Zetki na Biedawce: jak kombinują, by przetrwać kryzys

Są młodzi, piękni i wychowani w świecie dobrobytu, który teraz zaczyna trząść się w posadach. Szalejąca inflacja, kryzys, bezrobocie – te słowa młodzi z pokolenia Z znają głównie z opowieści swoich rodziców. Być może jednak staną się doświadczeniem ich pokolenia. Sprawdzamy, jak się na nie przygotowują. 

Pokolenie Zet kontra kryzys. Babcine pomysły i rady z TikToka

Szalejąca inflacja, rosnące koszty życia i coraz wyższe raty kredytów, a przy tym topniejące wynagrodzenia – te zjawiska pierwszy raz w życiu dotykają przedstawicieli pokolenia, które nie pamięta lub nie przeżyło poprzednich kryzysów. Dla nich hiperinflacja lat 90., z którą zmagali się ich rodzice po wolnorynkowej transformacji ustrojowej, jest najczęściej opowieścią z mchu i paproci. Nie doświadczyli też wysokiego bezrobocia lat dwutysięcznych, a ostatni kryzys finansowy z 2008 roku – choć obecny w ich pamięci – nie dotykał ich bezpośrednio.

Mowa o przedstawicielach pokolenia Z, czyli osobach urodzonych w latach 1996-2015, którzy dziś mają najwyżej 26 lat. Wiele z nich, szczególnie z większych miast, wchodziło w dorosłość w jednym z najlepszych pod względem sytuacji gospodarczej okresów w ostatnich dekadach.

– Najstarsze zetki zaczynały pracę 6-7 lat temu. Pomijając rok pandemii i lockdownów, to był to świetny czas na debiut. Z wyjątkiem anomalii pandemicznej w czasach ich wejścia na rynek pracy sytuacja ekonomiczna pracowników właściwie stale się poprawiała – mówi Łukasz Komuda, ekspert rynku pracy i ekonomista związany z Fundacją Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych, współautor podcastu "Ekonomia i cała reszta".

fot. Vikky Mir / Shutterstock.com

Przyzwyczajone do czasów prosperity zetki muszą dziś przygotować się do obecnej rzeczywistości: sięgającej niemal 20 proc. inflacji, skokowych wzrostów cen żywności, rosnących rat kredytów czy rachunków za prąd i ogrzewanie. – Obecna inflacja zaczyna być mityczną opowieścią o czasach, w których żyjemy. Jest to na pewno sytuacja na tyle nowa, że młodzi są gotowi z jednej strony przyjmować tzw. babcine rady ze strony osób, które przetrwały poprzednie kryzysy i być może wiedzą, jak można się na nie przygotować. Z drugiej gotowi są szukać wsparcia w miejscach sobie znanych, czyli w internecie – tłumaczy dr Łukasz Rogowski, socjolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Oto co z tych poszukiwań młodym kryzysowym wychodzi.

Paragony grozy za rogiem

Babcine rady, ale też pewnego rodzaju wsparcie wobec wspólnego doświadczenia drożyzny w internetowej przestrzeni, od kilku tygodni dostaje Justyna Dżbik-Kluge. Jest dziennikarką radiową oraz autorką książek i choć nie zalicza się do pokolenia zetek, to trudno jej przywyknąć do szybko rosnących cen. Niedawno dała upust swoim emocjom po otrzymaniu "paragonu grozy" w dyskoncie, publikując na swoim profilu rachunek na ponad 550 złotych za zakupy, które starczą na weekend z haczykiem dla jej czteroosobowej rodziny.

– Wrzuciłam to z emocji i trochę z ciekawości – przyznaje Justyna Dżbik-Kluge. I wyjaśnia: – Zastanowiło mnie, czy znajomi również zauważają ceny rosnące z tygodnia na tydzień. Pracuję dużo, nie zarabiam mało. Należę raczej do klasy średniej, ale dla mnie taki rachunek jest przekroczeniem pewnej granicy. Jeszcze niedawno za te same zakupy zapłaciłabym 300 złotych. To przerażające, bo przecież zarobki nie rosną tak szybko, jak ceny. Chciałam pozbyć się tego uczucia, znaleźć pewną wspólnotę, bo przecież wszyscy tego doświadczamy. A ile osób zarabia dużo mniej niż ja? Jak oni sobie radzą? Gdzie jest granica tej drożyzny? W mojej głowie pojawiło się mnóstwo pytań, także temu służył mój post, bo przecież inflacja ciągle rośnie i, jak twierdzą specjaliści, najgorsze dopiero przed nami.

Jej post wzbudził niemałą dyskusję. Tydzień później sytuacja się powtórzyła. Tyle tylko, że paragon był jeszcze wyższy – tym razem blisko 650 złotych.

– Te posty były dla mnie pewnego rodzaju eksperymentem. Dały mi do myślenia na temat zachowań i opinii innych ludzi. Jedni mówili, że na te 600 złotych pracują pół miesiąca. Drudzy wytykali, że kupiłam niepotrzebne rzeczy, bo przecież korniszony, które kupuję dla syna, mogłam zrobić sama. Jeszcze inni, bezdzietni dziwili się, że jedzenie dla czteroosobowej rodziny kosztuje tak dużo. Wszystkich łączyła jednak pewna obawa o to, co będzie, bo okazuje się, że po paragony grozy, którymi latem żyły media, nie trzeba już jechać nad Bałtyk, a wystarczy wyjść do osiedlowego sklepu – mówi Dżbik-Kluge.

Widać to także w trendach obecnych na TikToku. Na platformie używanej głównie przez osoby młode hasztag #paragonygrozy zgromadził dotąd ponad 7 mln wyświetleń. Ale obawy o rosnące ceny nie są oczywiście tylko polskie, tak jak inflacja nie dotyczy tylko naszego kraju. W anglojęzycznej części TikToka ogromną popularność (blisko 750 mln wyświetleń) zdobył nawet trend określany hasztagiem "Cash Stuffing", co w bardzo luźnym tłumaczeniu oznacza "nadziewanie hajsem".

To jeden z najgorętszych trendów finansowych wśród pokolenia Z, który polega na powrocie do… tradycyjnej gotówki i rozdysponowania czy upychania jej w poszczególnych kopertach lub zakładkach segregatora. Najlepiej robić to od razu po wypłacie, aby zabezpieczyć najważniejsze życiowe kategorie jak żywność, czynsz, rachunki, zdrowie, rozrywka i tak dalej.

Cash Stuffing naśladuje znany "system kopert" i przynajmniej w teorii ma pomagać z jednej strony w zapewnieniu finansowania naszych najważniejszych potrzeb, a z drugiej w oszczędzaniu. Kiedy bowiem wydajemy namacalnie gotówkę, to mamy większe poczucie, że ją wydajemy, a to może uchronić nas np. przed nieprzemyślanymi zakupami. Nietrudno bowiem o takie, gdy błyskawicznie i właściwie niezauważalnie płacimy kartą, co gorsza często zaciągając debet.

– To mechanizm psychologiczny. Fizyczną gotówkę wydać trudniej niż przyłożyć kartę – przekonuje w Market Watch Jesse Wideman, doradca finansowy. Jak dodaje, udowodniono, że to skuteczny sposób na oszczędzanie, choć nie jest pozbawiony wad. – To nie jest jednak rozwiązanie dla osób, które robią zakupy w miejscach obsługujących tylko karty płatnicze. A poza tym trzymając oszczędności w gotówce, ich wartość przez inflację spada – dodaje.

Sposobów na oszczędzanie szukają też Polacy. Tyczy się to także przedstawicieli młodszego pokolenia, których wzrosty cen ze względu na nikłe zasoby dotykają szczególnie mocno. Badania SW Research pokazują, że to właśnie młodzi – mimo zwolnienia z podatku dochodowego do 26. roku życia – mają większe trudności z budową choćby podstawowej poduszki bezpieczeństwa. Nie ma jej prawie dwie trzecie młodych osób. Przyczyny są oczywiste. Ich kariera zawodowa dopiero startuje, zwykle zarabiają niewiele, a jako single więcej wydają na mieszkanie, codzienne zakupy żywności, odzieży czy kosmetyków.

Ale o tym, że nadchodzi czas szukania oszczędności i rezygnowania z tych przyjemności, do których dotąd byliśmy przyzwyczajeni, wiemy już niemal powszechnie. Jak pokazuje sondaż Payback Opinion Poll, niepokój o dalszy wzrost cen ma aż 95 proc. badanych. Z kolei z innego badania NielsenIQ wynika, że wielu z nas, robiąc zakupy, stoi już pod ścianą. 60 proc. badanych stwierdziło, że oszczędza na podstawowych produktach, a 40 proc. kupuje właściwie wyłącznie najtańsze produkty lub – niezależnie od producenta – wybiera do koszyka to, co jest aktualnie w promocji.

Nie dziwi więc, że szukamy sposobów na to, aby w naszych portfelach zostawało jak najwięcej. Przedstawiciele młodego pokolenia takich porad szukają właśnie w internecie, bo poza cennymi informacjami otrzymują też wsparcie.

– Nowe technologie w kontekście oszczędzania mają co najmniej kilka ról. Po pierwsze, są źródłem informacji. To choćby z mediów społecznościowych dowiadujemy się o tych tzw. paragonach grozy. Te informacje są ostrzeżeniem, ale budują też wspólną świadomość. Tworzą poczucie uniwersalnego doświadczenia, bo nagle wszyscy mówimy sobie, że jest drogo. Po drugie, kreują mądrość tłumu, gdzie dzielimy się wiedzą i opowiadamy o tym, jak oszczędzać, wymieniamy patentami np. na tańsze zakupy czy gotowanie. To faktycznie pomocne, bo z jednej strony korzystając z tych porad możemy zaoszczędzić, a z drugiej, nawet jeśli z nich nie skorzystamy, mamy poczucie wspólnoty i budowania więzi – mówi dr Rogowski. Ale nie nazwałby obecnych zmagań z inflacją doświadczeniem pokoleniowym. – Na to być może jest jeszcze za wcześnie, choć nie wiadomo, co wydarzy się w kolejnych miesiącach. Ale pewne jest, że to wydarzenie ważne dla młodych ludzi w podobnym wieku, którzy mogą pierwszy raz czuć niepokój na plecach – dodaje.

fot. Inspiring / Shutterstock.com

Z tym niepokojem łatwiej radzić sobie grupowo. Dlatego nie dziwi popularność takich miejsc jak internetowa grupa na Facebooku "Biedawka - sekcja taniego życia", której uczestnicy dzielą się sposobami na oszczędne życie. O tym, jak duże jest zapotrzebowanie na takie treści, świadczy wzrost liczby jej użytkowników. Latem było to jeszcze 90 tysięcy osób, a teraz zbliża się do 140 tysięcy.

Z niektórych zawartych tam porad korzysta choćby Marta, 21-letnia studentka polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Jak przyznaje, pochodzi raczej z niezbyt zamożnej rodziny. Utrzymuje się sama, pracując na pół etatu w sklepie z kosmetykami w galerii handlowej, bo może liczyć na jedynie niewielką finansową pomoc rodziców. Mieszka z chłopakiem, dlatego największym ich wydatkiem jest wynajem mieszkania, szczególnie że rachunki za prąd i wodę w ostatnich miesiącach mocno wzrosły.

– Robimy dużo, aby zaoszczędzić. Pilnujemy się, aby niepotrzebnie nie marnować wody. Zrezygnowaliśmy z kąpieli na rzecz szybkiego prysznica. Zainwestowaliśmy w filtr, zamiast kupować wodę butelkowaną. Światła zapalamy tylko w tych pomieszczeniach, gdzie jesteśmy. Wyłączamy urządzenia elektroniczne, z których aktualnie nie korzystamy. Pranie robimy nocą, kiedy taryfa jest najtańsza. Do tego – i to rada z internetu – na najniższych obrotach i temperaturze, bo to duża oszczędność energii do podgrzewania. Zresztą drzwi do łazienki, gdzie jest pralka, zostawiamy otwarte przez cały czas, bo tam są grube, nieopomiarowane rury, które dają ogrom ciepła rozlewającego się po całym mieszkaniu. Aby nie marnować ciepła, mrożonki rozmrażamy wewnątrz lodówki, choć trwa to dłużej. Uszczelniliśmy też taśmą okna i drzwi. Ubieramy się na cebulkę i śpimy pod dodatkowym kocem. Trudno dokładnie powiedzieć, ile to daje oszczędności, ale rachunki na pewno rosną wolniej. Poza tym mamy świadomość, że żyjemy bardziej ekologicznie – wylicza Marta.

Mądrość tłumu

Marta stara się też oszczędzać na jedzeniu. Wraz z chłopakiem właściwie zrezygnowali już z wyjść na miasto. Dawniej korzystali głównie z oferty lunchowej restauracji, a teraz gotują w domu, często na kilka dni.

– Tak jest taniej. Częściej jadamy zupy czy potrawy z ryżem. Jemy zdecydowanie mniej mięsa. Przepisy znajduję na Biedawce, ale też śledzę kilku twórców na Instagramie (np. profil Że Niby Fit), którzy dzielą się takimi poradami. Nie kupujemy też gotowych obiadów – mówi Marta i chwali się, że zaczęła przywozić z rodzinnego domu słoiki. Wcześniej nie zawsze chciało jej się wozić i dźwigać ciężką walizkę wypełnioną słoikami, ale w tym roku mama przekonała ją do robienia dżemów i weków na zimę.

– Poświęciłyśmy na to mnóstwo czasu latem, ale dzięki temu mam teraz ogromny wybór: od ogórków, papryki, cukinii, przez sałatki, po kilka rodzajów dżemów. Za każdy taki słoiczek dżemu wysokiej jakości musiałabym zapłacić około 10 złotych w sklepie, tutaj mam go prawie za darmo, bo owoce pochodzą z przydomowego sadu – dodaje.

fot. Nadia Snopek / Shutterstock.com

Z porad znalezionych na "Biedawce" korzysta również 23-letni Bartek, student inżynierii środowiska w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. Mieszka w akademiku, co i tak jest tańsze niż wynajem mieszkania na rynku. Ale uważnie śledzi wpisy dotyczące wszelkich zniżek zakupowych pojawiających się w szeregu aplikacji. – Mam zainstalowane aplikacje chyba wszystkich sklepów w Warszawie, ale dzięki temu nie ominie mnie żadna promocja. Poza tym pomagają informacje z Biedawki, bo tam ludzie informują, że jest akurat promocja na coś ciekawego w danym sklepie. Można też wymieniać się zniżkami i kuponami na zakupy – mówi Bartek.

Spore oszczędności przynoszą mu inne aplikacje, czyli Too Good To Go i Foodsie. Obie służą temu, aby jedzenie nie lądowało w śmietniku. – Za ułamek ceny wystawiane są tam produkty, które nie sprzedały się danego dnia, a które za chwilę będę przeterminowane. Oczywiście trzeba je zjeść szybko, ale to ogromna oszczędność – dodaje.

Bartek wspomina, że na Biedawce usłyszał też o innym "patencie": na kupno taniego sprzętu elektronicznego. – Ktoś pytał o takie tipy i jedną z rad było to, aby kupić coś online w sklepie, który ma swój outlet, a następnie ten produkt odesłać. Po pewnym czasie ten sam sprzęt trafia właśnie do outletu, ale już z niższą ceną. Wymaga to cierpliwości i jest trochę omijaniem systemu, ale udało mi się w ten sposób zaoszczędzić kilkaset złotych na zakupie laptopa – dodaje.

System omija też 20-letnia Ewelina, sprzedawczyni w jednym ze sklepów Żabki w Poznaniu. Pracuje tam od pół roku na umowie zlecenie. Nie pracuje w weekendy, bo studiuje zaocznie, więc jej zarobki są niewielkie. Dlatego, kiedy klienci nie mają nic przeciwko, kilka razy dziennie (maksymalnie cztery) nabija ich punkty (żappsy) na konto swojego chłopaka. A ten, aby nie wzbudzić podejrzeń, realizuje tańsze zakupy w innych okolicznych Żabkach, których nie brakuje w okolicy.

– O tym sposobie przeczytałam na jednej z facebookowych grup pracowników Żabki, więc chyba nie jestem jedyna. A dzięki temu razem z chłopakiem robimy zakupy o wiele taniej, a często jemy prawie za darmo. Oczywiście wiem, że nie wolno mi tego robić, ale pracuję na śmieciówce, zarabiam naprawdę niewiele. Nawet jak mnie zwolnią, to pracę dostanę bez problemu gdzie indziej, bo w handlu są ogromne braki. Zresztą myślę, że szef podejrzewa, że nabijam żappsy na lewo, ale nic nie mówi, więc nie sądzę, aby miał coś przeciwko. Chyba traktuje to jako coś w rodzaju wypłacanej mi premii – gorzko śmieje się dziewczyna.

Czas na dorabianie?

Aby podreperować budżet, coraz więcej osób decyduje się też na dorabianie. Ewelina z Żabki i przyszła polonistka Marta nie mają możliwości, aby pracować więcej, ale student inżynierii Bartek od niedawna zaczął łapać jednodniowe zlecenia, głównie w pracy fizycznej. – Ogłoszeń szukam na OLX czy lokalnych forach. To często praca przy przeprowadzkach albo nocnym układaniu towaru. Jednorazowo można zarobić nawet kilka stówek – mówi Bartek.

Łukasz Komuda nie sądzi jednak, aby taka postawa stała się powszechna wśród młodych osób, szczególnie tych, które jeszcze się uczą. Przypomina dane Polskiego Instytutu Ekonomicznego, z których wynika, że tylko 12 proc. uczniów i studentów od 15. do 29. roku życia pracuje – i to licząc płatne zajęcia od jednej godziny tygodniowo. Pośród studentów do pracujących zalicza się 1/3. – Ze względu na wagę, jaką polskie społeczeństwo przykłada do formalnej edukacji (ale nie tylko tego), wątpię, by pracujący studenci zwiększyli skalę swojego zaangażowania w pracę – mówi Komuda.

fot. Yellow_man / Shutterstock.com

A co zrobią młodzi pracownicy, którzy są poza formalną, systemową edukacją? Jak wskazuje Komuda, odpowiedzi można szukać w danych opracowanej na przełomie sierpnia i września 49. edycji Monitora Rynku Pracy. Zapytano w niej pracowników o decyzje zawodowe związane z bieżącą, trudną sytuacją ekonomiczną.

– O bardziej intensywnej pracy i braniu dodatkowych godzin mówiło 13 proc. ogółu respondentów, ale już 17 proc. w grupie młodych pracowników (18-29 lat). A więc młodzi palili się do tego najczęściej. Co więcej, o braniu nadgodzin u aktualnego pracodawcy wspomniało wprost 6 proc. badanych i 7 proc. młodych. A o dodatkowej pracy poza głównym miejscem zatrudnienia myślało 19 proc. ogółu i 28 proc. młodych, znowu wyraźnie najwięcej – mówi Łukasz Komuda.

Z drugiej jednak strony dane Badania Aktywności Ekonomicznej Ludności (BAEL) za drugi kwartał 2022 roku pokazują, że ponad 50 godzin tygodniowo pracowało 7,8 proc. pracowników w wieku 25-34 lat, a dla ogółu ten odsetek wynosił 8,5 proc. Co, jak zauważa Komuda, świadczy o tym, że młodzi pracownicy nie wyróżniali się pod względem liczby roboczogodzin przepracowanych tygodniowo. – Przynajmniej w części można to przypisać nieco innym priorytetom życiowym: młodzi mogą wyżej cenić czas przeznaczony na życie rodzinne, towarzyskie, hobby czy po prostu odpoczynek. Sądzę więc, że deklaracje zwiększenia obciążenia roboczogodzinami, nakreślone w Monitorze, w dużej części pozostaną niezrealizowane – wyjaśnia Komuda.

Nowy styl życia

Możliwe więc, że młodzi postawią na przetrwanie trudniejszego czasu. Aby zyskać dodatkową gotówkę, raczej postawią na sprzedaż zalegających w szafach ubrań czy przeczytanych książek. A aby zaoszczędzić, będą rezygnować z niepotrzebnych wydatków i przyjemności.

– Obecna sytuacja może ich zmusić do zmiany przyzwyczajeń i konsumowania. Nie jest jednak tak, że rezygnujemy z podstawowych produktów, np. żywności, lecz raczej dodatkowego wyjścia na imprezę na rzecz domówki czy kawy na mieście za kilkanaście złotych, którą możemy wypić w domu – mówi dr Rogowski. Zmiana postaw i stylu konsumpcji może według niego wpisać się w popularny wśród młodego pokolenia trend postwzrostu, w którym celowo ogranicza się konsumpcję, bo ta jest szkodliwa dla środowiska naturalnego i przyszłości planety.

fot. robuart / Shutterstock.com

Będziemy więc oszczędzać energię, mniej kupować, raczej naprawiać stare rzeczy, a przy tym poczujemy się lepiej, że robimy coś dobrego dla przyszłości ludzkości. – Młodym taka postawa przychodzi zresztą łatwiej, bo dla nich w przeciwieństwie do starszych pokoleń myślenie "ograniczam wydatki" nie oznacza, że jestem biedny i nieporadny życiowo, lecz że jestem odpowiedzialny – dodaje socjolog.

– To ostatecznie może wyjść nam na dobre. Może to świetna okazja, żebyśmy wszyscy zmienili swoje przyzwyczajenia. Kapitalizm wmówił nam, że musimy tyle konsumować, ciągle kupować nowe rzeczy, bo to, co posiadamy, to, czego się dorobiliśmy, świadczy o nas. A to przecież kompletna bzdura. Mam wrażenie, że młodsi od nas 20-latkowie wyciągnęli lekcję z naszych doświadczeń i są troszkę od nas mądrzejsi. Nie chcą uczestniczyć w tym wyścigu. Wolą kolekcjonować przeżycia, a nie dobra. Pragną mieć dobre życie, fajne wspomnienia, a przy tym nie pracować do kresu sił i nie zabijać planety. Takie podejście jest lepsze dla nas wszystkich – komentuje Justyna Dżbik-Kluge.

Tylko czy przetrwa, gdy odwróci się cykl koniunktury gospodarczej?

Ilustracja tytułowa: j.enniferf/Shutterstock
DATA PUBLIKACJI: 22.12.2022