Właśnie teraz w Korei - mimo pandemii - autostrady dostosowuje się pod samochody autonomiczne. Bo cool trzeba być zawsze

Gangnam Style sięgający jako pierwszy po miliard odsłon na YouTube. Samsung w czołówce pod względem ilości sprzedanych smartfonów na świecie. Kimchi do kupienia w każdym większym sklepie spożywczym. Co je łączy? To, jak przekonuje książka Cool po koreańsku”, że wszystkie są elementem „hallyu”, czyli „koreańskiej fali”, która zalała już świat.

„Hallyu”, czyli „koreańskia fala" zalewa świat popkulturą, technologiami i wizją państwa przyszłości

Globalnych sukcesów Korei Południowej nie da się nie zauważyć. Samsung, LG, Hyundai podbiły świat jako producenci innowacyjnej techniki. K-pop dzięki PSY wyszedł z niszy nietypowej muzyki dla zakręconych fanów do mainstreamu. K-dramy w dziesiątkach dostępne są na Netflixie. Koreańskie kino wraz z sukcesem „Parasite”, a wcześniej mocnym filmom Park Chan-wooka zdobyło światową renomę. Nowoczesne szkolnictwo i e-administracja budzą zazdrość w nawet najbardziej rozwiniętych państwach Zachodu. 

To wszystko, jak przekonuje Euny Hong w książce „Cool po koreańsku. Narodziny fenomenu”, nie jest przypadkiem. To szczegółowo i błyskotliwie zaprogramowane „hallyu”, czyli wspierany przez państwo plan zalania świata koreańską falą od popkultury po nowe technologie. 

Autorka prowadzi po Korei, która w ciągu zaledwie dwóch dekad zmieniła się z, owszem, ambitnego, ale jednak wciąż dość zacofanego kraju w „państwo przyszłości”. Co więcej, Hong opowiada o tym wszystkim ze sporym dystansem, miejscami wręcz mocno krytycznie. Do 12. roku życia mieszkała w Stanach Zjednoczonych i do Korei trafiła w latach 80. Kiedy przeprowadziła się tam z rodziną, przeżyła prawdziwy szok kulturowy. Uczniowie w szkołach byli regularnie bici przez nauczycieli, kobiety nie miały pełni praw ekonomicznych, a ciężka praca, wręcz harówka, w czebolach, czyli paternalistycznych, silnie powiązanych z państwem korporacjach były jedyną możliwością na wybicie się i awans społeczny. Całość kraju napędzało zaś zjawisko opisywane właściwie nieprzetłumaczalnym słowem „han”.

Matka autorki tłumaczy „han” w ten sposób: „Jeżeli coś się dzieje nie z twojej winy, a ze zrządzenia losu i dzieje się tak przez długi czas”. Hong próbuje wytłumaczyć czytelnikom, że to stan, który dla Koreańczyków nigdy nie ustaje, bo „wszechświat nie jest w stanie nigdy, przenigdy spłacić im długu”. Ten dług zaciągnięty przez wszechświat to w ogromnej mierze efekt wielu dekad drastycznej i wyniszczającej okupacji japońskiej. 

Czytając książkę Hong, nie da się uciec od skojarzeń Koreańczyków, narodu, który żyje z głębokim poczuciem historycznej krzywdy z naszą własną historią, ambicjami i kompleksami. Nawet tymi dotyczącymi kuchni. Narodowe danie, czyli tak modne dziś kimchi, jest, jakby nie było, po prostu kiszoną kapustą.

Różnica między nami jest taka, że koreański „han” to także motor powodujący, że, owszem, ten naród wciąż walczy z wszechświatem o spłacenie długu, ale ta walka ma konkretne efekty. Objawiła się cudem gospodarczo-technologicznym, jaki to państwo przeżywa od lat 90. Cudem, który został dodatkowo wzmocniony przez popkulturę sprawnie wciągniętą w służbę budowy siły gospodarczej. 

Do tego stopnia, że w 2012 roku aż 4 proc. wszystkich Koreańczyków wzięło udział eliminacjach do programu „Superstar”, czyli telewizyjnego konkursu piosenki. Te 4 proc. to 2,08 mln aspirujących do tego, by zostać gwiazdą k-popu. Dla porównania do amerykańskiego „Idola” w szczytowym momencie popularności zgłosiło się 80 tys. osób. Powód takiego zrywu jest oczywisty: k-pop. To tak ogromny biznes, że dziś być giwazdą popu w Koreii to naprawdę poważana i porządana kariera.

Ale według autorki za sukcesem jej ojczyzny stoi więcej niż tylko sprawnie poprowadzona kampania promocyjna kultury. To odpowiednie wyczucie potrzeb świata. „Ważne jest, by być numerem jeden, ale niekoniecznie być pierwszym”. Niemal każdy obszar, w którym Korea odniosła sukcesy, jest już nieźle obsadzony przez inne narody. Tyle że Koreańczycy ze swoją wysoką etyką pracy i ambicją w każdym z nich postanowili być po prostu najlepsi.

Euny Hong, „Cool po koreańsku. Narodziny fenomenu”, Wydawnictwo Relacja, Warszawa 2020.
Książka dostępna w wersji papierowej i jako e-book.

To, jak Korea opanowała pandemię COVID-19, jeszcze bardziej podbije pozytywny wizerunek tego państwa. - Właśnie w tej chwili, pomimo pandemii zmienia całą swoją infrastrukturę i wpuszcza samochody autonomiczne na autostrady - opowiada Arkadiusz Tarnowski, kierownik Zagranicznego Biura Handlowego Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu w Seulu.

Czy Korea po pandemii COVID-19 będzie nadal taka cool? Ta słynna koreańska fala popkultury, technologii i cyfrowych rozwiązań nadal będzie zalewać świat? 

Arkadiusz Tarnowski*: Tak, tak i tak. Trzy razy tak. Korea tak naprawdę na pandemii jeszcze bardziej wizerunkowo zyskała i cały czas zyskuje. Choć była drugim po Chinach krajem, na który przeniósł się wirus i już w styczniu miała pierwsze przypadki zachorowań, a apogeum z ponad 1 tys. nowych zachorowań dziennie przypadło na 1 marca br., to w przeciągu kilku tygodni rząd Korei był w stanie powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa. I dzisiejsze liczby to już tylko kilkadziesiąt przypadków dziennie. Więc nowe znaczenie słowa „cool” to właśnie to, jakim przykładem na walkę z pandemią jest Korea. Właściwie tylko ona i Tajwan radzą sobie z tym wyzwaniem naprawdę skutecznie.

Oczywiście korzystając z narzędzi, które w Europie budzą skojarzenia z inwigilacją i Wielkim Bratem, ale są skuteczne. Korea już ponad 10 lat temu wprowadziła ustawodawstwo, że w przypadku „siły wyższej” rząd może korzystać ze specjalnych środków inwigilacji społeczeństwa. Koreańczycy o tym wiedzą i zgodzili się na to. Jako że społeczeństwo Korei jest w skali świata najbardziej scyfryzowane - już 96 proc. Koreańczyków aktywnie korzysta z internetu - to dzięki temu udało się wprowadzić bardzo szczegółowy system śledzenia zachorowań. Identyfikacja połączeń komórkowych danej osoby połączona z systemem kamer przemysłowych oraz śledzenie dokonanych płatności bezgotówkowych pozwoliła rządowi na szczegółowe namierzenie osób zakażonych oraz ścieżek ich poruszania się tak, by ograniczyć kontakt z innymi osobami. Zaawansowanie technologiczne jest tak duże, że Korea planuje być od 2023 roku pierwszym państwem świata, w którym przestanie być używana fizyczna gotówka. Po tegorocznych wydarzeniach to może być trudniejsze do wdrożenia, ale wciąż pokazuje rozmach innowacyjnych zmian w tym państwie. 

A czy sami Koreańczycy czują, że wygrali już z wirusem i mogą wracać do normalnego życia?

Nie. Tyle że punktem odniesienia nie są dla nich dane dotyczące zachorowań ze Stanów Zjednoczonych czy Europy, bo tak złych wyników nie było od końca lutego. Ale mimo opanowania sytuacji wciąż funkcjonują specjalne przepisy dotyczące bezpieczeństwa. Rząd wprowadził trzy progi. W zależności od progu zachorowań wprowadzane są kolejne obostrzenia. Pierwszy próg do 50 zarażeń dziennie, kolejny 50 do 100 i najwyższy powyżej 100. Obecnie jesteśmy w tym środkowym i dlatego nadal wprowadzane są ograniczenia co do większych zgromadzeń, takich jak koncerty. Zamknięte są też choćby zewnętrzne baseny. Ale już otwarto państwowe muzea. Owszem, czuć rozluźnienie w społeczeństwie, szczególnie w młodszej jego części.

Ale w ważnych kwestiach, takich jak choćby noszenie maseczek, społeczeństwo koreańskie jest społeczeństwem po prostu karnym. Zresztą dla nich noszenie maseczek jest sezonowym wymogiem: zimą i wiosną ludzie powszechnie je noszą. Ale co ważne, dzieje się tak bez oficjalnych nakazów. Korea jest taką trochę Szwecją Azji. Tu nigdy nie pojawiły się nakazy. Nigdy nie było rygoru pracy zdalnej, nie było mandatów, były tylko rekomendacje. A i tak jakieś 99 proc. społeczeństwa karnie zakłada maseczki i większość samodzielnie i dobrowolnie poddała się zasadom dystansu społecznego. 

Korea ma też chyba niezłe doświadczenie w funkcjonowaniu w czasach kryzysu…

Rzeczywiście cały kraj od dekad żyje w takim permanentnym kryzysie ze względu na północnego sąsiada, z którym nigdy przecież nie podpisano rozejmu. Korea Południowa technicznie wciąż jest w stanie wojny z Koreą Północną. Więc na pewno ważną kwestią jest przyzwyczajenie się do życia w zagrożeniu ze świadomością, że sąsiad jest wrogi i jeszcze eksperymentuje z bronią nuklearną. Stąd też jest tutaj umiejętność permanentnego zarządzania kryzysem. Przykład: w Korei obowiązkowe dla wszystkich są szkolenia, które odbywają się co roku na wypadek użycia broni chemicznej czy biologicznej. Ten aspekt niewątpliwie pomaga w takiej sytuacji, jaką mamy obecnie. To widać choćby przy kwestii testów genetycznych na koronawirusa - pierwsze światowe certyfikaty ISO mają być wydawane zgodnie ze standardami koreańskimi, bo to właśnie działania Korei wyznaczyły jakość takich testów. 

Mówiąc o kryzysie, miałam też na myśli wielkie kryzysy ekonomiczne: azjatycki kryzys finansowy z 1997 roku, potem kryzys lat 2008-2010. One Koreę niezwykle mocno dotknęły, ale były też kołami zamachowymi, które wymusiły zmiany i pchnęły to państwo na tory hallyu, czyli tej słynnej globalnej inwazji od muzyki po technologie. 

Każde społeczeństwo swoje momenty zwrotne bazuje na kryzysach. Tak też niewątpliwie było w gospodarce koreańskiej. Tak naprawdę jeżeli przyjmiemy za początek nowoczesnej Korei koniec II wojny światowej i powołanie w 1948 roku pierwszej republiki koreańskiej, to od początku państwo było w ciągłym kryzysie. Najpierw były próby odbudowy po japońskiej okupacji i wojnie. Ledwie po dwóch latach Korea Północna najechała na Koreę Południową i zaczęła się wojnę trzyletnia, która zostawiła półwysep zdruzgotany. Jeszcze w 1955 roku PKB tego państwa było na poziomie najbiedniejszych krajów afrykańskich. Korea tkwiła w takim stanie do momentu powołania na prezydenta w 1963 roku Park Chung-hee, czyli ojca współczesnej gospodarki koreańskiej. Dopiero jakieś 40 lat temu Korea zaczęła się zmieniać. Ale i to nie było proste. Bo owszem Korea miała już swoje słynne wielkie przedsiębiorstwa zwane czebolami, a więc była podstawa do industrializacji. Ale one nie od razu miały wystarczająco silną globalną pozycję. 

I wiele z nich szczególnie zajmowało się przemysłem. To raczej były centralnie zarządzane, wielkie rodzinne biznesy handlowe. A dziś to przecież potęgi, bo tymi czebolami są choćby LG, Samsung, Hyundai.

Wielkie, poważane firmy o globalnym zasięgu. One same w sobie są jednym z ważniejszych towarów eksportowych Korei. Ale tak naprawdę czebole właściwie nie są wcale takim wyjątkowym tworem. Scentralizowany system zarządzania firmą, za którą stoi klan rodzinny, znany jest praktycznie na każdym kontynencie. W Japonii mamy zaibatsu, które zresztą zainspirowały czebole. W Ameryce Południowej działają podobnie los grupos economicos. Koncern nazwany tak z niemieckiego jest znanym modelem zarządzania przedsiębiorstwami w Europie Zachodniej. W koreańskim modelu ważne jest to, że czebole są de facto dosyć młode. Japońskie zaibatsu datują swoje powstanie na końcówkę XVII wieku. Najstarszy koreański czebol, czyli obecna grupa Doosan, powstał w 1896 roku i jak wszystkie czebole początkowo był związany z handlem, w tym przypadku głównie tekstyliami. Większość czeboli jednak wyrosła dopiero po II wojnie światowej i od zawsze bazowały na bliskich kontaktach z rządem. Ale to w czasach prezydenta Parka i jego planów pięcioletnich, które wskazywały konkretne sektory do promocji i pomocy rządowej, czebole rzeczywiście zaczęły urastać do potęg. Mogły liczyć wtedy na ogromne kredyty państwowe, co było niezbędne, bo w przeciwieństwie do japońskich odpowiedników czebole nigdy nie miały w swoim obrębie banków. Potrzebowały więc pomocy publicznej i kredytów.

Wtedy też po latach zamrożenia kontaktów z Japonią dopuszczono wreszcie do współpracy. W ramach repatriacji wojennych Japonia przekazała różnego rodzaju linie technologiczne, które wsparły właśnie czebole. Tak nawiązał się trójkąt współpracy. Stany Zjednoczone były pewnego rodzaju bankiem dla koreańskiej gospodarki. Japonia, która była transferem technologii. I czebole, które zaczęły agresywnie rozwijać się i rosnąć. Przez lata współpraca z Japonią wyglądała jak kontakty mistrza i ucznia. Tyle że w pewnym momencie uczeń zaczął przerastać nauczyciela i zaczął po kolei przejmować wszystkie sektory, w których Japonia była potęgą. Najpierw przemysł stalowy, potem stoczniowy, wreszcie elektronikę. Jako ostatni Japonii pozostał już tylko sektor samochodowy. 

To fascynujące zjawisko. Przecież jeszcze nie tak dawno temu koreański przemysł, szczególnie ten związany z nowymi technologiami, stanowczo nie miał dobrej opinii. Nawet w Polsce, gdy w latach 90. pojawiło się Daewoo, które miało ratować FSO, to niespecjalnie wierzono w sukces. Bo to była przecież koreańska firma. Co więcej o Samsungu, dzisiejszym potentacie smartfonów, mówiło się do niedawna ironicznie „szajsung”. 

Zły wizerunek to nie był problem tylko Korei. Japońska elektronika w latach 80. przechodziła dokładnie tę samą ścieżkę. Synonimem jednorazówki - oczywiście nie w Polsce, tylko na rynku amerykańskim - były tranzystorowe radia japońskie, a później walkman od Sony. Z czasem jednak jakość się poprawiła i co ważne zachodni konsument zaakceptował wyższość tych produktów. W tej chwili już nikt nie powie o jakości Hyundaia, że to jest jakiś azjatycki trabant. To są marki globalnie szanowane i bardzo wysoko rankingowane. Zresztą ich polski odbiór i tak był od razu o wiele lepszy, bo do nas trafiły dopiero w latach 90. i od początku na bardzo chłonny inwestycji rynek. W efekcie w tej chwili mamy w Polsce ok. 500 podmiotów z koreańskim kapitałem, a Polska jest jednym z pięciu najważniejszych punktów inwestycyjnych na mapie całej Europy dla Korei.

Dziś przed Koreą nowe wyzwanie. W świecie, w którym mamy zderzenie dwóch hegemonów - Stanów Zjednoczonych i Chin - Korea znalazła się w samym środku tego konfliktu. Tak geograficznie, handlowo, jak i geopolitycznie. Teoretycznie jest jej bliżej do Stanów Zjednoczonych, chociażby ze względu na ten wspomniany powojenny trójkąt wsparcia. Ale wciąż pozostaje krajem azjatyckim, bardzo mocno gospodarczo opartym na Chinach. Tak więc co z tą Koreą? Czyim będzie sojusznikiem? 

Rzeczywiście Stany Zjednoczone i Chiny to dwóch największych eksporterów i importerów, którzy razem są odpowiedzialni za ponad 40 proc. importu i eksportu tego państwa. Więc Korea bardzo pilnie obserwuje to, co się dzieje w stosunkach chińsko-amerykańskich i próbuje utrzymać swoją niezależność. Z Amerykanami łączy ich nie tylko współpraca gospodarcza, ale też obronna, wojskowa. Prawie 30 tys. żołnierzy amerykańskich stacjonowało w 2019 r. na Półwyspie Koreańskim i to niewątpliwie pomaga utrzymać status quo z Koreą Północną. Z drugiej strony firmy koreańskie bardzo ekspansywnie inwestowały na rynku chińskim. A przynajmniej było tak przed COVID-19. Pandemia sporo tu zmieniła. W maju tego roku prezydent Moon Jae-in powołał komisję, która ma przygotować do końca roku raport na temat dywersyfikacji globalnego łańcucha dostaw i ewentualnej szansy ominięcia w nim Chin. To nie jest jeszcze tak kategoryczna decyzja, jak w Japonii, której rząd ogłosił już konkretne dotacje celowe dla firm zabierających swoje inwestycje z Chin. W Korei takich konkretów jeszcze nie ma. Ale proces uniezależniania się od gospodarki chińskiej trwa już tak naprawdę od kilku lat. W zeszłym roku Korea podpisała i bardzo mocno podkreślała znaczenie współpracy polityczno-gospodarczej z krajami ASEAN-u, czyli Azji Południowo-Wschodniej, teraz widać też działania mające na celu wzmocnienie z Azją Północną, czyli Rosją i Mongolią. Dodatkowo coraz poważniej stawia też na Europę Środkowo-Wschodnią. Ale oczywiście wszyscy pilnie czekają na wspomniany raport. W tym także czebole, które wciąż mają bardzo mocno scentralizowaną strukturę i mocno zależą od kredytów bankowych oferowanych przez rząd koreański. 

To chyba nie jedyny plan Korei na to, by się odnaleźć w nowym świecie? Jakoś nie wierzę, że osiadła na laurach. Przecież han na pewno napędza ten kraj do dalszych działań. 

Oczywiście. Już teraz w środku pandemii ogłoszono, że przygotowywany jest „nowy deal”, czyli plan rozwoju i to od razu na dwóch poziomach: digitalizacji i zielonych technologii. To ewidentne rozszerzenie koncepcji hallyu na nowe dziedziny. Już nie tylko k-pop, k-beauty, czyli kosmetyków, kuchni koreańskiej, koreańskich gier. Teraz do tej fali eksportu koreańskiej myśli i dokonań dochodzi zarządzanie kryzysowe sytuacją pandemiczną oraz ambicje, by przewodzić światu w ekotechnologiach i cyfryzacji. I nieźle im idzie.

Właśnie teraz, w lipcu 2020 roku, Korea stała się pierwszym krajem na świecie, który dopuścił do użytku publicznego samochody autonomiczne 3. poziomu. Jest pięć poziomów tej autonomiczności. W trzeciej komputer, w określonych warunkach jazdy, kontroluje wszystkie jej aspekty. W piątej samochód może jeździć całkowicie bez jakiegokolwiek zaangażowania kierowcy. To póki co jeszcze przyszłość, ale już teraz koreańskie autostrady przechodzą specjalne zmiany. Są na nich instalowane czujniki niezbędne dla pojazdów autonomicznych. Właśnie w tej chwili pomimo COVID-19 Korea zmienia całą swoją infrastrukturę pod kątem tej elektromobilności. 

W tym samym czasie Polska pokazała właśnie dwie sztuki prototypu naszego samochodu autonomicznego, który być może trafi do produkcji za trzy lata.

Trzymam kciuki.

Technologiczna różnica między nami jest ogromna. Ale czy faktycznie w tej Korei wszystko tak świetnie działa? To, że koreański świat odbiega od ideału, pokazał głośny „Parasite”, który wydobył na wierzch trochę ukrywane, wstydliwe, społeczne problemy tego państwa. A szczególnie fakt ogromnych gospodarczych nierówności. To już nie jest społeczeństwo, które pod koniec lat 90. w odpowiedzi na kryzys zbierało prywatne złote obrączki, byle by było na spłatę zagranicznego zadłużenia. Teraz Koreańczycy nie są już tak gotowi do takich wyrzeczeń. 

Korea ma rzeczywiście ten sam problem społeczny, który występuje również w Japonii. Społeczeństwo powojenne odbudowywało kraj i ono było gotowe do wielu poświęceń. Teraz mamy już co najmniej trzecie pokolenie od tamtego czasu. Ono chce powszechnego, lepszego standardu życia i ono też jako pierwsze w ramach marzeń o awansie społecznym zaczęło w pełni korzystać z kredytów hipotecznych i konsumpcyjnych. Jako że republika Korei składa się w ogromnej mierze z gór, wyżyn i miejsc, gdzie bardzo trudno jest budować, to Seul stał się metropolią skupiającą niemal połowę z 50 mln społeczeństwa. Każdy tam chciałby pracować i mieszkać, ale możliwości są bardzo ograniczone.

I z tego wynikają społeczne tarcia. Szczególnie, że do niedawna na mieszkania na własność w tym miejscu stać było tylko ludzi, którzy odziedziczyli po przodkach majątek. Grupa osób bardzo bogatych była w posiadaniu wielu mieszkań, często skupowanych inwestycyjnie, a w efekcie ceny nieruchomości były sztucznie pompowane. W tej chwili rząd koreański bardzo mocno z tym walczy i stara się, by polityka mieszkaniowa stała się dużo bardziej przyjazna zwykłym zjadaczom chleba. Te nowe przepisy są sprzed kilku miesięcy, więc na ich efekty przyjdzie poczekać. Ale już w tej chwili dla rodzin, które po raz pierwszy kupują mieszkanie, jest bardzo dużo udogodnień. Nowością jest też odkrycie w czasie COVID-19 telemedycyny. Korea dosyć późno przystąpiła do takiej zmiany służby zdrowia, ale jak dołączyła, to od razu z rozmachem. Telemedycyna jest jednym z głównych punktów rządowej strategii rozwoju i-Korea 4.0. 

Tylko czy ta strategia faktycznie zauważa też społeczne problemy?

To jest społeczeństwo, które jest oparte na wartościach konfucjańskich i te nauki mocno przekładają się na to, jak funkcjonuje. Tak więc pomoc osobom w starszym wieku jest wręcz obowiązkowa. W czasie pandemii odkryto jednak, że ośrodki pielęgniarskie, opieki nad osobami starszymi, niepełnosprawnymi nie działają wystarczająco dobrze. Korea nie byłaby sobą, gdyby na ten problem nie poszukała innowacyjnych rozwiązań, w tym sztucznej inteligencji i wdrażania „robotów pielęgniarskich”. Mówiąc wprost: Koreańczycy uczą się na swoich błędach. Gdy spojrzymy na ich powojenną historię, to zauważymy, że nie powtarzają tych samych błędów, tylko za każdym razem wyciągają z niego wnioski w przypadku pojawienia kryzysu.

* dr Arkadiusz Tarnowski - specjalizuje się w zagadnieniach związanych z trendami inwestycyjnymi, azjatycką kulturą biznesową, internacjonalizacją przedsiębiorstw oraz współczesnymi stosunkami polityczno-gospodarczymi pomiędzy Japonią a Europą oraz Republiką Korei a Europą. Szkoleniowiec i wykładowca akademicki z zagadnień dot. polityki, gospodarki, historii oraz otoczenia biznesowego Japonii oraz Republiki Korei, promocji gospodarczej oraz ekspansji zagranicznej przedsiębiorstw. Obecnie kierownik Zagranicznego Biura Handlowego PAIH S.A. w Seulu.