w epoce kapitalizmu oraz kształtujących rzeczywistość nowych technologii stają się produktami rosnącego "matrimonial market" - tak twierdzi Eva Illouz, izraelska socjolożka badająca przemiany intymności we współczesnym kapitalizmie. 

Mam poczucie, że ona trochę przesadza. Przecież dawniej również było tak, że ludzie traktowali się w sposób utowarowiony, bo małżeństwo i stałe związki były znacznie bardziej niż dziś kontraktem ekonomicznym. W wielu kulturach narzeczoną się kupowało. Eva Illouz odnosi się do utopii, gdzie ta miłość romantyczna jest autentyczna, a partnerzy mają zbieżne interesy i mogą cały czas celebrować stan zakochania. Ale czy kiedykolwiek tak było? Nigdy. I teraz też tak nie jest.

Karl Polanyi już ponad 80 lat temu mówił, że rynek nieubłaganie wkracza w kolejne obszary życia społecznego. Widzimy to choćby po Walentynkach, ale logika rynkowa wdziera się w niemal każdy etap naszego związku aż po jego kres. Dziś urządza się nawet imprezy rozwodowe. Ale to wynika z tego, że ludzie mają potrzebę celebrowania rytuałów przejścia z jednego stanu społecznego do drugiego. A rynek tylko podpowiada nam rozwiązania. 

fot. shutterstock/Studio Romantic

Tam samo jest przecież ze ślubami, a wcześniej wieczorami panieńskimi i kawalerskimi, zaręczynami. Cały ten proces jest częścią komercyjnej machiny. Ale jak to wygląda wcześniej? Jeszcze na etapie relacji wirtualnej, bo i tam wkracza rynek, i zawłaszcza nasze emocje i uczucia. 

Zawłaszcza, bo chce na nich zarabiać. Aplikacji nie zależy na tym, żebyśmy znaleźli stałego partnera i ją odinstalowali, tylko żebyśmy z niej korzystali. A więc algorytm uczy się naszych zachowań, decyzji, upodobań, pragnień. Karmi się nimi, a potem stara się dostarczyć nam dopasowany produkt.

Taki model nie będzie prowadził do tego, że będziemy kuszeni tym, iż na rynku jest ktoś nowy, w naszym typie, nawet jak już kogoś poznaliśmy i jesteśmy w związku? 

I tak właśnie się dzieje. Aplikacje często nie dają o sobie zapomnieć, również dlatego, że są tak wygodne w użyciu. Długość trwania małżeństw się zmienia, rozwody są coraz częstsze. Oczywiście jest wiele powodów tego stanu rzeczy, ale jednym z nich może być to, że rynek i istniejące na nim podmioty wmawiają nam, iż ta miłość może być jeszcze lepsza, a trawa gdzieś jest bardziej zielona.

Dobrze to wpisuje się w kulturę indywidualizmu, która szepcze nam do ucha, że mamy prawo do spełnienia, realizacji, zadowolenia z życia, że trwanie w niesatysfakcjonującej relacji nie jest wartością samoistną. Nie chciałabym tu siać paniki, że rozpadają nam się stałe struktury społeczne...

A nie rozpadają się? 

Rozpadają, ale w ich miejsce tworzą się nowe i o tym warto mówić. Technologia przynosi i ułatwia zmianę, i moim zdaniem może wspierać przejście do takiego społeczeństwa, które pod względem obyczajowości seksualnej będzie dużo bardziej swobodne; w którym takie zjawiska jak częste zmiany partnerów, monogamia seryjna, poliamoria będą bardziej oswojone.

Będziemy częściej się zakochiwać i zmieniać partnerów? 

Być może to nie będzie nawet zakochanie się, tylko czysta relacja ludzi, którzy mają zbieżne interesy seksualne, a niekoniecznie interesy uczuciowe.

Czyli będziemy zmieniać partnerów, a stałe związki porzucimy? 

Mąż mnie chyba zabije, jak przeczyta ten wywiad. Tak radykalnie bym tego nie ujęła: dla części osób stałe związki będą nadal modelem optymalnym lub jedynym możliwym do zaakceptowania, np. ze względów religijnych. Ale ułatwienia technologiczne w szukaniu partnerów i utrzymywaniu relacji wirtualnych mogą sprawić, że nasze związki będą luźniejsze i krótsze. Te statystyki rozwodów nie biorą się znikąd. Rodziny patchworkowe i niepełne są coraz powszechniejsze i nauczymy się w tym modelu funkcjonować. Tym bardziej że na rynku matrymonialnym widzimy jeszcze jeden duży problem.

Jaki?

Badania Głównego Urzędu Statystycznego z 2021 roku pokazują, że wśród osób w wieku 18-49 lat niebędących w związku małżeńskim jest więcej mężczyzn niż kobiet. Przy czym mężczyźni częściej to osoby pracujące fizycznie, słabiej wykształcone, z niższych klas społecznych. Natomiast kobiety są lepiej wykształcone, pracują umysłowo. Rośnie wykluczenie pewnej grupy mężczyzn z rynku matrymonialnego i seksualnego. Stanowi to pożywkę dla rozwoju chociażby subkultury incelskiej, której przedstawiciele pomimo deklarowanych chęci nie potrafią znaleźć romantycznego lub seksualnego partnera.

Czyli tylko patrząc na statystykę, można powiedzieć, że mężczyźni są... 

...wykluczeni, a algorytmy aplikacji randkowych mogą to wykluczenie pogłębiać. Tworzy swojego rodzaju piramidę w grupie mężczyzn korzystających z aplikacji randkowych. Ci na górze bardzo często wchodzą w relacje z kobietami, to ich kobiety wybierają i oni z tych zasobów seksualnych korzystają. Ale jest też bardzo duża grupa mężczyzn, którzy do tych kobiet nie mają dostępu i rodzi się poczucie wykluczenia. To oczywiście ogromne uogólnienie, ale w odczuciu tych wykluczonych dobrze odzwierciedlające ich "krzywdę".

fot. shutterstock/Prostock-studio

Czy to nie idealne odwzorowanie kapitalizmu i internetu? Elita zgarnia większość zasobów, a szara masa walczy o resztki.

Właśnie. Algorytmy zaszyte w komercyjnych aplikacjach nie są od tego, aby sprawiedliwie rozdzielać dobra, dotyczy to również dostępu do seksu.  

A założeniem twórców tych aplikacji miało być wyrównywanie szans na dostęp do "zasobów".

Z perspektywy firm, które prowadzą te platformy i aplikacje, najlepiej byłoby, gdyby jak najwięcej osób z tych usług korzystało. Dlatego w ostatnim czasie, z pomocą naukowców skądinąd, próbują tak modyfikować algorytmy, żeby ci mężczyźni czy kobiety, którzy rzadziej są wybierani, nie czuli się sfrustrowani i nie porzucali aplikacji. Ale nie oznacza to gwarancji stworzenia satysfakcjonującej relacji czy osiągnięcia celu seksualnego.

To dlatego ludzie coraz powszechniej "inwestują", powiększając swój kapitał? Ćwiczymy na siłowniach, męczymy się dietami, aby mieć idealną i umięśnioną sylwetkę. Albo decydujemy się na zabiegi kosmetyczne i chirurgiczne np. powiększające usta?

To element gry na tym rynku i próba instrumentalnego zapanowania nad ciałem, które nie dorównuje kroku próbom prezentacji naszego wyidealizowanego wizerunku w świecie wirtualnym. Ciało staje się najsłabszym elementem tej układanki, zwłaszcza że coraz częściej rywalizujemy z wizerunkami idealnych ciał tworzonych przez sztuczną inteligencję.

W efekcie mamy wrażenie, że wszyscy zaczynamy wyglądać podobnie?

Jeśli chodzi o awatary produkowane przez sztuczną inteligencję, algorytm uśrednia cechy, które wydają się pożądane w naszej kulturze. Ale jakiś kanon urody był zawsze: od dawnej Japonii, gdzie kobiety goliły brwi, przez Chiny, gdzie funkcjonował określony model pulchności damskiej sylwetki, aż po XVIII wieczną Europę, gdzie mężczyźni golili włosy, by zrobić sobie z nich perukę z ubielonymi mąką loczkami. Jesteśmy istotami konformistycznymi i chcemy się dostosowywać do obowiązującego kanonu mody i urody. Technologia nam to ułatwia: możemy np. stosować coraz bardziej zaawansowane filtry, które pozwalają nam upiększać zdjęcia i nagrania.

Przecież to prowadzi do sztuczności.

Owszem, badania pokazują zresztą, że zwłaszcza mężczyźni przeżywają nieraz szok w zderzeniu z tą rzeczywistością i realnym wyglądem kobiety, z którą się umówili. Czują się wykorzystani i oszukani, że ten produkt, który został im zaprezentowany i sprzedany przez aplikację randkową, jest inny niż ten, który otrzymali.

Ale kiedy nie używamy upiększających technologii zmieniających realność naszego ciała, zmniejszamy swoją szansę na wygraną w tej grze, którą w istocie prowadzimy, gdy korzystamy z aplikacji randkowej. Być może dlatego tworzą się te bardziej niszowe aplikacje randkowe, które pozwalają nam dopasować się nie tylko pod względem fizycznego wyglądu, ale jakiegoś specyficznej cechy np. zgodności poglądów czy zainteresowań. 

A co będzie dalej? Jeszcze kilkanaście lat temu powszechnie sądzono, że poznanie kogoś przez Internet jest gorsze niż związek zainicjowany w realu. Ludzie się wstydzili do tego przyznać.

Społeczeństwo zdążyło się już z tym oswoić. W Stanach Zjednoczonych od znajomości w internecie zaczęło się dwa na pięć związków heteroseksualnych. Korzystanie z aplikacji randkowych stało się normą szczególnie u młodych osób, pewnego rodzaju codziennym rytuałem. Wchodzimy sprawdzić, kogo nam algorytm podsunie, a nuż trafi się ktoś warty uwagi. Czasami się z kimś takim spotkamy na kawę, czasami przekształci się to w relację seksualną, a czasami w związek. W tym aspekcie technologia naprawdę ułatwia sprawę.

A jak będą zmieniać się nasze relacje?

Media społecznościowe i aplikacje już je zmieniły. Na przykład – żeby powiedzieć o pierwszej sprawie, która przychodzi mi do głowy - mamy obsesję sprawdzania co u naszych byłych. Wśród młodych Amerykanów w wieku 18-24 lata robi to regularnie aż 71 proc. osób. Robimy to z czystej ciekawości, ale możemy też ciągle odświeżać i rekonstruować naszą pamięć o zakończonych związkach: czytać dawne konwersacje, odtwarzać rozmowy, przywoływać doświadczenia.

Czyli dziś po rozstaniu to zranione serce trudniej się goi? Trudniej nam zakończyć etap i zacząć od nowa, wrócić na rynek?

Dawniej na byłego lub byłą wpadaliśmy przypadkiem na ulicy, teraz ich życie toczy się dalej przed naszymi oczami na mediach społecznościowych. Trudno o jednoznaczne zamknięcie, jeśli nie wyrzucimy jego lub jej z naszych wirtualnych kręgów. Ale też w tym obszarze zwyczaje się zmieniają: skoro ludzie częściej zmieniają partnerów, kończenie związków może być mniej traumatyczne i nie musi wymagać zrywania relacji.  

fot. shutterstock/GalacticDreamer

A jak nasze relacje zmienią pojawiające się gadżety? Rynek tutaj nie próżnuje. Pojawiają się specjalne urządzenia, które pozwolą przesłać sobie buziaka na odległość lub symulować przytulenie. 

Coraz większa część społeczeństwa nie żyje w stałych związkach i tworzy jednoosobowe gospodarstwa domowe; w Polsce jest to co czwarte gospodarstwo. Do tego część związków jest na odległość, a stałość czy wyłączność seksualna też przestaje być normą. I znów technologia przychodzi nam w sukurs. W końcu zdecydowana większość ludzi ma potrzeby seksualne, które w jakiś sposób muszą być spełniane. Nie wątpię, że za jakiś czas i to zostanie oswojone, a korzystanie z tego typu urządzeń – symulujących nie tylko przytulenie, ale akt seksualny - stanie się elementem codziennego życia wielu ludzi. Ale nie jest tak, że tutaj nie ma żadnego problemu.  

A jaki jest?

Pojawia się  zagadnienie prywatności danych. Tak jak kiedyś Pameli Anderson wyciągnięto sekstaśmę, tak dziś każdy z nas, jeżeli korzysta z takich technologii i urządzeń, będzie wystawiony na tego typu naruszenia.

I do czego może to prowadzić? 

Istnieje ryzyko, że wraz z rozwojem technologii i używania tego typu urządzeń będzie coraz więcej wycieków wrażliwych danych, zdjęć, filmów, a ten cyfrowy ślad tak łatwo nie znika. Nie chodzi tylko o to, że te zdjęcia czy filmy obejrzą nasi znajomi, ale że będą one bez naszej wiedzy hulać po internecie i tworzyć nasz obraz dla algorytmów różnego typu. To spore zagrożenie, któremu już przyglądają się regulatorzy.

Rozwój technologii i gadżetów to też pokusa kontroli partnera poprzez urządzenie. Jak może wyglądać ten cyfrowy nadzór?

Choćby tak, że bez zgody partnera sprawdzamy jego telefon. Tak robi 1/3 Amerykanów. Partnerzy mają często hasła do swoich urządzeń, a to już duża pokusa. Spora część ludzi jej ulega. Kolejny wymiar: możemy tego partnera śledzić poprzez dane lokalizacyjne. Zresztą już teraz robimy to z dziećmi: ściągamy dane lokalizacyjne z ich telefonów i w ten sposób śledzimy je, gdzie są, co robią. To samo coraz częściej będzie działo się w związkach. Nie musi to być problemem, jeśli nie staje się wyrazem przemocy w związku i nie przeradza w próbę przejęcia kontroli nad życiem partnera.

A co ze sztuczną inteligencją? Czat GPT pokazał ogromne możliwości. Może jak w filmie "Ona" zastąpi nam partnerów?

Boty oparte na AI będą spełniać coraz więcej naszych potrzeb emocjonalnych. Przestanie to być czymś wyjątkowym czy egzotycznym. Zresztą np. w Japonii to dzieje się już teraz: ludzie wchodzą w związki emocjonalne z osobami nieludzkimi: robotami, botami, wirtualnymi postaciami. I również na te zjawiska nie nakładałabym płaszczyka moralnej paniki – dla części osób, np. nieneurotypowych, to może być satysfakcjonujący sposób realizacji potrzeb uczuciowych i seksualnych. Z mojej perspektywy technologie cyfrowe otworzyły nowy rozdział rewolucji seksualnej i obyczajowej, na dobre i na złe.

Ilustracja tytułowa: fot. shutterstock/Tero Vesalainen
DATA PUBLIKACJI: 13.02.2023