Steve Wozniak: "inżynier to samotny bohater". Oto co można wyciągnąć z ludzi nad posiłkiem

Michael O’Leary stwierdził, że siedziba Ryanair specjalnie jest poza miastem, by pracownicy nie tracili czasu na wyjścia na lunch. Steve Wozniak nad żeberkami wylał żale, jakie miał do Jobsa. Wybór wywiadów ze specjalnej sekcji "Financial Times" daje wgląd tak w poglądy, jak i apetyty najciekawszych ludzi świata.

Steve Wozniak: inżynier to samotny bohater. Recenzja

W 1994 roku Max Wilkinson, dziennikarz "Financial Times", wpadł na pomysł specjalnej formuły wywiadów z ludźmi sukcesu. W miejsce sztywnego, klasycznego spotkania, pojawiły się rozmowy przy jedzeniu i to w lokalach, które wybierali sami przepytywani. Od baru w sąsiedztwie po elegancką restaurację wprost z przewodnika Michelin. Za każdym razem rachunek płaciła gazeta, a czytelnicy mieli poznać jego wysokość oraz co konkretnie było spożywane.

I choć jedzenie w tych rozmowach nie było kluczowe, to stało się metodą na dogłębniejsze pokazanie bohatera. Podobnym tropem opowieści o człowieku poprzez jego kulinarne wybory poszedł choćby Witold Szabłowski w reportażu "Jak nakarmić dyktatora" – nie tylko o kucharzach Fidela Castro, Pol Pota czy Envera Hodży, ale i o ich kulinarnych fascynacjach, które miały regularne odbicia w życiu i w polityce.

Także w przypadku wywiadów z "FT" jedzenie jest tylko tłem, zapalnikiem pomagającym dziennikarzom oswoić i otworzyć rozmówce. Ważniejsze jest, co też przy okazji przez jedzenie i wybór lokalu można powiedzieć o bohaterze. A ci (łącznie było ich kilkuset od polityków, przez pisarzy, aktorów, biznesmenów, ludzi technologii) wybierali naprawdę szeroki przekrój potraw i miejsc.

38-letni Jeff Bezos 20 lat temu, czyli w momencie, gdy Amazon dopiero zaczynał nabierać wiatru w skrzydła, w przestronnej londyńskiej restauracji zamówił "sałatkę z belgijskiej endywii z jabłkiem i orzechami włoskimi oraz smażonego okonia morskiego. I jeszcze deser. O tak, za nic nie przepuściłby deseru". Za to Michael O’Leary, czyli właściciel Ryanair, zgodził się tylko na rozmowę nad skromnym lunchboxem w swoim gabinecie. Znowuż lunch z Mo Ibrahimem, czyli potentatem rynku komórkowego w Afryce, kosztował redakcję "FT" 118 funtów, na co złożyło się carpaccio z parmezanem, świeży makaron, sola z karczochami, diabeł morski w sosie z kaparów i korniszonów, piwo Peroni, butelka wody gazowanej i dwie czarne kawy.

Rozmowy, jakie toczą dziennikarze brytyjskiego dziennika z najciekawszymi ludźmi świata, każdego – nie tylko innych dziennikarzy – mogą wpędzić w zazdrość. Zaś możliwość obserwowania bohaterów od Vaclava Havla po Angelinę Jolie w swobodniejszej sytuacji posiłku dodatkowo potęguje wrażenie. Szczególnie gdy z tych kilkuset wywiadów, które od 1994 roku przeprowadzono – co ważne spisanych w tzw. brytyjskim stylu, czyli nie jako rozmowa przeplatana pytaniami, a jako rozbudowana sylwetka – zostało wybranych 52 najciekawszych. Takim właśnie wyborem jest wydana z okazji 125. rocznicy powstania "Financial Times" książka "Lunch z ludźmi sukcesu".

Tyle że nie tytułowy sukces bohaterów jest w niej kluczowy, a raczej fakty i poglądy, jakie ujawniają oraz to, jak możemy na nich spojrzeć z pewnej czasowej perspektywy. Gdy 12 lat temu w jednym z wywiadów aktor Michael Cain mówił, że jest "maniakiem Google", to możemy to zrozumieć, bo wtedy wciąż firma ta budziła ogromną fascynację. Podobnie widać zmiany w czasie w rozmowie z Eden Collinsworth, pisarką i biznesmenką, która dekadę temu założyła w Pekinie firmę Collinsworth & Associates. Firmę mającą na celu przełamywać różnice kulturowe między Zachodem i Chinami, dzięki czemu Państwo Środka miało otworzyć się na zachodnie reguły gry. A to z dzisiejszej perspektywy pokazuje sporo ówczesnej naiwności. Zaś z opowieści Steve'a Wozniaka snutej 16 lat temu przebija się smutek legendarnego współtwórcy Apple, który nad żeberkami w barze zachowywał się jak starzejąca gwiazda rocka.

Pod wpływem tych wywiadów czytelnik nie tylko nabiera ochoty, by spróbować omawianych potraw, ale przede wszystkim, by na taki lunch wybrać się samemu z każdą z opisanych postaci.
Bardzo to apetyczna lektura.

"Lunch z ludźmi sukcesu. 52 spotkania z tymi, którzy zmieniają świat", Financial Times, praca zbiorowa, Wydawnictwo Znak, Kraków 2022 r.

Książka wydana w wersji papierowej i jako e-book.

"Czarnoksiężnik Woz. Geniusz inżynierii przyznaje, że nie odmówiłby jeszcze kawałka Jabłka"

Rozmawia Richard Waters

Hickory Pit, restauracja położona w bezbarwnym ciągu budynków w bezbarwnym kalifornijskim San Jose, nie wygląda na obiecujące miejsce spotkania i szczerej rozmowy. W betonowej skorupie kryje się przepastna sala w stylu stołówki, stęskniona najwyraźniej za powrotem do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku: rzędy boksów z wystrojem z cukierkowo różowego i niebieskiego plastiku, politurowane blaty stołów, świetlówki. 

Steve Wozniak wygląda tu jak u siebie, co – jak się okazuje – nie może dziwić, zważywszy, ile czasu ostatnio tu spędza. Łatwo przejść tuż obok jednego z legendarnych inżynierów Doliny Krzemowej i nawet go nie zauważyć. Kelner wskazuje mi gestem dalszą część sali, lecz widzę tylko dwóch ludzi pochylonych nad jakimiś ręcznymi gadżetami połączonymi kablem. Na stole leży polistyrenowe pudełko z pozostałościami zjedzonych przed chwilą żeberek. 

Kelner upiera się, że Woz, jak się o nim powszechnie mówi, siedzi właśnie tam, a na drugi rzut oka stwierdzam, że rzeczywiście jednym z graczy jest człowiek, z którym miałem się spotkać przy lunchu. Tyle tylko, że już zjadł. 

W eksplozji wyjaśnień Wozniak mówi, że gra ze swoim towarzyszem w Tetrisa – czy wiedziałem, że był w tym kiedyś mistrzem świata? A czy grałem w Breakout? Zaprojektował tę grę dla automatów Atari w czasach, gdy gry komputerowe nie należały do oprogramowania, lecz były wbudowane w sprzęt. Niemal natychmiast przystępuje do omówienia działania tych dawnych obwodów, powracając we wspomnieniach do tamtych czterech dni i nocy, które pochłonęło mu ustalenie, w jaki dokładnie sposób odpowiednio porozmieszczać wszystkie kropki na ekranie. 

– Podłącza się wszystkie druty układów scalonych, żeby te układy dawały na zmianę jeden, zero, jeden, zero, klik, klik, klik, klik – mówi, wybijając palcami i idealnie odtwarzając wspomnienie wczesnych lat siedemdziesiątych. 

Ten inżynier ze skłonnościami do obsesji – dziś z siwiejącą brodą i wyglądającym z wycięcia żółtej koszulki owłosieniem klatki piersiowej – to druga połowa legendy Apple. Być może Steve Jobs jest obecnie bardziej znany, lecz miejsce Wozniaka w folklorze Doliny Krzemowej jest równie ugruntowane. 

Steve Wozniak, fot. Viappy/Shutterstock

Był – a właściwie wciąż jest – prototypem maniaków komputerowych, brodatym specem, który na skrzydłach chłopięcej miłości do elektroniki poszybował ku pierwszym spektakularnym sukcesom branży komputerowej. Apple II, maszyna przez niego samodzielnie zaprojektowana w roku 1976, uważana jest przez wielu za jeden z najbardziej imponujących wyczynów inżynierskich ostatnich dziesięcioleci, za wzorzec desktopów i laptopów stanowiących nieodzowny, centralny element współczesnego życia. Zrobiła z niego i Jobsa gwiazdy i multimilionerów oraz niemal z dnia na dzień rozpoczęła rewolucję komputerów osobistych.

Siedzimy w tym miejscu, ponieważ Wozniak napisał wspomnienia. Ściślej mówiąc, opowiadał je, a zapisała wszystko Gina Smith, zaprzyjaźniona dziennikarka. Niedawno w tym samym co dziś boksie przez – jak to ocenia – pięćdziesiąt dni z rzędu przeglądali tekst książki. Wyobrażam sobie wszystkie te żeberka. 

A więc jak Steve Jobs, o cztery lata młodszy od Wozniaka i gdy spotkali się po raz pierwszy, jeszcze licealista, przyjął tę wersję kawałka historii Doliny? 

– Z tego co wiem, przeczytał książkę i pomyślał, że wygląda w niej jak dupek – mówi Wozniak.

Potrafię zrozumieć ten punkt widzenia. Książka Wozniaka zatytułowana iWoz opowiada między innymi o tym, jak po wszystkich tamtych nieprzespanych nocach pracy nad grą Breakout, jedną z pierwszych przebojowych gier wideo, Jobs jako jej sprzedawca dał Wozniakowi połowę z siedmiuset dolarów, które – jak powiedział – zapłaciła za nią firma Atari. Tyle tylko, że okazało się, iż gra poszła za parę tysięcy dolarów, i Wozniak twierdzi, że Jobs wyrolował kumpla. 

Nie wydaje się też, by Wozniak okazywał przesadną troskę o uczucia przyjaciela.

 – Steve umie irytować ludzi – mówi, wspominając dekadę, którą obaj spędzili w Apple, zanim odeszli w roku 1985. – I potrafi być wstrętny. Potrafi wejść na zebranie i powiedzieć po prostu: „Zapomnijcie o tym. To wszystko kupa śmieci. Nie robicie tego”, po czym wyjść ze słowami: „Wszyscy jesteście idiotami”. 

Żeby nie zrozumieć Wozniaka błędnie, trzeba zauważyć, że mówi z inżynierską szczerością, nawet naiwnością. Wcześniej już skarżył się, że cytowano jego wypowiedzi wyrwane z kontekstu, lecz wydaje się to całkiem naturalne, zważywszy na prostolinijne przytyki, jakie z siebie wyrzuca. 

Starając się zachować właściwe proporcje, opowiada o swojej książce: – Jestem pewien, że powiedziałam o Jobsie parę bardzo dobrych rzeczy, nie pamiętam. 

Trzeba przyznać, że faktycznie powiedział, ale komplementów było nie dość, by przeważyły nad uszczypliwościami. 

Kelnerka już trzy razy podchodziła, żeby dolać mrożonej herbaty, nie możemy już dłużej odkładać zamówienia. Hickory Pit to nie miejsce dla ludzi zważających na poziom cholesterolu. Chodzi mi po głowie, by zamówić pełną porcję żeberek ze wszystkimi dodatkami, ale tracę zimną krew i proszę o porcję dziecięcą. Wozniak z kolei zamawia kawałek placka z limonką, wydaje się szczerze rozczarowany, że już go nie ma, po czym decyduje się na wiśniowy.

Słuchając Wozniaka, ma się wrażenie, że jest jak starzejąca się gwiazda rocka – z zapałem powraca do swoich dni chwały. Przez pierwszą godzinę, a nawet dłużej, z przyprawiającą o zawrót głowy szczegółowością przebiega elektroniczne projekty swojej młodości, wszystkie te oporniki, migające żaróweczki i lutowane druciki ze szkolnych projektów, od jedenastego roku życia. 

Jest inżynierem z krwi i kości, człowiekiem, który w krętej drodze historii technik obliczeniowych widzi bezpośredni i jedyny wynik niczego innego, jak tylko wyborów podejmowanych przez ludzi takich jak on. Spytajmy dowolnego studenta wyższej szkoły zarządzania, dlaczego firma Apple zaprzepaściła wcześnie zdobytą pozycję lidera w branży komputerów osobistych, a usłyszymy, że winę za to ponosi decyzja nieudzielania innym producentom komputerów licencji na własną technologię. Wygrał Microsoft, produkując oprogramowanie dla „otwartego” komputera osobistego IBM. Wozniak jednak potrafi się skupić wyłącznie na technicznych wadach maszyn, które przyszły po jego własnym nieskazitelnym dziele, komputerze Apple II. 

W jego wersji zdarzeń maszyna ta była szczytowym punktem złotej ery elektroniki. Był to okres, w którym jeden człowiek motywowany wyłącznie pragnieniem stworzenia najlepszego dzieła, na jakie go stać, mógł zmienić bieg historii komputerów. Zajęło to tylko trzy miesiące pracy. Skoro mogła tego dokonać jedna osoba, to dlaczego następne lata nie przyniosły rozkwitu tej technologii? 

– Po prostu wyobraziliśmy sobie te wszystkie komputery, w których człowiek jest ważniejszy od technologii – mówi. 

Twierdzi, że w taki właśnie sposób zostało zapoczątkowane pasmo wadliwych programów, źle zaprojektowanych produktów i maszyn, które nie uwzględniają nieuchronnej omylności użytkowników. 

– Jestem całkowicie przekonany, że Apple, jak i cała reszta świata, straciło to z pola widzenia.

Co poszło źle? W jego nieco uproszczonym obrazie świata wygląda to tak, że inżyniera zastąpił biznesmen. A jakie są przyczyny słabości, która wkradła się do branży komputerów osobistych? 

– Brak dobrego, solidnego testowania. Brak prawdziwej dbałości. W gruncie rzeczy chodzi o sposób prowadzenia firmy. 

Pojawia się nasze zamówienie, a żeberka okazują się zaskakująco dobre. Za to dodatki – kukurydza opiekana na dębinie i wędzone na dymie drzewnym orzeszki – są właściwie niejadalne. Patrzę z zazdrością na gruby brzeg placka z wiśniami. 

Wozniak zapala się do swojego tematu. W jego narracji inżynier jest samotnym bohaterem, twórcą: – To osoba, która przedstawia wszystkie idee, po prostu siedząc, ujmując je w programach, doprowadzając je do działania i pokazania się oraz uzupełniając je obmyślanymi przez siebie drobnymi muśnięciami piórkiem. 

W tym wyidealizowanym świecie, który wciąż jest światem inspirującym wielu inżynierów ściągających do Doliny Krzemowej, ów inżynier-bohater jest zarazem artystą.

 – To weszło mi w krew – mówi Wozniak. – To jest sztuka. Jeśli to musi być częścią mnie, robię to tak doskonale, jak to tylko możliwe. Pamiętam, jak robiłem kartę kontrolera stacji dyskietek (dla Apple II), gdy sam układałem małe kawałki taśmy wyznaczające przebieg metalowych ścieżek po płycie komputera. Układałem to przez dwa tygodnie co wieczór aż do czwartej rano. A kiedy już skończyłem, dotarło do mnie, że gdybym zaprojektował ten obwód w inny sposób, mógłbym mieć pięć otworów w płycie zamiast ośmiu. Tak więc rozebrałem wszystko i przerobiłem. Użytkownik nie widzi tych otworów. Dla mnie jednak były ważne. To część mnie. To jakby moje ciało było tym urządzeniem. Był pewien krótki okres, gdy sprawy układały się w taki właśnie sposób. 

Pobrzmiewa to mitologizowaniem samego siebie. Ale nawet jeśli jest to tylko złudzenie, to powszechne w Dolinie Krzemowej, która nadal czerpie siły żywotne z marzenia, że samotny inżynier z dobrym pomysłem może zmienić świat – po części dlatego, że sam Wozniak tego dowiódł. Pieniądze mogą decydować o tym, jak buduje się wielkie gałęzie przemysłu w rodzaju branży komputerów osobistych, ale nie mogą powstrzymać kolejnego inżyniera-bohatera od snucia marzeń. 

– Pragnienie próbowania nowości i wyszukiwania ich jest tak jakby wbudowane w ludzką istotę i ludzki mózg – mówi Wozniak. – To po prostu element naszej wewnętrznej, wrodzonej ciekawości. Nowy pomysł, który może zmienić sytuację na lepsze, potrafi pojawić się wszędzie i niekoniecznie musi się zjawić tylko dlatego, że ktoś wyłoży pieniądze na świetnych inżynierów, a oni przyniosą mu wszystko na tacy. 

Tę pałeczkę przejęło dziś pokolenie Google. Dla samego Wozniaka nic nigdy nie zbliżyło się do tamtego dawnego przebłysku inżynierskiej doskonałości. O ile Jobs wrócił do Apple i rozpoczął drugi akt, o tyle późniejsze przedsięwzięcia Wozniaka – firma produkująca piloty obsługujące całą elektronikę domową oraz kolejna, która miała wytwarzać bezprzewodowe elektroniczne identyfikatory pozwalające śledzić zwierzęta domowe i odnajdywać rzeczy osobiste – spaliły na panewce. 

Wozniak mówi o satysfakcji, jaką dały mu lata poświęcone promocji koncertów, filantropii oraz (przez osiem lat) nauczanie dziesięciolatków, jednak wyraźnie wciąż marzy o odzyskaniu miejsca w centrum rewolucji komputerów osobistych, do której wybuchu się przyczynił. 

– Byłbym zachwycony, gdybym mógł się jakoś zaangażować (w Apple). Ale nie myślę, żeby Steve’owi to się podobało – rzuca, po czym przyznaje, że jego wiedza o projektowaniu systemów komputerowych nie jest już aktualna. Trudno opędzić się od wrażenia, że bez względu na to, ile wiązało tych dwóch ludzi w przeszłości, Wozniak jest dziś kimś w rodzaju starego szkolnego kumpla czy lekko kłopotliwego krewnego, który pojawia się od czasu do czasu, tolerowany z wymuszonym uśmiechem. 

Wspominając jakieś niedawne przedsięwzięcie gospodarcze, Wozniak mówi: – Pewien kolega zasugerował coś w rodzaju: „Wiesz, powinieneś posadzić Steve’a w radzie nadzorczej albo coś w tym stylu”. Odpowiedź przyszła bardzo szybko: „Nie”. Jobsa poproszono o napisanie przedmowy do książki Wozniaka, lecz odmówił. 

Jest czwarta i pora lunchu dawno minęła. Wozniak, wedle własnych słów maniak gadżetów, idzie na zaplecze Hickory Pit, by wyciągnąć swojego segwaya – dwukołowy samowyważający się elektryczny pojazd, w którym jego sponsorzy z Doliny Krzemowej widzieli kiedyś maszynę mającą zrewolucjonizować transport. Zamiast tego pozostał tylko osobliwością. 

Słońce stoi jeszcze wysoko, jednak gdy Wozniak szykuje się, by na swojej dziwacznej maszynie odjechać w jego stronę, można pomyśleć, że powinno zachodzić.

Fragment książki "Lunch z ludźmi sukcesu. 52 spotkania z tymi, którzy zmieniają świat”.

Ilustracja tytułowa: mark reinstein / Shutterstock.com

DATA PUBLIKACJI: 9.12.2022