Półprzewodnikowy stan klęski. Ci, którzy go przetrwają, będą rządzić światem

Łańcuchy dostaw są jak samochody. Póki działają, nikt specjalnie o nich nie myśli. Ale gdy coś poważnego się zepsuje, nie da się tego ukryć. Dziś to globalne auto stanęło i w efekcie, nomen omen, do produkcji prawdziwych samochodów zabrakło magicznego składnika: chipów. Zresztą zabrakło go nie tylko do samochodów. Kryzys jest na tyle duży, że zaczyna mieć wpływ nawet na światowy układ sił politycznych.

22.12.2021 07.10
Półprzewodniki i kryzys łańcucha dostaw. Trwa światowa walka

Właśnie trwa istny konkurs piękności.

Taiwan Semiconductor Manufacturing (TSMC), czyli największy producent półprzewodników na świecie, pod rękę z rządem Tajwanu ruszył na poszukiwanie nowego miejsca na swoją fabrykę – czy raczej swoje fabryki. Jedna ma powstać w Japonii. Kolejna znacznie bliżej nas. Z misją do Europy Środkowo-Wschodniej wybrał się Kung Ming-hsin, szef Narodowej Komisji Rozwoju Tajwanu, by ocenić, które z trzech państw – Litwa, Czechy czy Słowacja – dadzą TSMC najlepsze warunki. I nie chodzi tylko o warunki ekonomiczne. Cała trójka, licząc na lukratywną inwestycję, wbrew naciskom ze strony Chin od tygodni coraz silniej współpracuje z Tajwanem.

Równolegle trwa zażarta walka o kolejnego inwestora. Kiedy amerykański Intel ogłosił, że też chce otworzyć swoją fabrykę chipów w Europie, zaczął się wyścig. Pat Gelsinger, dyrektor generalny tej firmy, poinformował, że złożono jej niemal 70 propozycji z 10 europejskich państw. Nic dziwnego: Intel w ciągu 10 lat planuje na inwestycję wyłożyć samemu ok. 95 mld dol. O tę fabrykę stara się także Polska, z której zgłosiły się trzy miejscowości. O tym, jak bardzo nam zależy na fabryce półprzewodników, świadczy, że na początku września wspomniany Gelsinger spotkał się z premierem Mateuszem Morawieckim. Podobno największe szanse ma Dolny Śląsk i tutejsze strefy ekonomiczne. Decyzja ostatecznie ma zapaść właściwie na dniach.

Za to koreański Samsung już wybrał i ogłosił, że swoją kolejną fabrykę półprzewodników o wartości 17 mld dolarów wybuduje w Teksasie. W jego przypadku nie było szczególnego zaskoczenia w wyborze państwa. Gigant z Korei Południowej nie ukrywał, że stawia na Stany Zjednoczone. Ale za to stoczyła się o niego bitwa między Teksasem, Arizoną i Nowym Jorkiem. I tylko częściowym wytłumaczeniem jest fakt, że ta największa w historii amerykańska inwestycja południowokoreańskiego giganta elektronicznego ma zapewnić 2 tys. miejsc pracy w branży wysokich technologii. Szczególnie że wspomniany TSMC też zapowiedział budowę nowego zakładu w Arizonie. TSMC łącznie planuje na inwestycje w rozbudowę swojej wydajności wydać 100 mld dolarów w ciągu tzrech lat. Amerykański producent półprzewodników GlobalFoundries obiecał z kolei, że rozbuduje fabryki w północnej części stanu Nowy Jork.

Swoje fabryki chipów chcą mieć wszyscy nie tylko z powodu nowych inwestycji. To, jak ważny jest dostęp do miniaturowych układów scalonych produkowanych na półprzewodnikowym krzemie, pokazały ostatnie miesiące, zerwane łańcuchy dostaw i właśnie nagłe niedobory chipów.

– Stan klęski żywiołowej w technologiach. Tak krótko można by podsumować, jak wygląda sytuacja – mówi SW+ Jakub Jakóbowski z Ośrodka Studiów Wschodnich.

Ta klęska z gospodarki opartej na nowych technologiach przełożyła się też na polityczne ruchy na całym świecie. Bo pozbawionych dostępu do chipów czeka bolesna agonia.

I nie chodzi już tylko o firmy, lecz o całe państwa.

Chip makes the world go round

Dziś bez chipów, których roczna globalna produkcja sięga setek, a może i milionów miliardów sztuk, nie funkcjonuje już właściwie żadna dziedzina życia, choćby z lekka zahaczająca tylko o technologię.

Maciej Kamiński, director of Memory Business Poland & CEE w Samsung Electronics Polska, o półprzewodnikach mówi jak o napędzającym całą gospodarkę dobru, bliskim być może nawet ropie naftowej. – Nie ma dzisiaj ważnej dziedziny życia, która mogłaby funkcjonować bez półprzewodników. To już nie tylko przemysł, ITC czy wojskowość, ale także choćby nowoczesna medycyna. Rozwija nam się robotyka medyczna na czele z najbardziej znanym systemem robota Da Vinci. Ale to także bardziej powszechna diagnostyka i monitorowanie zdrowia. Nawet ta bardzo masowa w smartwatchach i smartopaskach nie może działać bez chipów – mówi ekspert.

Fot. Mechichi/shutterstock.com

W efekcie nasz powszechny dobrobyt i dobrostan jest po prostu zależny od dostępu do nich. – Bezpieczeństwo, jakość życia, wszystko krąży wokół urządzeń, które bez półprzewodników nie mają szansy działać. A których wszechobecnego zalewu czasem nie jesteśmy świadomi – mówi Kamiński. W samym autonomicznym samochodzie jest umieszczanych od 1,5 tys. do 3 tys. mikroprocesorów.

Zobrazować wielkość tego rynku pozwoli kilka świeżych danych od Stowarzyszenia Przemysłu Półprzewodnikowego (The Semiconductor Industry Association – SIA), które przed kilkoma dniami ogłosiło, że światowa sprzedaż półprzewodników w samym tylko październiku 2021 sięgnęła 48,8 miliarda dolarów. To oznacza wzrost rok do roku o niemal jedną czwartą. Przez cały 2021 rok, jak mówią szacunki, globalny rynek chipów ma sięgnąć 553 mld dolarów, w porównaniu do 440 mld rok wcześniej.

Sprzedałoby się jeszcze więcej, ale najzwyczajniej nie ma ich w wystarczającej liczbie. Skarżą się na to wszyscy producenci samochodów. Nissan był zmuszony przerwać pracę w swoich fabrykach w USA i w Meksyku, a Stellanis (wcześniej Fiat Chrysler) zaczął produkować ciężarówki pozbawione chipów i stawiać takie wydmuszki na fabrycznych parkingach. Ford szacuje, że braki na rynku mikroprocesorów zmniejszą w tym roku jego zysk o 2,5 mld dol., a GM spodziewa się ścięcia 2 mld dol. z zysku. Łącznie produkcja samochodów spadła w tym roku na świecie o 2,2 mln sztuk. Okresowo wstrzymywano produkcję w polskich fabrykach Opla w Gliwicach i Fiata w Tychach należących do Stellantis.

Fot. irina-popova-st/shutterstock.com

– Te chipy, choć takie małe, okazały się być kluczowe i można powiedzieć, że wręcz uziemiły dużą część tej branży motoryzacyjnej – mówi nam Przemysław Szywacz, partner w Dziale Doradztwa Podatkowego w zespole doradców dla branży motoryzacyjnej w KPMG w Polsce.

Ale to nie tylko problem motoryzacji. Sony ogłosił już w lutym, że nie zrealizuje w tym roku celu sprzedaży konsol PS5, gdyż nie ma tylu chipów. Właściwie w mijającym roku nie było dnia, aby któryś z wielkich producentów samochodów, smartfonów czy nawet sprzętu AGD nie poinformował o spadkach produkcji.

Oczko pękło temu łańcuchu

Zapewne, Czytelniku, już masz z lekka dość tłumaczenia wszelkich problemów otaczającego nas świata magicznym słowem „pandemia”. Niestety, i tu od tego nie uciekniemy, choć tak naprawdę problem z brakiem mikroprocesorów zaczął się jeszcze przed pandemią. Jakóbowski tłumaczy, że mamy do czynienia z dwoma procesami, które się na siebie nałożyły. – Pierwszy przedcovidowy, bardziej polityczny, związany jest z tym, jak Donald Trump upolitycznił procesory, by uderzyć w Chiny i w Huawei.

To był jeden z najmocniejszych ciosów Trumpa z 2018 roku, gdy firma Huawei trafiła na czarną listę w USA. – Odcięcie jej od dostaw ze Stanów oznaczało odcięcie właśnie projektów półprzewodników i stojącej za nią myśli technologicznej. Sytuacja była tak poważna, że nawet chińska firma SIMC produkująca procesory, ale w oparciu o amerykańskie rozwiązania, nie dostała zgody rządu USA na dostarczanie swoich produktów do Huawei – opowiada Jakóbowski.

Fot. Eamesbot/shutterstock

Z jednej strony umocniło to Chiny w przekonaniu, że muszą nadrobić zapóźnienia w tym zakresie. – Dla nas innowacje technologiczne to nie kwestia przyszłego wzrostu. To sprawa przeżycia – na spotkaniu z naukowcami chiński jednoznacznie ogłosił wicepremier Liu He. To właśnie tego polityka Xi Jinping uczynił odpowiedzialnym za wielki półprzewodnikowy skok, jaki zaplanowało sobie Państwo Środka.

Ale nie tylko ono. Zimna wojna handlowa na linii USA-Chiny uruchomiła w głównych stolicach na całym świecie proces nowej politycznej rekalkulacji. Dotarło do nich, że bezpieczeństwo gwarantują tylko własne, zabezpieczone łańcuchy dostaw. Tak, aby ewentualne odcięcie od półprzewodników nie stanowiło problemu, jaki dziś obserwujemy. Jednak kilka lat temu były to jeszcze kalkulacje głównie na papierze.

W ten już mocno napięty system dostaw półprzewodników weszła pandemia – i to od razu z kopniakiem z półobrotu. Pierwszy lockdown zaczął się od przestojów w zamykanych fabrykach, a tym samym od nagłego zatrzymania globalnych łańcuchów dostaw. A przecież nagle znacznie zwiększyło się też zapotrzebowanie na elektronikę. – Wszyscy siedzieli w domach, więc potrzebowali więcej sprzętu do pracy, nauki i rozrywki. A jakby tego było mało, to jeszcze dodatkowo doszło masowe kopanie bitcoinów, do którego potrzebne są karty graficzne – tłumaczy Jakóbowski. Żeby sytuacja nie była za prosta, to jeszcze spłonęła fabryka produkująca półprzewodniki w Japonii, zaś w Tajwanie zaczęła się susza. A przecież produkcja chipów jest niezwykle wodochłonna.

Na deser Chiny zaczęły wykupywać wszystkie możliwe dostawy. Jak ujawnił „Businessweek”, firmy z Państwa Środka już w 2020 roku wydały na półprzewodniki 350 mld dolarów, czyli więcej niż na import wspomnianej ropy naftowej. Wszystko razem wygenerowało poważny kryzys, a dla niektórych firm wręcz klęskę. 

Konkurencja wszystkich ze wszystkimi 

Owszem, jak podkreśla Kamiński z Samsung Electronics, mamy krótką pamięć, bo przecież historycznie zdarzały się już kryzysy łańcuchów dostaw. – I to wcale nie tak dawno. Choćby w 2010 roku, gdy wybuchł wulkan na Islandii i został na długie tygodnie sparaliżowany ruch lotniczy. Po tym wydarzeniu przez chwilę był impuls do budowania dużych magazynów, by firmy i branże wrażliwe pod kątem dostępu do pewnych elementów miały ich zapasy – przypomina ekspert. I zwraca uwagę na to, że dzisiejszy kryzys półprzewodnikowy to po części efekt tego, jak światowa gospodarka w czasie stabilnych lat przyzwyczaiła się do sytuacji, że dostawy just in time, czyli na bieżąco, są właściwie normą. – Szczególnie że przecież też była naprawdę spora konkurencja między przewoźnikami. Wszystko działało do czasu zerwania łańcuchów podczas pandemii – dodaje Kamiński.

Jednak między dzisiejszym kryzysem a poprzednimi zasadnicza różnica polega na tym, że technologiczny rozwój zgotował nam pewnego rodzaju ukrytą pułapkę. Uzależniliśmy się od sprzętów, które bez chipów są niczym wydmuszki. To dlatego właśnie, choć fabryki dziś przecież działają już właściwie normalnie, wielu technologicznych produktów nie ma dostępnych w takiej ilości, by wypełnić oczekiwania klientów. Półki (czy raczej e-commercowe koszyki) nie świecą pustkami, ale popyt zdecydowanie przerasta podaż w przypadku wielu urządzeń. Choćby dilerzy samochodów na pytania o czas oczekiwania na nowe auto rozkładają ręce i wróżą: jakoś w 2022 roku.

– Chipy to nie zderzaki czy karoseria. Nie można tego elementu traktować jak każdej innej części samochodu. I z tego branża automotive właśnie zdała sobie sprawę – mówi nam Szywacz. Tak samo jak zdała sobie sprawę, że dziś o półprzewodniki walczy każdy z każdym, niezależnie od tego, co produkuje.

Nowa półprzewodnikowa mapa 

Tak jak branża motoryzacyjna odkryła, że ma silną konkurencję, tak i na światowej mapie półprzewodniki stały się niespodziewanie jednym z kluczowych elementów w globalnym układzie sił. Dziś ich produkcja jest skoncentrowana w czworokącie: Stany Zjednoczone, Chiny, Tajwan, Korea Południowa. – COVID-19 stał się jednak biznesowym impulsem do tego, by kolejne państwa zaczęły wdrażać własne ambicje w tym zakresie. Wszyscy ruszyli przebudowywać łańcuchy dostaw. Rządy zaczęły pompować bardzo duże pieniądze na relokacje produkcji i fragmentacji łańcuchów dostaw – mówi Jakub Jakóbowski. Stąd trwający konkurs o fabryki kolejnych dużych producentów chipów.

Fot. novikov-aleksey/shutterstock.com

Przytakuje mu Kamiński: – Ewidentnie widać, że basen azjatycki, czyli Tajwan, Korea i Japonia, jest mocno obsadzony produkcją chipów. I to się do tej pory sprawdzało. Teraz jednak trwają starania, by tak duże rynki jak Europa – która nadal jest bardzo ważna w obszarze konsumpcji i produkcji przemysłowej – też miały u siebie część światowej produkcji półprzewodników – przekonuje ekspert Samsunga. I podkreśla, że te starania to oczywiście w pierwszej kolejności kwestia ściągnięcia producentów.

By zrozumieć, jak wygląda walka, musimy wcześniej wytłumaczyć, jak wygląda łańcuch dostaw półprzewodników. A ten składa się z wielu składowych. Po pierwsze, mamy kwestie projektowania układów scalonych, czyli software i projektowanie algorytmów. I w tym zakresie absolutnie dominują Stany. Kolejna jest Korea Południowa, czyli de facto Samsung.

Jedną z pierwszych decyzji nowo zaprzysiężonego Joe Bidena było zresztą podpisanie rozporządzenia dotyczące niedoborów na rynku chipów. A w nim oprócz analizy tego, jak bardzo Stany są uzależnione od importu kluczowych podzespołów, znalazła się zapowiedź mocniejszego uderzenia inwestycyjnego. Co najmniej 37 mld dolarów ma być wydane na wzmocnienie krajowych mocy produkcyjnych w branży półprzewodników.

Mimo tej poważnej przewagi Stany też mają problem. Bo po drugie mamy kwestię samej produkcji chipów. A spółki z USA odpowiadają co prawda za 47 proc. światowej sprzedaży chipów, ale zaledwie za 12 proc. ich produkcji. – Kiedyś w ramach oszczędności zoutsourcowali produkcję, czyli drukowanie chipów na krzemie i germanie. Dziś więc chipy w większości powstają na Tajwanie i w Korei. Trochę też w Japonii i Chinach. Więc kiedy Stany mówią o bezpiecznych łańcuchach dostaw, to mają na myśli właśnie kwestię ich produkcji i obawę, że jeżeli Chiny w jakiś sposób zdecydowałyby się przejąć Tajwan, to cały świat zostanie odcięty od tego dobra – podkreśla ekspert OSW.

W tej sytuacji mocno wzrosło znaczenie tajwańskich producentów chipów, a szczególnie TSMC, której fabryki odpowiadają obecnie za ok. 70 proc. światowej produkcji mikroprocesorów. – Tajwan jest absolutnie świadomy swojej pozycji. I to nie tylko pod kątem tego, jaka jest rola półprzewodników, ale przede wszystkim tego, jaka jest rola samego Tajwanu jako jednego z najważniejszych producentów. W efekcie w bitwie Trumpa z Huawei najdłużej trwało wynegocjowanie z Tajwanem, by wstrzymali dostawy do Huawei. To był wręcz polityczny układ uzgodniony z samą prezydent Tajwanu – opowiada Jakub Jakóbowski.

Z jednej strony dla Tajwańczyków to jest gra, na której mogą dużo zyskać. Nie bez powodu nagle w tym roku Litwa jako pierwsze państwo w Unii Europejskiej zgodziła się na otwarcie przedstawicielstwa, w którego nazwie jest słowo „Tajwan”, co rozwścieczyło Państwo Środka. Ale za to naszemu sąsiadowi dało ważną kartę przetargową we wspomnianym staraniu o fabrykę chipów.

Siedziba Taiwan Semiconductor Manufacturing Company Ltd.

Z drugiej strony jednak trend na budowę lokalnych, samodzielnych kompetencji w produkcji półprzewodników może być dla Tajwanu negatywny. W Taizhong i w Xinzhu w Tajwanie są ogromne zaciemnione hale produkujące największej jakości procesory dla świata. I właśnie ta produkcja jest czynnikiem najbardziej stabilizującym sytuację polityczno-militarną w Cieśninie Tajwańskiej. Gdyby doszło do agresji i zatrzymania tych fabryk, to mamy nie tylko klęskę, ale globalny kryzys w przemyśle i elektronice. – Ogólny trend jest taki, by jednak tę produkcję mocno podzielić na świat. Tajwańczycy są więc w sytuacji, gdy wszyscy przychodzą do nich z propozycjami relokacji. Niby więc mają karty w ręku i mogą negocjować, ale równolegle sama relokacja też jest dla nich zagrożeniem – tłumaczy Jakóbowski.

Europa gra w chipy

Relokacji chyba najbardziej głodny jest Stary Kontynent. Unia Europejska w 2020 roku odpowiadała za ledwie 10 proc. globalnej produkcji mikroprocesorów. To tak mało, że w ogóle nie zabezpiecza potrzeb Wspólnoty. Dlatego Komisja Europejska doprowadziła do przyjęcia European Chips Act, którego celem jest zwiększenie produkcji tak, by globalny udział Europy w chipowej mapie świata w 2030 roku sięgnął 30 proc. Plan ambitny, ale nie jest do końca jasne, jak ten cel ma zostać osiągnięty. – Jesteśmy w paradoksalnej sytuacji. Europa wykorzystuje różne rodzaje tej technologii, ale produkujemy niewiele. Z drugiej strony produkcja chipów jest zależna od europejskich maszyn – mówiła Margrethe Vestager, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej.

Europa rzeczywiście ma pewne swoje atuty. W przeszłości miała doświadczenia w tej dziedzinie i ma swoją ważną niszę. Konkretnie ma ją Holandia w postaci spółki AMSL produkującej maszyny do drukowania najmniejszych procesorów o wielkości 2-3 nanometrów. Praktycznie wszystkie maszyny na świecie pochodzą z tej właśnie firmy.

Tylko to za mało, by faktycznie wrócić do gry. Stąd taki właśnie pochód konkurentów do Intela, ale i podchody choćby pod inwestycje Samsunga. Ten nie mówi „nie”, ale i tak póki co stawia raczej na Stany.

– Oczywistym jest, że Samsung, jak i inni duzi gracze chcą jak najlepiej zabezpieczać swoje interesy. Większość naszych fabryk półprzewodników jest zlokalizowana w Korei Południowej, a jedna w USA, gdzie w planach jest otwarcie kolejnej. Czyli ewidentnie lokujemy produkcję na rynkach bezpiecznych i stabilnych zarówno pod kątem ekonomicznym, jak i politycznym – tłumaczy Kamiński z Samsunga.

Dodaje, że w obrębie zainteresowania koreańskiej firmy i to obopólnego jest również Europa. – Nie jest tajemnicą, że chcemy być liderem na globalnym rynku półprzewodników. Stąd potencjalnie dobrym ruchem byłoby wyjście z fabryką poza obszary, gdzie już jesteśmy – dodaje menedżer Samsunga, zaznaczając, że to jego prywatna opinia.

Chipy made in China

Wszystkie te starania bledną jednak w obliczu tego, jak za sprawę zabrały się Chiny. Oprócz wspomnianych wielkich zakupów na świecie Państwo Środka przede wszystkim postawiło na zbudowanie własnej chipowej potęgi. Strategia polega na wdrożeniu produkcji półprzewodników trzeciej generacji, do której wykorzystywane są węglik krzemu i azotek galu, dzięki czemu elektrony mogą poruszać się szybciej.

Póki co jednak sytuacja Chin w tym kontekście jest mocno poniżej oczekiwań tego państwa. – Dziś produkują u siebie jedynie ok. 15-16 proc. mikroprocesorów zużywanych przez ich własną gospodarkę. Cała reszta jest importowana. Ale mają plany poważnego zwiększenia tego udziału do 70 proc. w 2030 roku. To jest bardzo ambitny plan i ogromny wysiłek – mówi Jakóbowski z OSW. I dodaje, że Chiny mają równie ogromne środki na ten cel. Oferują upusty podatkowe dla producentów półprzewodników, dotacje do badań i rozwoju, wsparcie przy imporcie komponentów, a nawet przy kupowaniu zagranicznych konkurentów. Na postęp technologiczny do roku 2025 w tym kraju ma zostać wydanych 1,4 biliona dolarów. Na razie na same technologie produkcji półprzewodników poszło 10,8 mld dol., a państwo przeznaczyło dodatkowe 53 mld, więc powstało niemal 30 tys. startupów o nie walczących.

Fot. Jlstock/shutterstock.com

– Chińska kieszeń na półprzewodniki jest nieskończenie głęboka. Nic dziwnego, dla Chin samodzielność w produkcji procesorów jest dziś technologicznie najważniejszym wyzwaniem. Tylko pytanie, czy mogą iść na skróty, pozyskać, kupić, ewentualnie nawet ukraść technologie z zagranicy? Czyli czy zachodnie firmy lub nawet te z Korei i Tajwanu będą faktycznie otwarte na chiński kapitał i wpływy? – zastanawia się ekspert OSW. Według niego istnieje szansa, że Chiny pokonają pewne zaległości, ale punkt startowy jest dla nich niekorzystny. Mają opanowaną produkcję, ale póki co jest to kilka razy starsza generacja półprzewodników niż te obecne. To nie przepaść, która można zasypać, tylko wsypując pieniądze, bo to wywoła wyłącznie patologie – analizuje Jakóbowski.

I rzeczywiście dochodzi do patologii. I to spektakularnych. Na czele z Hongxin Semiconductor Manufacturing Co. w Wuhan. Firma wydała na inwestycje w produkcję chipów zawrotną sumę 20 mld dolarów z państwowej dotacji. Obiecała, że w zamian w 2020 roku dostarczy 30 tys. nowoczesnych półprzewodników o wielkości 14 i 7 nanometrów. Tyle że upadła, zanim wyprodukowała chociaż jeden chip. Nie pomogło nawet ściągnięcie Tajwańczyka Chiang Shang-yi, w przeszłości jednego z dyrektorów TSMC.

Inną głośną historią stała się sprawa firmy ARM China. To brytyjsko-japoński projektant półprzewodników. By działać w Chinach, musiał zawrzeć joint venture z lokalnym partnerem. Jednak gdy Donald Trump wytoczył wojnę Huawei i Chińczycy na gwałt potrzebowali produkcji, nagle chiński partner wypowiedział posłuszeństwo spółce-matce. ARM został praktycznie porwany. Nie poprawiło to Chinom globalnego wizerunku. Dlatego właśnie Jakóbowski o chińskich ambicjach w tej dziedzinie mówi „walka pod wiatr”.

Wygrani Wielkiej Wojny o Chipy

Ale tak naprawdę z tym wiatrem póki co walczy cały świat. I już nawet nie liczy, że z końcem 2021 roku skończy się półprzewodnikowa klęska. – Wedle wszelkich informacji płynących z branży nie tylko ten rok, ale i przyszły będzie związany z dużymi perturbacjami. Widzimy to od strony konsumenckiej. Problemy z zamówieniem samochodów, oczekiwanie na zamówiony model ponad pół roku, a często wręcz brak gwarancji jakiegokolwiek terminu odbioru. To wszystko jeszcze potrwa. Przynajmniej przez 2022 rok – potwierdza Przemysław Szywacz z KPMG.

Fot. Naum/Shutterstock.com

Oczywiście kolejne branże uczą się, jak działać w świecie niedoborów. – Długofalowo wygląda na to, że ten kryzys przemodeluje współpracę producentów motoryzacyjnych z producentami półprzewodników. Relacje muszą być ściślejsze, a dostawy pewniejsze – podkreśla ekspert KPMG. Zaznacza, że firmy, które już nawiązały ścisłą współpracę z producentami chipów – szczególnie stosunkowo młode, które wyrosły z branży technologicznej – są dziś w o wiele lepszej sytuacji niż weterani branży moto.

Chipowa klęska zaczęła więc faktycznie przestawiać zastany porządek rzeczy. – Będą wygrywać te rynki i te branże, które będą w stanie więcej zapłacić i lepiej się organizować – zdecydowanie uważa Kamiński. – Dlatego dziś tak wiele decyzji jest podejmowanych w obszarze zmiany podejścia do produkcji półprzewodników. Przede wszystkim jest potrzeba większej dywersyfikacji ich produkcji na lokalne obszary oraz budowa lokalnych kompetencji. Ze strony Unii Europejskiej widać zainteresowanie wielkich inwestorami, takimi jak np. Intel lub Samsung, ale nie tylko w kontekście budowania fabryk, lecz przede wszystkim po to, aby były one zaczątkiem lokalnych inkubatorów, kształcenia ludzi w tym zakresie, powstawania ośrodków R&D – podkreśla ekspert Samsunga. Dodaje, że ewidentnie stoją za tym także powody polityczne.

– W świecie, gdzie obserwujemy wyścig o przywództwo gospodarcze i militarne między Stanami Zjednoczonymi a Chinami, taka cyfrowa suwerenność ma spore znacznie – podkreśla Kamiński.

Półprzewodnikowa klęska żywiołowa jest jak kryzys klimatyczny. Póki co jej skutki są uciążliwe, ale jeszcze nie dramatyczne. Jednak nieleczona może stać się prawdziwą katastrofą. I ci, którzy już teraz zdają sobie z tego sprawę, szykują się właśnie na ten najpoważniejszy scenariusz.

Ilustracja tytułowa: Eamesbot/Shutterstock.com