O tym, jak tajwańska ministra pokonała koronowirusa technologią

Ma IQ powyżej 180, choć ona sama żartuje, że ktoś zamiast wyniku podał jej wzrost. W ministerialnym gabinecie może ją odwiedzić każdy. 15 lat temu oficjalnie dokonała korekty płci. Poznajcie Audrey Tang – ministrę cyfryzacji Tajwanu, którą świat okrzyknął pogromczynią pandemii. W rozmowie z SW+ mówi, że w walce z pandemią najważniejsze jest zaufanie.

Poznajcie Audrey Tang – ministrę cyfryzacji Tajwanu

Tang umówiła się z Apple, że będzie dostawać 1 bitcoin za godzinę pracy. W 2014 roku, gdy zaczynała pracę dla firmy, jej zarobki wynosiły ok. 50 tys. dolarów tajwańskich (czyli ok. 6,7 tys. zł). W 2020 r. cena jednego bitcoina jest 18-krotnie wyższa. 

W 2016 roku Tang – w wieku 36 lat – została najmłodszą ministrą w historii Tajwanu. Objęła tekę w resorcie cyfryzacji. Był to jej sposób na emeryturę, bo na pewnym etapie życia stwierdziła, że nie będzie więcej pracować, a zajmie się tylko tym, co ją interesuje. 

Koronawirus z Tajwanu wrócił na tarczy

W kwietniu tego roku portal CNN zestawił ze sobą dwa kraje: Tajwan i Australię. Według dziennikarzy to na ich przykładzie najlepiej widać, jak różne mogą być podejścia do walki z pandemią koronawirusa i jak skrajnie odmienne efekty mogą przynosić. Wybrano akurat te dwa miejsca, bo wiele je łączy. Tajwan i Australia są wyspami, mogą więc łatwo zamknąć granice. Oba kraje mają podobną liczbę ludności – oscylującą w pobliżu 24 mln obywateli. W końcu oba państwa prowadzą ożywioną wymianę handlową z Chinami. 

Do kwietnia Australia zanotowała 5 tys. potwierdzonych przypadków koronawirusa, a Tajwan niecałe 400. Na początku listopada sytuacja obu państw nie wygląda już tak skrajnie, ale rozbieżności są widoczne. Australia zanotowała ponad 27 tys. przypadków zarażeń na COVID-19, zmarło tam ponad 900 osób. Działania Tajwanu okazały się jednak na tyle skuteczne, że liczba osób z wykrytym wirusem wyniosła 568 przypadków, a zmarło zaledwie 7 osób. 

fot. Ricky kuo / Shutterstock.com

Trudno nie nazwać tego zwycięstwem, a wśród jego architektów najczęściej wymienia się Audrey Tang.

Kim jest Audrey Tang?

Za ministrą cyfryzacji stoi już prawdziwa legenda. Urodziła się w 1981 r. w inteligenckiej rodzinie. Jej rodzice opowiadają, że była genialnym dzieckiem. W wieku pięciu lat miała już zajmować się zaawansowaną matematyką, a w wieku ośmiu – programowaniem. Już będąc w trzeciej klasie podstawówki, czytała literaturę klasyczną i potrafiła prowadzić dialog sokratejski.

Warto jednak pamiętać, że dialog sokratejski, którym (zdaniem jej rodziców) posługiwała się Audrey, to nic innego, jak zadawanie pytań. Sokrates, chcąc doprowadzić do pomyłki lub argumentacyjnej wpadki sobie współczesnych, zadawał pytania, które sprawiały, iż rozmówca przeczył samemu sobie. Trudno nie odnieść wrażenia, że większość dzieci zadaje pytania, które wprowadzają zakłopotanie swoich rodziców. Dialog sokratejski nie jest sztuką łatwą, ale przypisać go swojemu dziecku mogą jedynie osoby, które potrafią go rozpoznać. To też dowód na to, że Audrey wzrastała w rodzinie, która pielęgnowała jej intelektualne zdolności.

Tyle że jej życie nie było wcale łatwe. Tang urodziła się z wadą serca. Lekarze zalecili jej, aby kontrolowała swoje emocje. Stres i złość mogły bowiem źle wpłynąć na jej stan zdrowia. Uczyła się więc medytacji, która wywodzi się wprost z taoizmu, jednego z najważniejszych nurtów chińskiej filozofii. Spokój i umiejętność wsłuchiwania się w odmienne głosy staną się dla Tang nie tylko filozofią, ale sposobem życia.

Geniusz Audrey Tang stał się niemal legendarny. Jak twierdzą niektóre teksty, gdy sprawdzano wyniki testu, zabrakło dla niej skali. Dzisiaj pytana o swoje IQ, mówi skromnie, że w dobie internetu każdy ma inteligencję na poziomie 180. Jednak w młodym wieku jej zdolności sprawiały, że czuła się wyalienowana i niedopasowana do grupy rówieśniczej. Podstawówkę zmieniała pięciokrotnie, przedszkole dwukrotnie. Szkoła ją nudziła, bo to, czego się tam uczyła, znała już z domu. Więc gdy miała 14 lat, mimo sprzeciwu rodziny, szkołę rzuciła. 

Konserwatywna anarchistka i Rewolucja Słoneczników

Pytana o to, jak znalazła się w ministerialnym fotelu, jako początek swojej politycznej drogi wskazuje „Rewolucję Słoneczników”. W marcu 2014 r. grupa młodych ludzi zaczęła protestować przeciwko umowie handlowej między Tajwanem a Chinami. Sprzeciw studentów natychmiast przerodził się w masowe protesty. W kulminacyjnym momencie na ulicach Tajpej manifestowało pół miliona obywateli, a parlament został zajęty przez protestujących. Choć umowa zakładała nowe otwarcie we współpracy handlowej, młodzi obawiali się, że wejście na tajwański rynek chińskich gigantów nie tylko może zagrozić samodzielności gospodarczej mniejszych, lokalnych podmiotów, ale że w dłuższej perspektywie Tajwan straci niezależność – tak, jak miało to miejsce z Hongkongiem. 

Audrey Tang, fot. 點點善及三橫一豎設計

Tang na protesty dotarła chwilę przed tym, zanim manifestanci zajęli budynek parlamentu. Gdy to się już stało, zajęła się umożliwieniem im komunikacji ze światem. – W tamtym czasie nie było 4G, więc stworzenie livestreamu nie było możliwe. Pamiętam, że potrzebowaliśmy 350-metrowego przewodu Ethernet, żeby się połączyć przez budynek parlamentu z ulicą na zewnątrz – mówiła w rozmowie z magazynem „Wired”. Dodaje, że część okablowania przyniosła ze swojego domu. Protestujący chcieli, aby ich własny przekaz poszedł w świat, zanim media pokażą manifestantów jako rozwścieczony tłum i awanturników. 

W późniejszym etapie Tang zajmowała się wykorzystaniem nowoczesnych technologii do ułatwienia i skoordynowania komunikacji ponad 20 organizacji pozarządowych. Potem pracowała dla rządu jako doradca, aż w końcu otrzymała ministerialną tekę. 

Ekstrawagancja czy wrażliwość?

Krótki rzut oka na biografię Aundrey Tang i od razu widać, że mamy do czynienia z osobą nietuzinkową. Jej ponadprzeciętna inteligencja, zdolność do samorozwoju, liczne projekty, w których brała udział, mogłyby prowadzić ją prosto w ramiona Doliny Krzemowej, wielkiego biznesu, start-upów rozwiązujących prawdziwe lub wyimaginowane problemy. Tang otarła się o ten świat. Dzięki sprawnie działającej firmie programistycznej i wzrostowi ceny bitcoina stała się bardzo zamożna. Ale jednak swojego geniuszu nie zaprzęgła do ciągnięcia kapitalistycznego rydwanu, a do pracy na rzecz ogółu. Sama nazywa się „konserwatywną anarchistką”, a jej podejście do stosunków społecznych i władzy odzwierciedla się również w sposobie, w jaki Taiwan radzi sobie z koronawirusem. Ale o tym za chwilę. 

Jej podejście dobrze oddaje współpraca z pewnym fotografem modowym. Chiang Kaii (江凱維) dwa miesiące poprosił ją o zrobienie sesji zdjęciowej. Tang ostatecznie zgodziła się, ale tylko pod warunkiem, że zdjęcia nie zostaną udostępnione do użytku komercyjnego i każdy będzie mógł ich użyć za darmo, jedynie powołując się na ich autora. 

100 proc. made in Taiwan

Taipei Times pisze o Tang, że jest „100% made in Taiwan”. To ważne, bo częścią tajwańskiej tożsamości jest poczucie bycia spadkobiercą chińskiego dziedzictwa i świadomość zagrożenia płynącego ze strony Chin, o czym przypomina nam Rewolucja Słoneczników. Audrey Tang nie zdecydowała się też na studia zagraniczne, nie wybrała najlepszych uniwersytetów świata. Zamiast tego ruszyła drogą samokształcenia. Jej wybór padł na informatykę. W czasie swojej kariery programistycznej skupiła się głównie na wolnym oprogramowaniu. Pracowała też m.in. przy Windowsie RT. Jednak już po roku zaczęła pracę w Apple, gdzie pomagała rozwijać inteligentnego asystenta Siri.

Audrey Tang, fot. Camille McOuat @ Liberation.fr
Jej autorstwa jest też główne zdjęcie.

W 2005 roku Tang zaczęła korektę płci. Zmieniła swoje chińskie (Táng Zōnghàn) i angielskie (Autrijus) imiona. Ale kiedy przyjmowała ministerialną tekę w dwóch rubrykach wpisała „none” (żadne) – w miejscu, gdzie pytano ją o przynależność polityczną i tam, gdzie powinna była wpisać płeć. Sama mówi, że jej decyzja przyniosła „wiele pozytywnych dyskusji”. Czytając tajwańskie media, trudno nie odnieść wrażenia, że pierwsza transseksualna ministra w rządzie, a czasem podkreśla się, że i na świecie, jest powodem dumy. Ten aspekt świadczy o realnej, ale też deklarowanej odrębności Tajpej od świata azjatyckiego i Chin. W końcu przecież w tym państwie od 2019 r. zalegalizowane są małżeństwa jednopłciowe. 

Z jej wypowiedzi można jednak wyczytać, że wiele miejsca w swojej działalności publicznej poświęca wsłuchiwaniu się w głosy mniejszości. – Myślę, że mamy łatwiej (osoby transseksualne – przyp. red.), ponieważ nie towarzyszy nam binarne myślenie – mówi Tang zapytana o wpływ tożsamości płciowej na jej pracę. Choć Taiwan zliberalizował prawo dotyczące osób LGBT, to z pewnością odmowa uzupełnienia rubryki z płcią musiała zostać odebrana jako manifest, bo w dokumentach tożsamości możliwość wybrania tzw. trzeciej płci ma pojawić się dopiero w tym roku.

Technologia w walce z pandemią

Kiedy statek wycieczkowy Diamond Princess okazał się być mobilnym transporterem koronawirusa, wydawało się, że jest już za późno, aby zatrzymać rozprzestrzenianie się choroby. Statek wypłynął z Jokohamy pod koniec stycznia i gdy powrócił do macierzystego portu został podany dwutygodniowej kwarantannie. Jednak zanim to nastąpiło, ponad 2,5 tys. pasażerów i 1,5 tys. członków załogi przez ponad dwa tygodnie odwiedzało i schodziło na ląd w kilku krajach, m.in. w Tajwanie. 

Tajwan jak i inne azjatyckie państwa zareagował bardzo szybko. Przeanalizowano sygnał GSM turystów, prześledzono ich wycieczkowe trasy po wyspie, gdy podróżujący zeszli ze statku. Rozwiązanie to pozwoliło Tajwańskiemu Centrum Kontroli Chorób na rozesłanie ostrzeżeń do obywateli, którzy przebywali w tych samych miejscach, co uczestnicy feralnego rejsu. 

Tajpej w maju, MakotoKuo / Shutterstock.com

Szybka i skuteczna reakcja to również doświadczenie poprzedniej epidemii. W 2003 r. Tajwan był jedną z ofiar wirusa SARS, kiedy to kwarantannie poddano prawie 150 tys. obywateli. Tym razem zdecydowano się reagować bardzo szybko. Pierwsze decyzje zostały podjęte, zanim Światowa Organizacja Zdrowia zdążyła się naradzić, jak wziąć się za bary z pandemią. I zanim Chiny zdążyły zamknąć Wuhan.

W przeciągu 5 tygodni (20 stycznia – 24 lutego) wprowadzono w (…) życie 124 decyzje, w tym kontrolę graniczną z powietrza i morza, identyfikację nowych przypadków (przy użyciu danych i technologii), poddawanie kwarantannie możliwych przypadków, edukację społeczeństwa podczas walki z dezinformacją, alokację zasobów, negocjacje z innymi państwami i regionami, formułowanie polityki wobec szkół i opieki nad dziećmi oraz pomoc dla firm – pisze Dr Leonard Dajerling w biuletynie „Nowiny nauki o bezpieczeństwie” Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Tajwan w walce z pandemią skorzystał z Big Data. Tamtejsze Centra Kontroli Chorób mają dostęp do danych lokalizacyjnych telefonów, dzięki temu władze mogą w czasie rzeczywistym sprawdzać, jak przemieszczają się obywatele. Są też w stanie określić ich lokalizację do 24 godzin wstecz. Oznacza to, że wiedząc, kto jest zarażony, można sprawdzić, z kim ta osoba miała kontakt. To pozwala na bardzo szybkie reagowanie i informowanie osób potencjalnie zagrożonych. 

Ten system uzupełniony jest o aplikację Lime, która pozwala obywatelom na bezpośredni kontakt z władzami. Użytkownicy mogą dowiedzieć się, jakie obowiązują obostrzenia i ograniczenia oraz sprawdzić, jak należy postąpić w danej sytuacji. Cytowany wcześniej dr Dajerling pisze: „Obecnie osoby poddane kwarantannie mogą zgłaszać stan swojego zdrowia CHATBOTOWI, zmniejszając tym samym obciążenie linii telefonicznej oraz pracowników tejże linii”. 

Dla WHO nie ma Tajwanu

Tajwańskie ministerstwo ds. cyfryzacji od samego początku słało zapytania do WHO, jak radzić sobie z pandemią i co owo gremium zaleca. Tyle że organizacja ta od lat wręcz ignoruje Tajpej, idąc tym samym na rękę Chińskiej Republice Ludowej. ChRL przecież wciąż traktuje Tajwan jako zbuntowaną prowincję i wywiera mniej lub bardziej drastyczne naciski na opinię międzynarodową, aby Tajwan po prostu przemilczać. Do tego stopnia, że w marcu Bruce Aylward, wicedyrektor WHO, na pytanie o Tajwan najpierw zamilkł, potem się rozłączył, a na końcu odpowiedział: – O Chinach już mówiłem. 

Co ciekawe, pierwsze zapytanie Tajwanu o wirusa, który powoduje zapalenie płuc, trafiło do WHO już w 31 grudnia 2019 r. Organizacja ani nie odpowiedziała, ani nie podzieliła się jego treścią z innymi państwami członkowskimi. 

Tajwan bardzo szybko zrozumiał, że musi radzić sobie sam i że sposobem na zatrzymanie transmisji wirusa mogą być maseczki. Podjęto więc decyzję o nacjonalizacji, zakazie ich eksportu i ograniczeniu możliwości zakupu do trzech sztuk w tygodniu na obywatela. Niestety w centrach dużych miast, a więc w miejscach najbardziej zatłoczonych i narażonych na transmisję koronawirusa, maseczek ciągle brakowało.

Już w lutym Tang razem z niezależnymi programistami i społecznością hakerską oddała do użytku mapę, która w czasie rzeczywistym informowała o ich dostępności w lokalnych punktach sprzedaży. – Moja rola polegała nie tylko na tym, aby reagować szybko na zapotrzebowanie, ale też na tym, aby dystrybucja maseczek była uczciwa – mówi Tang. 

Początkowo maseczki były dystrybuowane w sklepach spożywczych, ale to rozwiązanie nie zdało egzaminu. Rządzący nie byli w stanie weryfikować, czy ktoś po zakupach w jednym sklepie nie jedzie do kolejnego, udając, że nie odebrał swojego przydziału. Ponadto dobrowolne zgłaszanie liczby maseczek przez sprzedawców nie sprawdziło się, bo trudno było wymagać od nich aktualizowania swojego stanu magazynowego na bieżąco. Dlatego zdecydowano się przenieść dystrybucję do aptek. Upewniono się, że placówki korzystają z tego samego systemu dostarczanego przez rządową agencję od ubezpieczeń zdrowotnych (NHIA). Dzięki temu każdy kupujący musiał okazać numer swojego ubezpieczenia – był więc w systemie i można było zweryfikować, kiedy ostatnio dokonał zakupu maseczki. Poza tym NHIA wie, ile maseczek zostało sprzedanych w danym punkcie. 

System działa w dwie strony, nie tylko mówi, gdzie można jeszcze zdobyć maseczki, ale też jak zarządzać dostawami, aby te trafiały do punktów o największym zapotrzebowaniu. 

Szybka reakcja i sukces zaufania

Za pierwszą osobę, która ostrzegała przed nadchodzącą pandemią koronawirusa, uważa się doktora Li Wenlianga. W Chinach lekarz był szykanowany za sianie paniki, a w końcu sam zmarł na COVID-19. Audrey Tang w czasie jednego ze swoich publicznych wystąpień mówiła, że informacja o jego rewelacjach pojawiła się w serwisie PTT, czyli na tajwańskim odpowiedniku Reddita. – Szef Tajwańskiego Centrum Kontroli Chorób natychmiast zauważył ten post i wydał polecenie, aby wszyscy pasażerowie latający z Wuhan do Tajwanu przechodzili badania lekarskie. To wszystko działo się w pierwszych dniach 2020 roku – opowiadała ministra. 

Jak Tajwanowi udało się zareagować tak wcześnie na zagrożenie, gdy przesłanki były tak niejasne i niepewne? Po prostu Tajwan dmuchał na zimne. Koszt ograniczeń, jeśli jest aprobowany przez społeczeństwo, bywa niewielki, a potencjalna korzyść – trudna do zmierzenia. Zwłaszcza, jeśli ma się doświadczenie pandemii SARS. 

– Szybka reakcja Tajwanu mówi nam o dwóch rzeczach. Społeczeństwo obywatelskie ufa swojemu rządowi na tyle, żeby porozmawiać o możliwościach nowych ognisk SARS. Z drugiej strony rząd musi ufać obywatelom i traktować ich poważnie – opowiada w swoim wystąpieniu Tang. 

AI na rzecz obywateli 

– Każdy odgórny przymus, czy to ze strony kapitalistów, czy ze strony państwa, jest równie zły – mówi Tang. Jej poglądy wychodzą poza klasyczne podziały roli państwa. Świadomie rezygnuje z wyręczania administracji przez wielkie korporacje. Jednocześnie odrzuca przymus płynący ze strony państwa. Widać w tym wpływ filozofii taoistycznej, bo sama chętnie wsłuchuje się w głosy innych.

Jej gabinet jest otwarty dla obywateli, a wszystkie rozmowy są rejestrowane, a potem umieszczane na stronie internetowej. Ministra nie tylko wierzy, że władze powinny być transparentne, całym swoim działaniem chce dawać przykład, jak ta przejrzystość powinna być realizowana. 

– Technologie informacyjne sprawiły, że ludzie mogą znacznie łatwiej słuchać się nawzajem – mówi Tang w rozmowie z serwisem Vodafone Institute. I dodaje: – Jedna osoba może słuchać milionów ludzi, ale co ważniejsze, miliony ludzi mogą słuchać siebie nawzajem. Po raz pierwszy w historii łatwiej organizować się horyzontalnie, a nie hierarchicznie. 

Tang wierzy, że sztuczna inteligencja jest w stanie nie tylko usprawnić życie obywateli, ale też ożywić debatę publiczną. Ministerstwo cyfryzacji zbudowało platformę, która analizuje dyskusje w sieci i jest w stanie wskazać, które z nich są najbardziej sporne. – Idea jest taka, żeby sprawdzić, jakie są ludzkie sentymenty, wokół czego ludzie się gromadzą i jakie są najbardziej dzielące i łączące ich punkty – mówi ministra

Tang swoimi działaniami stara się udowodnić, że technologia dosłownie pozwala na ulepszenie demokracji. Jej podejście stawia jednak na sprawczą rolę obywateli w całym procesie. W zeszłym roku na łamach New York Timesa opublikowała tekst, w którym opisuje, jak konkretne rozwiązania mogą wpłynąć na jakość debaty publicznej. Zaczyna go od słów: – Demokracja ulepsza się wraz ze wzrostem liczby ludzi, którzy w niej uczestniczą. To technologia cyfrowa jest najlepszym sposobem, aby zwiększyć współuczestniczenie. O ile tylko skupimy się na szukaniu konsensusu, a nie tworzeniu podziałów.

– Cyfryzacja jest tak naprawdę tylko wzmacniaczem. W Tajwanie podczas pandemii każdego dnia transmitowana jest na żywo konferencja prasowa „zapytaj nas o cokolwiek” – mówi Tang w rozmowie z SW+. Tang, choć jest cyfrową twarzą walki z pandemią, to i tak podkreśla, że kluczowe są proste rozwiązania: maseczki, mycie rąk, zaufanie rządu do obywateli i obywateli do rządu.

Audrey Tang, fot. Kaii Chiang 江凱維

Sylwia Czubkowska: Z perspektywy roku od pierwszych doniesień o nowym wirusie i ponad sześciu miesięcy od ogłoszenia pandemii, co uważa pani za kluczowe dla unormowania sytuacji w Tajwanie? 

Audrey Tang: Zdecydowanie użycie mydła i maseczki – oba oczywiście w tandemie. Bardzo wcześnie użyliśmy do promocji tych zachowań maskotki uroczego psa Zongchai, który namawiał: „Noś maskę, aby chronić się przed własnymi nieumytymi rękami”. To był racjonalny argument oparty na własnym interesie. Nie mówił nic o szanowaniu starszych lub chronieniu społeczności. A kiedy dzięki racjonowaniu masek już trzy czwarte ludzi uzyskało do nich dostęp współczynnik R, czyli reprodukcji wirusa spadł poniżej 1. Epidemia zaczęła hamować. 

Coraz więcej krajów oferuje aplikacje do walki z COVID-19 w nadziei, że pomogą one w kontroli infekcji. Niestety wciąż nie widać tych efektów. Może przeceniamy możliwości technologii i zbyt optymistycznie zakładamy, że będą dla nas „zbawieniem”?

Nawet jeśli nie zbieramy nowych danych w imię pandemii, to przecież i tak wszystkie punkty gromadzenia danych już zbierają o nas informacje. Dla przykładu „Elektroniczne ogrodzenie”, czyli nasza aplikacja, która sprawdza, czy osoba poddana kwarantannie znajduje się na pewno w miejscu, którego nie powinna pod żadnych pozorem opuszczać. Jest ona zbudowana na podstawie siły sygnału w wieżach telekomunikacyjnych. Telekomy i tak mają już mają te dane, zbierają je, aby świadczyć usługę roamingu. Podobnie jest z wykorzystaniem istniejącej infrastruktury SMS-ów do wysyłania ostrzeżeń. Gdy np. nadejdzie trzęsienie ziemi, ostrzeżenie pojawi się kilka sekund wcześniej w oparciu o sąsiedztwo wież telefonii komórkowej.

Co ważne, jest to bardzo precyzyjne rozwiązanie – nawet w najbardziej gęsto zaludnionych obszarach miejskich ma promień zaledwie 50 metrów. Nie wie, w którym pokoju znajduje się człowiek, ale już ulicę jest w stanie zlokalizować. Kluczowe jest, by ludzie zrozumieli, że ten system nie ma możliwości odczytania wiadomości e-mail, podłączenia się za pomocą Bluetooth, Wi-Fi lub jakiejkolwiek innej łączności z telefonem danej osoby. Znacznie łatwiej jest zastosować się do takich rozwiązań, jeśli ludzie rozumieją, co dzieje się z ich danymi. 

Jakie rozwiązania technologiczne pani zdaniem są dziś kluczowe, by wspierać walkę lekarzy i wirusologów? 

Dziś najważniejsze technologie są związane z chemią i medycyną: mam na myśli środki do dezynfekcji rąk oraz opracowanie szczepionki. Kiedy wciąż jeszcze szukamy skutecznej szczepionki, największym zabezpieczeniem są dla nas maseczki, ale tylko w połączeniu z myciem rąk. Jeśli wszyscy to robią, to mamy już w pewnym sensie taką fizyczną szczepionkę. 

Z podziwem patrzymy na Tajwan i jego skuteczność w walce z COVID-19. A może wy macie po prostu lepsze warunki? Jesteście wyspą z wysoce zdigitalizowanym społeczeństwem… Które z cech swojej ojczyzny uważa pani dziś za najważniejsze? 

Myślę, że wiarygodność – a mianowicie zdolność urzędników państwowych do zaufania obywatelom zamiast narzucania odgórnych środków. Jeżeli chcemy, by nam ufano, sami też musimy ufać. Dla mnie wiarygodność to coś, na co można sobie pozwolić, po prostu przyznając się do swoich błędów. I starając się je naprawić przez zaproszenie do współpracy ludzi, którzy narzekali i je wytykali.

Przykładem była nasza mapa dostępności maseczek. Na początku lutego, kiedy ją wprowadziliśmy, było wielu farmaceutów, którzy próbowali jakoś ogarnąć sytuację na własną rękę. Zamiast numerów kart zdrowia pacjentów spisywali numery rejestracyjne ich samochodów. Wydawali w zamian za to żetony, w przerwie na lunch sami przetwarzali dane, a wieczorem pacjenci przychodzili odebrać maseczki. W efekcie na urzędowej mapie były niedokładne dane. Ale to nie była wina farmaceutów tylko nasza – urzędników, bo nie wzięliśmy pod uwagę czynnika ludzkiego. 

Czyli potraficie też uderzyć się w pierś.

Central Epidemic Command Center (Centrum Dowodzenia Epidemicznego) nigdy nie ogłasza, że „zna się najlepiej, a farmaceuci powinni postępować zgodnie z naszym poleceniem”. Zamiast tego od razu przeprosiła za niejasności i za to, że aplikacja straciła zaufanie obywateli i farmaceutów. 

Jeszcze ważniejsze jest upewnienie się, że ludzie nie określają siebie nawzajem jako „ci inni”, co jest bardzo łatwe w przypadku pandemii. Ludzie chętnie obwiniają innych za rozprzestrzenianie choroby lub jakiekolwiek złego. 

To znaczy?

Mieliśmy taką sytuację, że jeden z przypadków zarażenia pochodził od pracownicy nocnego klubu, która początkowo w wywiadzie co do jej kontaktów z ludźmi nie przyznała się do tej pracy. A nie przyznała się, bo chciała chronić prywatność klientów. Najłatwiej byłoby zdecydować o zamknięciu klubów, tyle że to mogłoby spowodować ich zejście do podziemia i jeszcze trudniejsze śledzenie pandemii.

Na szczęście CECC ma wielu ekspertów, którzy mają duże doświadczenie w pracy ze społecznościami HIV+ i szybko opracowali skuteczny system. Zamiast nazwisk klienci klubów podają nazwy kodowe, e-maile jednorazowego użytku, jednorazowe numery telefonów komórkowych. To w połączeniu ze specjalnymi przyłbicami i zachowaniem dystansu społecznego pozwoliło na nowo otworzyć kluby. 

Gdyby miała pani doradzić innym rządom, co powinny teraz w trakcie drugiej fali pandemii zrobić – oczywiście w zakresie cyfryzacji, to co by pani wskazała? Co jest kluczowym problemem? 

Cyfryzacja jest tak naprawdę tylko wzmacniaczem. W Tajwanie każdego dnia podczas pandemii transmitowana jest na żywo konferencja prasowa „zapytaj nas o cokolwiek”. Ponieważ jest ona zawsze transmitowana na wielu platformach, ludzie mogą również przeprowadzić dyskusję na różnych forach publicznych.

Dodatkowo jest całodobowa infolinia dla obywateli. Jeśli mają jakieś pytania albo sugestie mogą zadzwonić pod specjalny numer 1922. I zasygnalizować swoje problemy, choćby takie: „znam chłopca, który odmawia chodzenia do szkoły, ponieważ w jego dzielnicy jest dostęp tylko do różowej maski medycznej i wstydzi się, że ludzie będą się z niego śmiać”. I już następnego dnia wszyscy na konferencji prasowej zaczynają nosić różową maskę medyczną. Ten bardzo szybki cykl informacji zwrotnych jest umożliwiony i wzmacniany przez technologię cyfrową. Ale i tak kluczem jest to, że urzędnicy spotykają się twarzą w twarz z dziennikarzami każdego dnia o godz. 14, odpowiadając na każde ich pytanie.