Finlandia preppersem Europy. W cyberprzestrzeni zbroi się przed Rosją

W 5,5-milionowej Finlandii pozwolenia na broń ma 600 tysięcy osób. To najwyższy współczynnik w całej Europie. Ale dziś znacznie większy nacisk jest położony na cyberdozbrojenie. Od podpisania deklaracji wejścia tego państwa do NATO minął już ponad miesiąc. I choć Rosja wciąż nie przypuściła jakiegoś większego ataku, by ukarać Helsinki za bunt, to i tak wszyscy czują, że to cisza przed burzą.

Finlandia, Rosja, NATO i cyberbezpieczeństwo

Mikko Hyppönen wyciąga z kieszeni spodni żółto-niebieską chusteczkę. Sprawnym ruchem składa ją, z butonierki wyjmuje czerwono-niebiesko-białą i zastępuje ją tą w kolorach flagi Ukrainy. – Wszyscy musimy zająć stanowisko. I jest to prosta decyzja. Musimy stanąć razem z Ukrainą przeciwko złu. W czasie tej wojny raz za razem widzimy rosyjskie czołgi z literą "Z". Co oznacza "Z" na naszych komputerach w połączeniu z ctrl? Cofnięcie. I właśnie to powinniśmy teraz zrobić – mówi pewnym siebie głosem.

Widzowie klaszczą. Może i jest to gest sprawnie wyreżyserowany pod publiczność biorącą udział w Sphere, konferencji dotyczącej cyberbezpieczeństwa, ale emocje widzów nie są sztuczne. Wręcz przeciwnie: publiczność w ogromnej mierze składająca się z Finów nawet nie próbuje ukrywać, że gdy myśli i rozmawia o bezpieczeństwie i cyberbezpieczeństwie swej ojczyzny, to jest to jednoznaczne z bezpieczeństwem od Rosji i jej działań. A Hyppönen, który jest jednym z najbardziej rozpoznawanych na świecie ekspertów od cyberbezpieczeństwa i od ponad 30 lat pracuje w firmie F-Secure, doskonale potrafi to zobrazować.

Z Helsinek do Petersburga – rodzinnego miasta Władimira Putina – jest ledwie 300 km. Do Brukseli za to aż ponad 2350 km. Faktycznie jest poczucie, że w Helsinkach można się zaszyć, bo to daleko. To ta geograficzna zależność od dekad, jeżeli nie wieków, stanowi o sytuacji Finów. Dziś, ponad trzy miesiące od zaatakowania przez Rosję Ukrainy i miesiąc, odkąd Finlandia i Szwecja oficjalnie złożyły wnioski o akcesję do NATO, sąsiedztwo z Rosją ponownie jest kluczowe dla bezpieczeństwa tego narodu. 

Helsinki, fot. ArtBBNV / Shutterstock.com

Ale jako że oddech wschodniego sąsiada odczuwalny był zawsze, toteż Finowie w swoje uzbrojenie inwestowali od lat. W 5,5-milionowej Finlandii kartę myśliwego posiada około 300 tysięcy osób, pozwolenia na broń około 600 tysięcy, a łącznie zarejestrowane jest około 1,5 miliona sztuk broni palnej, co daje jeden z najwyższych wskaźników na świecie w odniesieniu do liczby mieszkańców.

Ale nie mniejsze inwestycje od lat były także w sferę technologii, cyberobronności i przeciwdziałania dezinformacji. I dziś okazują się być kluczowe dla całego państwa. 

Sisu cyfryzacji

Jeżeli można by jakoś nazwać fińską cechę narodową, dzięki której ten naród przetrwał, to jest to sisu. W obliczu sąsiedztwa carskiej a potem sowieckiej Rosji, z drugiej strony zaś nie mniej agresywnej w swoim imperializmie Szwecji, a dodatkowo żyjąc w trudnych warunkach klimatycznych, Finowie musieli się zahartować. By zachować tożsamość, język i niezależność, niezbędne było sisu, czyli połączenie hartu ducha, uporu, siły woli i determinacji.

Bez determinacji ten mały naród, który niepodległość osiągnął po raz pierwszy dopiero w 1917 roku, nie przetrwałby zaledwie 20 lat później Wojny Zimowej, czyli ataku właśnie ze strony Rosji. Nie zatrzymała Finlandii kapitulacja w tej wojnie, utrata części terytorium i wymuszona przez potężnego sąsiada "finlandyzacja" – czyli sytuacja, w której za cenę wolności gospodarczej władze Finlandii przez kilkadziesiąt lat, prowadząc politykę zagraniczną, nie mogły drażnić ZSRR. Mimo tych przeszkód, a właśnie dzięki sisu, temu państwu udało się osiągnąć niezależność i doprowadzić do potężnego rozwoju społeczno-gospodarczego.

Ale sisu widać także w fińskiej drodze do rozwoju innowacji i cyfryzacji. Oczywiście globalnie Finlandia najbardziej kojarzy się z Nokią, przez lata klejnotem w koronie całej Europy. Nokia przekonywała, że Stary Kontynent ma jeszcze sporo do ugrania na rynku technologicznym. To przecież ta firma w pewnym momencie stała się symbolem innowacyjności. Współtworzyła NMT, czyli jeden z pierwszych systemów komunikacji mobilnej. Popularny standard GSM także jest jej pomysłem, podobnie jak LTE. To Nokia wprowadziła na rynek pierwszy telefon samochodowy, a w 1984 r. jeden z pierwszych telefonów przenośnych, który przypominał walizkę. Jej późniejsze, już prawdziwe modele komórkowe: 8110, 3310 i 6310i są do dziś telefonami kultowymi. 

Ostatnim rokiem, w którym Nokia osiągnęła duży sukces, był rok 2003, gdy światło dzienne ujrzał prosty model 1100, będący do dziś najlepiej sprzedającym się telefonem świata. Na całym globie rozeszło się ponad 250 mln egzemplarzy. Po tej premierze Nokia przestała nadążać za technologiczną modą. A gdy w 2007 roku Apple pokazało iPhone, to zupełnie wypadła z obiegu i mimo romansu z Microsoftem nie wróciła już do gry na tym polu. Jednak Nokia siłą woli nie poddała się i skupiła na sprzęcie do obsługi sieci. Odbudowuje swoją pozycję i w 2021 roku zanotowała przychody rzędu 22,2 miliardów euro przy 1,6 mld euro zysku.

Ale Nokia, choć najbardziej znana, nie jest dziś wcale aż tak kluczowa dla Finlandii. Ważniejszy stał się raczej edukacyjno-naukowo-technologiczny ekosystem, który ze wsparciem państwa zaczął wypluwać kolejne firmy z całkiem sporymi sukcesami.

Fińska "dolina krzemowa" jest młodziutka. To Espoo liczące sobie 50 lat i położone ledwie pół godziny jazdy od Helsinek. Spokojna okolica, dookoła lasy i Bałtyk – bo całe miasto ma być połączeniem nauki i przyrody – przyjazna dla mieszkańców zabudowa, brak wielkich wieżowców. Czasem tylko przemknie ulicami robot do dostaw jedzenia, co zbliża Espoo do oryginalnej Silicon Valley.

fot. Nackel / Shutterstock.com

Ale to właśnie tam na początku lat 70. całkiem od zera stworzono nowoczesny ośrodek naukowo-technologiczny. Mieści się w nim kampus Uniwersytetu Aalto (dawnego Helsińskiego Uniwersytetu Technologii) i VTT – Fińskie Centrum Badań Technologicznych. Tam też swoje siedziby mają fińskie technologiczne dumy: Nokia, Kone (producent wind i schodów ruchomych), Elisa (spółka telekomunikacyjna) i Rovio, czyli producent gier mobilnych ze znaną na całym świecie "Angry Birds" na czele. 

Ale nie mniejszy wysyp technologicznych firm jest i w samej stolicy. To tam mieści się siedziba kolejnej odnoszącej globalne sukcesy firmy produkującej mobilne gry. Supercell tylko w 2021 roku miał ponad 850 mln euro zysku. W Helsinkach od ponad 30 lat działa też F-Secure. Ten producent oprogramowania antywirusowego coraz poważniej inwestuje w biznesy związane z szeroko rozumianą obronnością. Za ponad 100 mln dolarów w 2018 roku kupił spółkę InfoSecurity zajmującą się bezpieczeństwem. Chwilę potem nabył konsultingowe MWR wraz z jej usługami służącymi do algorytmicznego wyłapywania zagrożeń oraz walki z phishingiem. Po tych inwestycjach w lutym tego roku firma wydzieliła specjalną spółkę WithSecure skupioną na ochronie konsumentów. 

Ale szybko okazało się, że z tym skupieniem się na kwestiach związanych ze "zwykłymi" atakami cyberprzestępców nie będzie łatwo. – No cóż, Finlandia rzadko trafia na międzynarodowe nagłówki. Jednak wraz z atakiem Rosji na Ukrainę krajobraz bezpieczeństwa Europy zmienił się z dnia na dzień – podkreśla Juhani Hintikka, prezes WithSecure.

Siedziba F-Secure w Helsinkach. Fot. Waltteri / Shutterstock.com

Te międzynarodowe nagłówki to decyzja z 17 maja, gdy ministrowie spraw zagranicznych Szwecji i Finlandii podpisali wnioski o przystąpienie ich państw do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Tym samym okazało się, że jednak Helsinkom bliżej do Brukseli, gdzie znajduje się Kwatera Główna NATO, niż do Petersburga. Co też wyraźnie artykułują sami Finowie. Brutalność rosyjskiej agresji w Ukrainie wstrząsnęła do tego stopnia fińską opinią publiczną, że jej nastawienie do NATO gwałtownie się zmieniło. Poparcie dla akcesji do NATO wzrosło z 24 proc. sprzed wojny do 76 proc. 

Finlandyzacja cyberbezpieczeństwa

Decyzja o tym, by dołączyć do NATO, dobitnie pokazała, że nastąpił koniec wielu dekad polityki finlandyzacji. Ale sama Finlandia mimo oficjalnej neutralności od lat zachowywała się raczej jako naród prepersów. Wojna zimowa była dla tego państwa konfliktem totalnym, który doprowadził nie tylko do podporządkowania obronie wszystkich środków i wszystkich dziedzin życia, ale też przekonał cały naród, że musi być zawsze gotowy do obrony.

Gdy więc zaczęła się Zimna Wojna, to Finowie ruszyli do przygotowań. Jak opisuje w analizie Ośrodka Studiów Wschodnich Piotr Szymański, analityk specjalizujący się w sytuacji krajów Bałtyckich i Nordyckich, w 1958 r. wystartował ambitny program budowy schronów zdolnych do przyjęcia niemal połowy mieszkańców: "Obecnie w Finlandii znajduje się ok. 45 tys. schronów (85 proc. stanowią schrony prywatne), które mogą przyjąć ok. 3,6 mln osób (65 proc. populacji). Specyfiką Finlandii jest też rozwinięty rynek firm oferujących usługi związane z utrzymaniem schronów. Można w nich zlecić przegląd lub naprawę schronienia, uzupełnić zaopatrzenie i zamówić nowy sprzęt".

Finlandia posiada też największe rezerwy ropy naftowej (w ekwiwalencie dziennej konsumpcji) w całej Unii. Utrzymanie zapasów jest obowiązkiem firm importujących paliwa oraz specjalnej rządowej agencji. Elektrociepłownie magazynują również sześciomiesięczne rezerwy torfu na potrzeby kryzysowego wytwarzania energii i ciepła. Wszystkie te przygotowania robią z tego państwa istnego "preppersa", przygotowanego z góry na ewentualne problemy.

Z taką myślą na styku obowiązków wojska i dobrej woli cywilów zbudowano armię, do której wciąż (w przeciwieństwie choćby do Szwecji) jest przeprowadzany powszechny nabór. Już w 1975 roku potencjał mobilizacyjny tego państwa wynosił 700 tys. żołnierzy, czyli niemal 15 proc. całości populacji. I wcale nie zmieniło się to po upadku ZSRR. Wręcz przeciwnie: fiński "system obrony totalnej" i "bezpieczeństwa całościowego" zaczęto wręcz rozbudowywać. Tak od strony konwencjonalnej (w 1993 r. utworzono Narodową Agencję Dostaw Awaryjnych i Narodowe Stowarzyszenie Szkolenia Obronnego, a w 2013 r. Komitet Bezpieczeństwa), jak i coraz mocniej od strony cybernetycznej.

Nic dziwnego: Finlandia podobnie jaki inne państwa regionu od lat mocno odczuwała ingerencję Rosji w internecie. Jessika Aro, dziś znana na całym świecie dziennikarka specjalizująca się w tematyce dezinformacji i autorka książki "Trolle Putina", opowiadała SW+, że pierwsze naprawdę wyraźne działania hybrydowe zaczęły się w jej ojczyźnie w 2014 r. Wtedy ona sama zaczęła swe śledztwa związane z siatkami trolli ewidentnie sterowanych przez Kreml.

– Moment oczywiście nie był przypadkowy. Był związany z agresją Rosji na Donbas i Krym oraz próbami wprowadzenia chaosu i destabilizacji w całym regionie tak, by odwrócić uwagę od Ukrainy – mówi Aro.

A że równolegle Finlandia – podobnie jak i reszta Skandynawii – zaczęła też mierzyć się z problemami związanymi z napływem migrantów, to było sporo możliwości do podbijania wewnętrznych problemów. Zanim jednak Finowie odkryli, jak dokładnie działa rosyjska strategia dezinformacji, na Aro pracującą wtedy dla nadawcy publicznego YLE spłynęło tyle gróźb, kłamstw i historii mających ją zdyskredytować, że dziennikarka musiała wyjechać z ojczyzny.

Szybko jednak Helsinki wyczuły, że to nie są wcale jakieś prywatne rozgrywki, lecz część większej kampanii. Szczególnie, że połączono te działania z najpoważniejszym – póki co – przypadkiem cyberszpiegostwa ujawnionym w 2013 r. Przez trzy lata powiązana z Rosją grupa Turla przechwytywała komunikację fińskiego resortu spraw zagranicznych.

Dlatego, jak opisuje Szymański, w 2016 r. redaktorzy 21 największych fińskich mediów wydali wspólne oświadczenie potępiające rozpowszechnianie "fejkowych" informacji w związku z kryzysem migracyjnym, a rok później 124 dziennikarzy zrealizowało warsztaty dla ok. 7,2 tys. uczniów. Co więcej, rząd tego państwa w zdecydowany sposób ogłosił, że chce, by Finlandia stała się centrum ekspertyzy oraz wymiany doświadczeń w zakresie przeciwdziałania zagrożeniom hybrydowym. Dlatego w 2017 r. w Helsinkach powstało Europejskie Centrum ds. Zwalczania Zagrożeń Hybrydowych.

I ma czym się zajmować. Na początku maja farma trolli Cyber Front Z – przynajmniej pośrednio powiązana z Kremlem – wskazała na Telegramie nazwy czterech fińskich grup medialnych: publicznego nadawcy radiowo-telewizyjnego YLE (czyli byłego pracodawcy Aro), a także gazet "Keskisuomalainen", "Etelä-Saimaa" i serwisu Selkokeskus jako cele do zintensyfikowania działań, czyli zasypywania kremlowską propagandą. Podobnymi celami stali się prezes YLE Merji Ylä-Anttili oraz Arto Satonen, poseł Partii Koalicji Narodowej.

– Mamy długą historię obrony cywilnej, planowania awaryjnego, rozbudowywania zdolności wojskowych i zrozumienia Rosji Teraz zaś jeszcze mamy świadomość, że geopolitycznie rzecz biorąc, technologia nie jest neutralna – podkreśla Juhani Hintikka.

Cyberpartnerstwo publiczno-prywatne

Ta strategia bezpieczeństwa całościowego opartego także na mocno zinformatyzowanym społeczeństwie może mieć jednak swoje słabe strony. Skoro tylu Finów jest pod bronią, a kraj jest świetnie scyfryzowany, to niestety istnieje spore zagrożenie, że Rosja może mieć już listę Finów posiadających pozwolenia na broń czy licencje myśliwskie.

Protesty przeciwko agresji Rosji na Ukrainę, Helsinki, luty 2022. Fot. Natsku / Shutterstock.com

Przed tym właśnie ostrzega pułkownik Aapo Cederberg, ekspert do spraw cyberbezpieczeństwa Cyberwatch Finland. – Tak jak na Ukrainie Rosja przeszukiwała rejestry broni czy karty łowieckie, podobnie mogło już być w wypadku Finlandii – ocenił w wywiadzie dla dziennika Ilta-Sanomat.
Tyle że Finlandia wyraźnie dmucha na zimne. Antti Pelttari, szef SUPO, czyli Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, oficjalnie mówił, że w najbliższych miesiącach Rosja będzie przeprowadzać coraz więcej cyberataków na Finlandię.

– Teraz sytuacja jest spokojna, bo Rosja jest zajęta. Jednak szacujemy, że operacje cybernetyczne będą przeprowadzane w Finlandii w nadchodzących miesiącach. Mamy spokój przed jakimś silnym wiatrem, miejmy nadzieję, że nie przed burzą – ostrzegał Pelttari.

Kiedy więc na początku marca fińska Agencja Transportu i Komunikacji Traficom poinformowała, że w okolicach wschodniej granicy zauważono wyjątkowo dużą liczbę zakłóceń GPS i to na tyle poważnych, że samoloty z Tallina do Savonlinny nie mogły wylatywać przez trzy dni, sprawa zaalarmowała całe państwo. Podobnie gdy w kwietniu atakiem DDoS została zaatakowana strona fińskiego MSZ. Były premier Alexander Stubb od razu niemal wskazał, że atak pochodził z Rosji, szczególnie że zadziało się to na krótko przed zdalnym wystąpieniem prezydenta Ukrainy.

Nic dziwnego więc, że w takiej atmosferze firmy związane z technologiami stoją niemalże na baczność. Operatorzy w ostatnim półroczu robili liczne szkolenia na wypadek sytuacji awaryjnych, zwiększyli swoją gotowość na wypadek sytuacji kryzysowych i dokonali przeglądu planów awaryjnych. O tym przynajmniej mówią oficjalnie.

Według Arttu Lehmuskallio, dyrektora Działu Zarządzania Incydentami w Traficom's Cyber ​​​​Security Center w Finlandii, tamtejsze przedsiębiorstwa nie czekają na wezwania od rządu, tylko same już z nim współpracują. Podobnie zresztą jak nawzajem ze sobą. Lehmuskallio w Ilta-Sanomat ocenia: – Zastanawiałem się nad terminem znanym na świecie jako "partnerstwo publiczno-prywatne". Dzięki temu mamy już supermocarstwo w Finlandii.

Rosyjskie tropy

Takie napięcie i wyczekiwanie na atak ze strony Rosji ma nie tylko uzasadnienie w historii Finlandii. Przede wszystkim stoi za nim doświadczenie bezpieczników, którzy złośliwe czy po prostu kryminalne działania ze strony Rosji wyłapywali od lat. O jednej z najgłośniejszych takich spraw opowiada Hyppönen.

– Conti działało niczym normalna firma przez kilka lat, miało biura w kilku krajach, zatrudniało 200 osób, płaciło hakerom, prawnikom, ludziom od HR. I nagle 25 lutego, czyli dzień po zaatakowaniu Ukrainy przez Rosję, Conti ogłosiło, że wykorzystują swoje moce ludzi i doświadczenie, by walczyć po stronie Rosji – tak ten szef działu analiz w WithSecure opowiada o grupie, a wręcz gangu wyspecjalizowanym w atakach ransomware, który na początku wojny już z otwartą przyłbicą pokazał, na czyich usługach tak naprawdę pracuje.

Faktycznie Conti na swojej stronie ogłosiło: "będziemy hackować odwetowo wszystkich, którzy spróbują zaatakować rosyjską infrastrukturę krytyczną". Tyle że jeden z uczestników tej grupy – najprawdopodobniej Ukrainiec – nie zgodził się, a wręcz sprzeciwił takiej linii i zaczął udostępniać informacje o całej grupie, co szybko zdobyło nazwę ContiLeaks.

Protesty w Finlandii przeciwko rosyjskiej agresji, 2022 r. Fot. Enadin / Shutterstock.com

– Dzisiaj wiemy o 21 uczestnikach grupy, znamy ich nazwiska, zdjęcia. Zostali zdoxowani [wytropieni po informacjach dostępnych w internecie – przyp. red.]. Więc mogłoby się wydawać, że to wystarczy, by rozbić całą grupę. Nic bardziej mylnego. Conti nadal działa i atakuje te cele, których krzywda zadziała na korzyść Rosji. Dla przykładu zaatakowali Nordex, czyli firmę produkującą turbiny wiatrowe, bo właśnie niezależność energetyczna Europy jest najlepsza metodą na wstrzymanie finansowania rosyjskiej machiny wojennej – tłumaczy ekspert podczas konferencji Sphere.

Hyppönen jest ostry, krytyczny, nie ukrywa się za poprawnością polityczną, mówiąc jasno, że w ciągu ostatnich trzech miesięcy odbywał regularne – oczywiście zdalne – spotkania z ukraińskimi ekspertami, właśnie wspierając ich w walce i doradzając, jak ochronić się przed rosyjskimi atakami. Zapytany, czy już przed atakiem Rosji na Ukrainę obserwował wzrost działań właśnie ze strony państw jako złych aktorów w sferze cyberbezpieczeństwa, odpowiada: – Chyba nie jest dużym zaskoczeniem, że tak się dzieje. Przecież państwa dysponują potężnymi nakładami na takie działania i widzą ich realne efekty. Finansowe i polityczne.

Dlatego sisu nie pozwolą Finom czekać na pomoc. Wiedzą, że muszą być sami gotowi.

Zdjęcie tytułowe: Protesty przeciwko agresji Rosji w Konadzie, luty 2022 r. Fot. EJ Nickerson / Shutterstock.com

DATA: 10.06.2022