To nie ‘89 był pokoleniowym przełomem tylko pojawienie się internetu. Pamiętasz, jak żyło się przed nim?

Świat przed internetem. – To jest coś, co można będzie opowiadać wnukom – mówi Piotr Stankiewicz, pisarz i filozof, autor książki „Pamiętam”. Ten subiektywny zapis wspomnień Stankiewicza z lat 80., 90. i 2000 teoretycznie nie jest opowieścią o tym, jak technologie nas zmieniają. Ale i tak właśnie ten wpływ przebija się na kolejnych kartach i wskazuje, co tak naprawdę ukształtowało nas w ostatnich dekadach.

Świat przed internetem. Pamiętasz jak się wtedy żyło?

 „Pamiętam swoje trzecie urodziny i jest to moje pierwsze wspomnienie”. 
 „Pamiętam zapach książek, które wyjmowałem z biblioteczki rodziców”. 
 „Pamiętam, że na początku nie było internetu”

To pierwsze zapiski otwierające trzy rozdziały książki Piotra Stankiewicza. Kolejno o latach 80., 90. i 2000. Oczywiście to wspomnienia samego autora, bo cała książka jest oparta na takich właśnie bardzo indywidualnych i krótkich, wręcz lapidarnych miniobrazkach z jego przeszłości. Ale wystarczy przekartkować kilka stron i szybko we wspomnieniach autora – szczególnie jeżeli ma się PESEL zaczynający od liczby 8 lub 9 – można odnaleźć zaskakująco podobne własne odczucia i urywki pamięci. 

Oczywiście podziały na pokolenia są konstruktem sztucznym. Ale książka tego filozofa i nauczyciela reformowanego stoicyzmu dobitnie pokazuje, że jednak pewne pokoleniowe wspólnoty doświadczeń i właśnie pamięci są uzasadnione.

Według amerykańskiego podziału mamy dziś następujący układ: po drugiej wojnie światowej był boom urodzeń zarówno po tamtej, jak i naszej stronie oceanu, więc pokolenie to nazywane jest Baby Boomers, czyli po prostu boomerami. Po nich, od mniej więcej połowy lat 60., pojawiło się pokolenie X. W warunkach kapitalizmu wyrosło na Yuppies. W Polsce stało się pokoleniem małej stabilizacji, które w dorosłość weszło wraz z transformacją polityczną. Dziećmi boomerów i wczesnych Y są millenialsi, pokolenie końca XX wieku, które dorosłość przywitało już w wieku XXI. I tu zaczęła się – także ze względu na technologiczną rewolucję – szybsza zmiana. Jeszcze pod koniec XX wieku i na początku XXI urodziło się pokolenie Z (czasem nazywane iGen). Ono nawet nie zdążyło w pełni dorosnąć, a już mówimy o kolejnym pokoleniu – Alfa, czyli dzieciach urodzonych równolegle ze smartfonami i wszechobecnym internetem mobilnym.

Żeby było jasne – w „Pamiętam” nie ma słowa o tej pokoleniowej zmianie. Ten przydługi wstęp jest potrzebny, by zrozumieć, że można odczytywać książkę Stankiewicza jako pewnego rodzaju próbę zapisu pokoleniowych doświadczeń. Z „Pamiętam” można wręcz wysnuć wniosek, że nasi rodzimi millenialsi zaczęli się od stanu wojennego. To pokolenie wyżu demograficznego, owszem, urodzone w PRL, ale w wiek świadomości zaczęło wchodzić w pierwszych latach dzikiego, kolorowego, zachłyśniętego Zachodem, konsumpcjonizmem i … technologiami kapitalizmu.

Sam Stankiewicz (rocznik 1983) jest przedstawicielem właśnie tego pokolenia. Oczywiście jego książka – pisana w formie, z którą eksperymentowali już Amerykanin Joe Brainard i Francuz Georges Perec, o czym sam Stankiewicz wyraźnie wspomina – nie jest w żadnym razie zapisem wspomnień wyłącznie poświęconych technologiom. Ale wątki im poświęcone z biegiem kart i zbliżania się do współczesności pojawiają się coraz częściej i częściej. „Pamiętam pirackie kopie wszystkiego”, „Pamiętam, że zagraniczny znaczyło lepszy”, „Pamiętam, że komputery i telewizory miały wypukłe ekrany, które się elektryzowały”, „Pamiętam, że na informatyce robiliśmy ćwiczenia w Norton Commanderze i DOS-ie”, „Pamiętam dźwięk uruchamianego Windowsa”.

Można się zachłysnąć „tak, ja też to pamiętam” albo zamyślić „nie, tego to nie pamiętam”. Ale ciężko pozostać obojętnym na te przebłyski przeszłości. Bo choć przecież wcale nie tak bardzo odległe czasowo, to trochę jakby z dawnej, dziwnej epoki. Takiej, którą można by znać z książek historycznych, a działa się jeszcze za naszego życia.

Ostatnim wspomnieniem Stankiewicza o technologiach zamykającym pierwszą dekadę XXI wieku jest „Pamiętam, jak początkowo mówiło się twitterować, a nie tweetować”. Dla mnie takim ostatnim wspomnieniem byłoby raczej „Pamiętam, jak na Facebooku pisało się jeszcze w trzeciej osobie”. A jakie czytelniku jest Twoje ostatnie technologiczne wspomnienie sprzed dekady?

„Pamiętam” Piotr Stankiewicz, Grupa Wydawnicza Relacja, Warszawa 2021 r. Książka dostępna jest w wydaniu papierowym.

Sylwia Czubkowska: „Pamiętam, że na początku nie było internetu”. Od tego zaczyna pan część książki poświęconą pierwszej dekadzie XXI wieku. Wcześniej w częściach o latach 80. i 90. wspomnienia dotyczące komputerów, gier, internetu, komórek raczej przemykają, pojawiają się sporadycznie. Z czasem jednak jest ich coraz więcej, praktycznie nie ma strony w książce bez nich. To nieźle pokazuje, jak z biegiem czasu pokoleniom lat 70., 80. i początku lat 90. technologie przeorały dorastanie.

Piotr Stankiewicz*: Rzeczywiście teraz sam widzę, że to pewnego rodzaju krzywa wzrostu technologii w naszym życiu. Ale to też chyba dowód, że udało mi się oddać zmienianie się tego naszego świata. Nie w takim trywialnym sensie, że kiedyś to była guma Turbo, a teraz jest TikTok, tylko że zmieniają się proporcje w świecie. Wspomnienia z czysto analogowych przechodzą na bardziej cyfrowe. Ja, jako rocznik 83., urodziłem się w świecie całkowicie analogowym. Z czasem technologia z ciekawostki, zajawki – pierwszy komputer Amstrad miałem bardzo wcześnie, dużo wcześniej niż pierwszy telefon w domu – stała się nam główną płaszczyzną życia.

W spisanych przez pana wspomnieniach widać nawet to, że technologie stają się pewnego rodzaju klamrami. Jedno z pana ostatnich wspomnień z lat 90. to pluskwa milenijna i koleżanka, która przyszła na imprezę sylwestrową wyposażona w paralizator na wypadek, gdyby wysiadły wszystkie komputery o północy i zapanował chaos.

Faktycznie to był sylwester u mnie w domu i dziewczyna dostała paralizator od ojca, który obawiał się, że jeżeli pluskwa okaże się prawdą, to mogą być nawet zamieszki. Millenium bug to jest przykład czegoś, co już zatarło nam się trochę w pamięci, a przecież pod koniec 1999 roku panował realny strach, wszyscy tym żyli, wszyscy zastanawiali się, czy już nie jesteśmy za bardzo uzależnieni od być może zawodnych technologii. 

Z dzisiejszej perspektywy ciężko jest uwierzyć, że ludzie tak bardzo to przeżywali. Ale to też dowód, że w nowy XXI wiek wchodziliśmy z przekonaniem o sile technologii. Choć wtedy jakikolwiek kontakt z internetem miała naprawdę nie tak duża część społeczeństwa. Pamięta pan swój pierwszy raz z internetem?

Oczywiście. Pierwszy kontakt z internetem miałem, kiedy poszedłem do liceum, jakoś w 1998 roku, w szkolnej pracowni. Czyli byłem już nastolatkiem. Myślę więc, że to jest jedna z największych różnic między moim pokoleniem a Gen Z czy jeszcze młodszymi pokoleniami. My faktycznie pamiętamy świat sprzed internetu. To jest nasze doświadczenie pokoleniowe, ta zmiana technologiczna, która się dokonała. Co więcej, pamiętam, jak nie miałem w domu nawet telefonu stacjonarnego i jak się wtedy żyło. Tak więc mieliśmy szansę obserwować to, jak na przełomie stulecia pojawiły się nam telefony, potem komórki, internet i dla wszystkich to był nowy, odkrywany dopiero ląd. Pamiętam więc, jak wszyscy dopiero uczyliśmy się tego świata i ludzie sobie nawzajem pomagali, podpowiadali, co i jak zrobić, jak złożyć komputer, jak uruchomić program. 

Giełda komputerowa w Krakowie, początek lat 90. Fot. Marcin Kiendra, archiwum prywatne

A pamięta pan cykl książek Komputer i internet dla opornych”? Uczyliśmy się internetu z książek, co to jest www, przeglądarka, @, mail…

Totalnie odwrócony porządek! To jest dziś takie egzotyczne, że działy się takie rzeczy.

Napisał pan w książce, że pamięta jak uczniowie o komputerach wiedzieli więcej niż nauczyciel informatyki. Ja zaś pamiętam, jak o wysokich kompetencjach komputerowych świadczyło to, że się potrafiło pisać bezwzrokowo i były nawet specjalne programy tego uczące.

U mnie w liceum nauczyciel informatyki – nazywaliśmy go „Master Teacher”, czyli Masta Ticza – zrobił kiedyś klasówkę czy raczej taki test z prędkości pisania. Napisał wzór, że w zależności od tego, ile kto napisze znaków na minutę, to dostanie konkretną ocenę. Oczywiście nasz klasowy, komputerowy geniusz jako jedyny dostał 6. Ale ze wzoru wyszło mu, że powinien dostać 7 czy 8, bo tak szybko pisał.

To jest coś, co można będzie opowiadać wnukom. My z roczników 80., i pokolenia wcześniejsze z lat 60. i 70., jesteśmy przyzwyczajeni myśleć, że takim największym przełomem w historii Polski to był rok 1989, czyli zmiana systemu. Jednak im bardziej się zagłębiamy w ten XXI wiek, tym wyraźniej widać, że to rewolucja technologiczna okazuje się o wiele większą zmianą. Z perspektywy ludzi urodzonych już w XXI wieku koncepcja, że był kiedyś komunizm, PRL, a Jarosław Kaczyński miał brata, staje się egzotyczną ciekawostką. Za to czymś naprawdę wstrząsającym jest to, że kiedyś ludzie nie mieli internetu. Kiedyś Pablopavo, czyli Paweł Sołtys, napisał na Facebooku, że właśnie nie upadek komunizmu, nawet nie pojawienie się internetu i telefonów komórkowych, tylko media społecznościowe – czyli okolice roku 2010, moment, gdy kończy się moja książka – to była ta największa zmiana, która przekształciła relacje społeczne, komunikację i to nie tylko indywidualną, ale i w wymiarze społeczno-politycznym. I ja się z tą tezą mocno zgadzam.

Mam wrażenie, że media społecznościowe przekształciły także naszą pamięć. Odkąd one są – szczególnie Facebook, bo on jest najbardziej pamiętnikarsko używany – mamy też wspomaganie wsteczne naszej pamięci. Facebook regularnie przypomina co się robiło, myślało, mówiło, rok, 5, 10 lat temu. Już nie trzeba wysilać pamięci, wszystko jest cyfrowo zapisane.

Nieprzypadkowo urywam tę opowieść na mniej więcej roku 2010. Tam się nałożyło kilka rzeczy. W moim przypadku to, że odstawiłem alkohol, zabrałem się za pisanie książek, ale była też katastrofa smoleńska, czyli zmiany o wymiarze politycznym. Ale też właśnie to, że masowo weszły już media społecznościowe. W mojej rodzinie aparat cyfrowy pojawił się w 2003 roku, w 2005 roku wszedłem na Grono, w 2012 r. na Facebooka, a smartfon, czyli pełnowymiarowy telefon miałem w 2014 r. Pisząc tę książkę, żeglowałem sobie oczywiście przez rodzinne albumy i wyraźnie widać, jak rosła ilość zdjęć z biegiem czasu.

Rok 1989, potem 2000 i nowe millenium, 2010 i Smoleńsk, 2020, czyli pandemia. Duże kształtujące nas zmiany rzeczywiście wydarzyły się mniej więcej co dekadę. I co ciekawe, obok każdego z nich pojawiał się także ważny technologiczny skok. Lata 90. to wejście PC, 2000 powszechnego internetu, 2010 to media społecznościowe, zaś 2020 coraz większa krytyka tej techrewolucji. To jest bardzo ciekawe, obserwując z dystansu.

Właśnie dlatego z punktu widzenia codziennego życia transformacja z 1989 roku jest znacznie mniej ważna niż sugerują podręczniki. Rzeczywistość mówi nam, że największa zmiana to była ta technologiczna. 

Szczególnie, że ona nam się jeszcze zbiegła z naszym wejściem do Unii, otwarciem granic, dołączeniem do Zachodu.

Właśnie. To jest cały cykl zmian, a rok 1989 jest tylko jednym w szeregu. Z punktu widzenia Gen Z i pokoleń jeszcze młodszych największym wydarzeniem będzie właśnie to wielopłaszczyznowe podpięcie się Polski pod Zachód. I pod technologie, które Zachód rozwinął.

Jest taka koincydencja, że w 2021 roku mamy i 40-lecie stanu wojennego, czyli wyż stanu wojennego wchodzi w wiek średni, i równolegle mamy też 30-lecie internetu, który znowuż staje się taki dojrzały. Wraz z tym nadchodzi też więcej krytycznych refleksji o jego wpływie na ludzi i na świat.

Jak napisał poeta „wiek męski – wiek klęski”. Mam w ogóle wrażenie, że każde z nas z osobna sobie ten internet i social media całkiem nieźle przepracowało, a dużo gorzej sobie z tym radzimy jako społeczeństwo. Okazało się, że wpływ social mediów jest największy na poziomie społeczno-politycznym – i to tak duży, że może nawet zaburzać procesy demokratyczne. Tym właśnie jesteśmy rozczarowani, bardzo rozczarowani.

Kafejka internetowa. Fot. Konektus Photo / Shutterstock

To jest w ogóle charakterystycznie nie tylko dla Polski, nie tylko dla naszego pokolenia, tylko dla współczesnego człowieka, że jednym z podstawowych wyznaczników nabywanego z czasem doświadczenia jest technologia i stosunek do niej. Teraz obserwujemy ogromne przyspieszenie. 100 lat temu, za naszych dziadków i prababć, świat wyglądał inaczej i już dziś wiemy, że za naszych wnuków też będzie wyglądał inaczej. A tysiąc lat temu w X, XI czy XII wieku każde pokolenie żyło mniej więcej tak samo, różnice były niezauważalne. Gdy w przyszłości dzisiejsze młode pokolenie napisze swoją wersję takiej książki, czyli obejmującą lata 2030-2050, to na pewno będzie to już coś z gruntu innego.

Będzie też inną opowieścią, bo będą inne źródła do czerpania wspomnień. Pan musiał sięgać do starych zdjęć z albumów, dopytywać rodziców, dziadków, wujków. A w przyszłości wystarczy sięgnąć do chmury i zawartych w nich naszych cyfrowych śladów.

Dla porządku zaznaczę, że w książce tego „dopytywania” rodzinnego jest dużo mniej niż się może wydawać. Ja to pisałem jednak w znacznej mierze z własnej głowy, no i opierając się na starych zdjęciach, pamiątkach. Ale właśnie, to były zdjęcia i pamiątki w znacznej mierze jednak analogowe. Co będzie, jak wszystkie będą kiedyś cyfrowe? (W sumie – już są). Jak to wpłynie na naszą pamięć? To jest ogromne pytanie. Jasne, że wpłynie, ale to jest nie do przewidzenia. Pamięć działa tak, że na początku pamiętasz, a później pamiętasz, że pamiętałaś. Najwcześniejsze wspomnienia mają to do siebie, że nie do końca nawet wiesz, czy to jest naprawdę twoje wspomnienie, czy się o tym mówiło, czy to jest jakieś zdjęcie, które widziałaś. Więc w momencie, kiedy wszystko będzie już w dziesiątkach, jeśli nie setkach tysięcy zdjęć, ten reality check będzie zupełnie inny. 

Szczególnie że te dzieci, o których dzisiaj mówimy jako o pokoleniu alfa, czyli urodzone po 2010 roku, mają tak naprawdę tę swoją przeszłą pamięć często wdrukowywaną przez rodziców niemal od momentu poczęcia. Od wrzucenia w sociale pierwszego zdjęcia jeszcze z USG.

Mojej babci, która żyła w latach 1917-2016 i przeżyła prawie sto lat, nie widziałem żadnego zdjęcia jako nie staruszki, sprzed 1990 roku. Zawsze jest na zdjęciach starszą kobietą. Tempo robienia jej zdjęć przez pierwsze 80 lat wynosiło więc praktycznie zero zdjęć na rok. A moja czteroletnia córka ma dziesiątki tysięcy zdjęć. I ta zmiana ilościowa niewątpliwie się przełoży na jakość, na sens naszej pamięci. Już się przekłada.

Nie ma pan takiej refleksji, że skoro my się dzisiaj kreujemy w mediach społecznościowych i sprzedajemy jakiś wizerunek siebie, to sami zapamiętamy się w przyszłości z takiej właśnie kreacji?

To dobre! Ryzyko każdego propagandysty, że uwierzy we własną propagandę. I to przecież już się dzieje, już stajemy się tą kreacją facebookową, socialową. Już widać, że każde pokolenie trochę grzęźnie w swoim medium społecznościowym. Nasze pokolenie na Facebooku, trochę na Instagramie, pokolenie Z woli TikTok i tak dalej. Pewnie alfy znajdą dla siebie coś jeszcze innego. Pytanie, jak będzie wyglądał Facebook za 30 lat, czy będzie jednym wielkim archiwum, czy zostanie skasowany, co się stanie z naszymi umieszczonymi tam zasobami. Bardzo charakterystyczne jest to, że rzeczy z mediów społecznościowych niby są w sieci, ale jednak ulatują. Na pewno miała pani takie doświadczenie, że na Facebooku czy Twitterze zadziało się coś ciekawego, może głupiego, śmiesznego, ale nie zrobiło się od razu screenshota, nie zapisało cudzego wpisu i już po chwili po przeładowaniu strony nie było się w stanie tego znaleźć. A następnego dnia to już kompletnie się nie da. Natomiast na pewno to, co się dzieje w mediach społecznościowych, będzie zapamiętane jako pokoleniowe doświadczenie.

Pamięta pan swój numer Gadu Gadu? Bo pierwszą pocztę z Onetu pan pamięta? A hasło do niej?

Nie, hasła nie. A numery Gadu Gadu się pamiętało?

Ja pamiętam.

Nie pamiętam swojego. Za to pamiętam kilka numerów telefonów, do mamy, taty, do domu, do kolegi z podstawówki.

Trochę niewyobrażalne. Kto by dziś uczył się na pamięć numerów telefonów.

Bo mamy to wszystko w smartfonie i to jest nasze uzewnętrznienie pamięci. Owszem, takie uzewnętrznienia to nic nowego. Od dawna wspomagamy się klaserami, notatnikami, pamiętnikami. Tyle że to wydaje się nam naturalne, organiczne. Zawsze tak jest. Zmiany, które już zaszły, wydają nam się naturalne, „zwyczajne”, wydają się niczym niezwykłym. Ale to, co się dzieje przed naszymi oczami, no i to czym straszą futurologowie – to wydaje nam się wielką, niemal metafizyczną rewolucją. Mam okulary, telewizor i telefon stacjonarny – to jest normalne, zawsze tak było, nic niezwykłego. I nawet babcia słuchała radia. Ale algorytm Facebooka czy AI TikToka – Boże, cóż to jest, ależ zmiana! Tak to działa. Postrzegamy te zmiany bardzo subiektywnie.

Czy ma pan jakieś wspomnienie związane z technologiami, które wywołuje takie odczucie, że to było bardzo ważne? Budujące to, kim jest pan dzisiaj?

A pani ma?

Mam. Jak miałam bodajże 12 lat, a mój młodszy brat miał 8-9 lat, to rodzice zapisali nas na dodatkowe zajęcia w dzielnicowym klubie. To był początek lat 90., a mimo wszystko mojego brata zapisano na naukę tańca, a mnie na komputery. 30 lat temu taka decyzja była totalnie pod prąd i pokazywała, że moi rodzice mieli doskonałe wyczucie, czego potrzeba ich dzieciom. Więc ja chodziłam na zajęcia komputerowe, na których głównie graliśmy w Prince of Persia, SimCity 2000 i Incredible Machines, a mój brat uczył się tańczyć pasodoble. Mnie to bardzo ukształtowało. Oczywiście nie zostałam informatykiem, ale dało taką pewność, że mogę funkcjonować w tym świecie komputerowym, że to nie jest jakieś magiczne.

Ja miałem taki okres, że mając dosłownie kilka lat, byłem megawkręcony w komputery. Chodziłem na zajęcia, na których uczono programowania. Nauczyłem się Basica i naprawdę w nim wymiatałem. Faktycznie, teraz jak się zastanowię, to zdaję sobie sprawę, że gdyby coś mnie bardziej popchnęło w tym kierunku, to mógłbym być teraz założycielem jakiejś Wirtualnej Polski czy innego startupu i żyć sobie jako milioner. Ale nie byłoby wtedy tej książki i w ogóle nie byłoby mnie takim, jakim jestem dzisiaj. Drugie ważne wspomnienie: to była końcówka 2008 roku. Wspólnie ze znajomymi planowaliśmy wyjazd i jedna z osób kupowała nam, zbiorczo i za dużą kwotę, bilety lotnicze przez internet. To był chyba jeden z pierwszych przypadków, kiedy byłem świadkiem kupowania przez kartę kredytową w sieci za większą sumę. Pamiętam atmosferę napięcia, czy się uda, czy nie ukradną…

fot. Casimiro PT / Shutterstock.com

Czy to wirtualne jest na pewno realne, czy te pieniądze się na pewno przeleją… Dziś to taki banał. Płacimy odciskiem palca, Blikiem, zapisaną w smartfonie kartą, z pozycji apki, wręcz bez mrugnięcia okiem i bez większego zastanowienia.

A wtedy, choć to nie było tak dawno temu, internet wciąż był czymś bardzo nowym. To jest generalnie tak, że moja babcia w swoim życiu zobaczyła rewolucję komunikacyjną, jaką był telefon czy radio, ale to było na tyle. My widzieliśmy już telefony komórkowe, smartfony, smartwatche i nie wiadomo, co jeszcze nas czeka. 

A nie ma pan poczucia, że te ostatnie 30-40 lat było tak szybkie, że nam się zaczynają te wspomnienia zacierać. I stąd potrzeba takiego ich zapisania w postaci książki?

Trochę tak jest. Właśnie taki wczesny wiek średni to jest dobry moment, żeby napisać taką książkę. Szczególnie że mamy teraz takie czasy przejściowe. Pożarły już nas media społecznościowe, ale jeszcze pamiętamy życie bez nich. Jest w książce takie zdanie, że kiedyś nie mieliśmy telefonów komórkowych, ale nie dlatego, że byliśmy na nie za młodzi, tylko dlatego, że świat był za młody. To jest ta różnica doświadczeń. Moja córka nie ma telefonu, bo ma dopiero cztery lata i dostanie go wtedy, kiedy ona będzie już wystarczająco duża. My dostaliśmy telefon komórkowy wtedy, kiedy on się w ogóle pojawił.

* Piotr Stankiewicz – pisarz i filozof, twórca i nauczyciel reformowanego stoicyzmu, autor książek o stoickiej sztuce życia i o życiu w Polsce. Jego teksty i eseje pojawiają się regularnie na łamach „Kwartalnika Przekrój”, „Tygodnika Powszechnego” i na jego autorskim blogu. Jest autorem książki „21 polskich grzechów głównych”, eseju satyrycznego opisującego III Rzeczpospolitą w trzydziestoleciu jej istnienia. Kontynuacją i rozwinięciem tej książki był zbiór esejów „My fajnopolacy”.

Zdjęcie główne: localdoctor / Shutterstock.com