Zadarł z TVN, ma paznokcie w panterkę, potrafi zrobić piekło w social mediach. Patryk Chilewicz uczy, jak zostać celebrytą

Nazywają go kolorowym ptakiem, osobowością medialną, zjawiskiem. Bez krzty fałszywej skromności sam mówi o sobie, że jest influencerem. Patryk Chilewicz, twórca Vogule Poland książką „Fejm. Poradnik początkującego celebryty” demaskuje kulisy show-biznesu.

Patryk Chilewicz, kontrowersyjny twórca Vogule Poland, uczy, jak zostać celebrytą

„To wojna, ty dajesz show i robisz biznes. Nie spuszczaj gardy, bo dostaniesz w mordę i obudzisz się bez nerki. Hieny na to tylko czekają” – słowa Patryka Chilewicza, pochodzące z jego książki, to więcej niż tylko błyskotliwy bon mot. Tak naprawdę to esencja tego, jak działa on sam i jego dziecko, satyryczny Vogule Poland, którego ostrze wymierzone jest w stronę celebryckiego światka. 

– Nie jestem zwykłym chłopakiem z sąsiedztwa, mam osobowość i charakter. Trudny, ale mocny – mówi o sobie Patryk Chilewicz. Nie kokietuje, że sława nie ma dla niego znaczenia. – Chodzi o to, aby być popularnym na własnych warunkach – kwituje. Od 2012 roku Chilewicz prowadzi Vogule Poland. – To od początku miał być lufcik, który wypuszcza powietrze z balonika napompowanych ego gwiazd, a także pokazuje absurdalną rzeczywistość, w jakiej uczestniczymy – opowiada. 

Przed kilkoma tygodniami ukazała się pierwsza książka Chilewicza, która z jednej strony ma być drogowskazem, jak zostać celebrytą, a z drugiej strony ironicznie przedstawia mechanizmy rządzących światem show-biznesu. 

Miałkość jest chorobą naszych czasów – nie bądź kimś miałkim.*

Zaczęło się trochę przypadkiem, bo od założonej z nudów strony fanowskiej na Facebooku, która swoją nazwą prześmiewczo nawiązuje do luksusowego magazynu Vogue poświęconego modzie i sztuce. Dziś Vogule Poland to spora społeczność i sprawny biznes. Na tyle sprawny, że dwa lata temu został prawnie uregulowany jako spółka. Chilewicz zarządza nią z Adamem Mączewskim, drugą twarzą marki, a prywatnie partnerem. Ale dopiero na początku 2019 roku zdecydował się porzucić dotychczasową regularną pracę, czyli bycie wydawcą w Pudelku, i skupić się wyłącznie na własnej firmie. 

Co na firmamencie internetowych blogów satyrycznych, „jutubów” i fanpage’ów wyróżnia Vogule Poland? Teoretycznie niewiele. Panowie komentują show-biznes, rozliczają celebrytów i z nich żartują, dzielą się nihilistyczną wizją świata. W ramach swojej pracy tworzą memy z gwiazdami, takimi jak Małgorzata Rozenek-Majdan, Magda Gessler czy Beata Kozidrak, i oczywiście prowadzą kanały w mediach społecznościowych. Takich, jak oni, jest sporo.

Jednak to Vogule udało się zbudować nie tylko sporą rozpoznawalność, ale przede wszystkim coraz większą grupę naprawdę zaangażowanych obserwatorów. Na Instagramie śledzi ich ponad 370 tys. fanów, a na Facebooku 490 tys. Publikują newsy i opinie na blogu. Rozwijają kanał na YouTubie, który subskrybuje ponad 170 tys. użytkowników.

Vogulemaniacy, jak nazywa ich Chilewicz, to tak naprawdę w większości Vogulemaniaczki, bo kobiety stanowią przeważającą część ich publiczności. I są one fankami rzeczywiście „maniakalnymi”. Nierzadko piszą do Chilewicza, aby porozmawiać, poradzić się i czasem te znajomości przeradzają się w silniejszą więź. Zdarza się, że opowiadają o swoim życiu prywatnym, kondycji psychicznej. Sam Chilewicz do tego zachęca i tak choćby pisze na Facebooku: „jeśli jesteście lub byłyście molestowane, boicie się ujawnić, nie wiecie, gdzie zgłosić, to pamiętajcie, że ZAWSZE możecie napisać do mnie”. 

Zainteresowanie Vogule Poland z roku na rok urosło na tyle, że Chilewicz i Mączewski zbudowali wokół marki przedsiębiorstwo. Obok samych mediów społecznościowych, generujących zyski z komercyjnej współpracy, działalność pary w sieci uzupełnia sklep m.in. z kubkami i koszulkami. Pojawiają się na nich wizerunki samego Chilewicza i Mączewskiego, znanego jako Madam.

Więź ze społecznością pomagają podtrzymać też spotkania na żywo. Bo działalność Vogule Poland nie kończy się na internecie. Duet organizuje imprezy muzyczne, będące jedną z odnóg ich przychodów, podczas których sam występuje na scenie, puszczając polskie hity, śpiewając i tańcząc w przykuwających oko kreacjach. – Imprezy Vogule Poland to połączenie moich wspomnień z pierwszych dyskotek, parady równości z finałem „RuPaul’s Drag Race”. Ludzie walą w barierki jak na koncercie rockowym! – śmieje się Aleksandra Pajewska-Klucznik, która Chilewicza poznała dekadę temu. Razem pracowali w „Fakcie” i Pudelku.

Uczestnicy tych wydarzeń, z których najpopularniejszy jest cykl „Windą do nieba” (do tej pory odbyły się 62 edycje tej imprezy; wszystkich eventów było prawie sto), podkreślają, że panuje na nich atmosfera tolerancji i miłości, a oni – i to słowo często przewija się przez ich relacje – czują wolność.

Jednak mimo sporej zaangażowanej publiki są firmy, które nie chcą z nimi współpracować. – Wiem o sytuacji, w której jedna marka musiała nam odmówić, bo współpracująca z nią regularnie gwiazda na wieść o tym, że też mamy być zaangażowani w projekt, dostała szału – opowiada i słychać w jego głosie niedowierzanie. Influencer nie chce podać, jakie firmy odmówiły reklamowania się na Vogule Poland, tłumacząc to ochroną własnego interesu. 

Pewną przeszkodą w podjęciu współpracy może być też według niego fakt, że jest częścią społeczności LGBT+. – W Polsce najbardziej homofobiczne nie jest społeczeństwo, ale politycy oraz osoby, które są na wysokich stanowiskach. Politycy traktują nas jak podludzi od wielu lat. To jest znakiem dla reklamodawców, że dawanie kasy i atencji środowisku LGBT może być źle odbierane – komentuje.

Stwórz wokół siebie legendę, a inni w końcu za taką zaczną cię uważać.

Obok Chilewicza trudno przejść obojętnie. Jest wyrazisty, kolorowy, ale dla wielu także kontrowersyjny w swojej wyrazistości. Te same rzeczy, które dla jednych są atutem, jak cięty język, bezkompromisowość i posiadanie własnego zdania na każdy temat, innych w Vogule tylko drażnią i od niego odstraszają. 

Rozmów na temat Chilewicza odmawia nam zresztą sporo osób związanych ze światem mediów bądź show-biznesem. Z różnych powodów. „Zrobili mi tyle koło pióra, że nie chcę”, „znamy się osobiście, nie podoba mi się to, co robi, a nie chcę kłamać”, „nie chcę się mieszać” czy „czego się nie powie o Chilewiczu, o ile nie są to same superlatywy, to zareaguje tak ostro, wykorzystując swoje zasięgi, że szkoda nerwów na to, aby potem odpierać ataki”. 

Podobnie jest z wyglądem Chilewicza. To, że ma niebieskie włosy, na paznokciach panterkowe hybrydy, a w uszach duże kolczyki dla jednych jest zabawą stylem, dla innych szczytem obciachu. Pod materiałami Vogule Poland można przeczytać, że wyglądają jak „przećpani”, „gadają, jakby mieli jajka związane” albo „ich wypowiedzi brzmią jak stękanie piątoklasisty przy odpowiedzi z matmy”. Ale nawet krytyka zahaczająca o hejt świadczy o jednym: są jacyś, wyróżniają się i budzą emocje. A to bezcenne cechy w internecie. 

– Siła Vogule Poland polega na tym, że to medium ma twarz. Wiemy, kto za nim stoi. I ta twarz nie boi się krytykować. Jeśli spojrzymy na serwisy plotkarskie, to większość tekstów jest właściwie anonimowa – twierdzi Magdalena Keler, dziennikarka „Wysokich Obcasów”, która kilka lat temu pracowała z Chilewiczem w Plejadzie.

– Jasne, są też takie osoby, jak np. Agnieszka Jastrzębska, która jest rozpoznawalna. Tylko że ona prowadząc blok w TVN, kochała wszystkie gwiazdy i raczej nie zdobywała się na krytykę rodzimych celebrytów. A Vogule Poland takie nie jest. Oni potrafią powiedzieć, że kogoś nie lubią, podpisując się imieniem i nazwiskiem. Cenię w Patryku autentyczność, której brakuje wielu osobom z branży show-biznesowej – dodaje. 

– Chilewicz stworzył skuteczne medium, które jest poważną alternatywą dla mediów tradycyjnych – ocenia dr Katarzyna Korzeniewska, medioznawczyni, współtwórczyni Festiwalu Ludzi Internetu – LikesFestival.

Twórca Vogule Poland czasem przyjmuje pozę śmieszka i – jak sam o sobie mówi w swojej książce – głupola. Na przykład śpiewa piosenki na Instagramie o winogronach, nagrywa kawałki o ziemniaczkach albo organizuje wernisaż prac z dzieciństwa i łączy się ze swoimi odbiorczyniami, aby pogawędzić na żywo. Innym razem mówi o tym, że przeżywa trudne chwile, pisząc o swoim stanie psychicznym. Dla niego pełni to funkcję autoterapeutyczną, tak jak pisanie opowiadań, a czytelnikom pozwala uświadomić sobie, że nie są sami ze swoim problemami. Kiedy indziej ocenia sytuację polityczną w Polsce czy stan współczesnego dziennikarstwa, krytykując np. „Gazetę Wyborczą” za – jak pisał – wyoutowanie Kamila Zaradkiewicza, szefa Sądu Najwyższego. Żarty przenikają się z diagnozami na temat społeczeństwa i totalną prywatą. 

Chilewicz wie, jak to działa, bo przez lata pracował w mediach. Zaliczył kilka różnych redakcji – pracował w „Fakcie”, Plejadzie, Fashion Post, Pudelku – życie i zagrywki celebrytów zna od podszewki. Publikował też w „Przekroju”, „Pride”, NaTemat. W swoim życiu nie tylko pisał i zarządzał redakcjami, na koncie ma też pracę w sklepie obuwniczym czy gastronomii. Od lat występował przed kamerą, ale dopiero w Vogule Poland nabrał wiatru w żagle. 

W dramie, tak jak w amerykańskim sądzie, nie zawsze jest ważne, kto ma rację. Ważne jest, kto przekona do swoich racji.

Ale choć Chilewicz doskonale rozumie, jak funkcjonują media, to i tak zaskoczyła go sytuacja, która tak naprawdę Vogule wyprowadziła na szerokie wody rozpoznawalności.Zaczęło się, wydawać by się mogło, niewinnie. Twórcy Vogule Poland na swoim koncie na Instagramie oglądali i komentowali na żywo programy TVN, pokazując ich fragmenty w medium społecznościowym. Relacjonowali przebieg różnych odcinków show, m.in. programu „Agent – Gwiazdy” i recenzowali je w charakterystyczny dla siebie, ironiczny sposób. Publika była zachwycona, TVN niekoniecznie. Na tyle, że w kwietniu 2018 roku stacja zgłosiła InstaStories adminom Instagrama, powołując się na naruszenie prawa autorskiego. 

Twórcy Vogule Poland zapewniają, że choć chcieli nawiązać dialog, koncern medialny ignorował ich wiadomości. Z relacji Chilewicza wynika, że telewizja zobowiązała się przygotować dokument, który wyjaśniłby, jakie aktywności Vogule Poland – w kontekście produkcji TVN – są przez nich akceptowane. Po wypracowaniu kompromisu konto Vogule miało zostać przywrócone. „Tak, mogą to zrobić, gdyby wycofali z systemu zgłoszeń niezgodne z polskim prawem donosy, które wysyłali. Do czasu przygotowania dokumentu zobowiązaliśmy się nie prowadzić żadnych akcji protestacyjnych, a TVN w ramach nowego początku zaprosić nas na swoją konferencję ramówkową” – pisał Chilewicz.

Ostatecznie do porozumienia nie doszło, bo, jak twierdzi twórca, rzeczony dokument nie powstał, a on został odesłany do regulaminu widniejącego na stronie TVN. Fani influencerów szybko podchwycili temat i zasypali korporację kpiącymi komentarzami w internecie, które ta – jak pisał Chilewicz w swoim tekście – kasowała. Starego konta Vogule Poland nie udało się odzyskać, Chilewicz i Mączewski postanowili założyć nowe.

Konflikt wybuchł na nowo w sierpniu 2018 roku. W wyniku działań TVN, który zgłosił do obsługi Facebooka memy autorstwa Vogule Poland, z ich konta w serwisie społecznościowym zniknęły dziesiątki prześmiewczych obrazków. Chilewicz podejrzewa, że ponownie chodziło o powiadomienie dotyczące naruszenia praw autorskich. Część memów została stworzona na podstawie programów TVN-u, np. „Kuchennych rewolucji”, ale niektóre bazowały na produkcjach konkurencyjnego Polsatu, np. „Tańcu z gwiazdami”, inne powstały na bazie zdjęć gwiazd, np. Magdy Gessler pochodzących z ich kont w mediach społecznościowych. 

Sprawie towarzyszył masowo udostępniany hashtag #freevogulepoland, który miał wyrażać jedność społeczności z Chilewiczem i Mączewskim, a sprzeciw wobec koncernu medialnego. Vogule wsparło ponad 80 osób publicznych i innych mediów łącznie, np. ASZ Dziennik, queer.pl, Małgorzata Rozenek-Majdan, Lara Gessler czy Maffashion, a więc także te gwiazdy, które same znajdowały się na celowniku Chilewicza. Choć według niego stacja zabroniła wypowiadać się o sprawie twarzom ją promującym. Vogule Poland zachęcało swoich odbiorców do „zalewania mailami” skrzynki TVN, co miało być wyrazem niezgody „na cenzurę w sieci, usuwanie niewygodnych wpisów, zakłamywanie rzeczywistości, próbę wpływania na dziennikarską niezależność i >>wyciszanie<< sprawy w mediach” przez TVN.

Pod koniec listopada 2018 roku Chilewicz napisał: „Proszę państwa, żarty się skończyły. A przynajmniej tak chciałaby stacja TVN, która na początku listopada wysłała do Vogule Poland pozew, w którym zarzuca nam naruszenie dóbr osobistych spółki. Ponadto TVN skierowała pozwy również przeciwko nam jako osobom fizycznym, które odpowiedzialne są tworzenie treści Vogule Poland. Stacja nie zgadza się na używanie przez nas sformułowań o charakterze satyrycznym, prześmiewczym, które według nas są tradycyjnym elementem każdej krytycznej wypowiedzi Vogule i każdej innej krytyki prasowej – dozwolonej i uregulowanej przez odpowiednie przepisy prawa (…)”. – Łącznie TVN skierował do nas pięć pozwów, przychodziły jeden po drugim. Najśmieszniejsze jest to, że początkowo zarzucali nam naruszenie prawa autorskiego, a żaden z ich pozwów tego nie dotyczy – oskarżyli nas o naruszenie dóbr osobistych spółki. My odpowiedzieliśmy tym samym, korzystając z możliwości pozwu wzajemnego – wyjaśnia Chilewicz. 

Twórca reakcję TVN odbiera jako zemstę za krytykę. Nie rozumie ich zachowania, bo przecież, jak twierdzi, tracą wizerunkowo. Poza tym Vogule Poland niejednokrotnie chwaliło ich produkcje i przyczyniało się do ich popularności. 

– Myślę, że TVN chciał nas pogrążyć finansowo – mówi Chilewicz. TVN sprawy komentować nie chce. Joanna Górska z zespołu prasowego odpowiada jedynie: „Jako część międzynarodowej organizacji medialnej przywiązujemy dużą wagę do ochrony praw autorskich. Wszelkie naruszenia naszej własności intelektualnej monitorujemy i zgłaszamy właściwym podmiotom. Do czasu prawomocnego zakończenia postępowań nie będziemy komentować ich przebiegu”.

W listopadzie 2019 roku zapadł nieprawomocny wyrok. Sędzia częściowo oddaliła zarówno powództwo TVN, jak i Vogule Poland. Utrzymała żądania przeprosin – Vogule Poland za pisanie, że TVN cenzuruje sieć, a TVN za zwroty o pasożytniczym i hejterskim charakterze. Żądania pieniężne zostały oddalone, TVN musi zapłacić Vogule Poland zwrot kosztowych opłat za proces. Chilewicz twierdzi, że z wyniku batalii jest średnio zadowolony.

Choć przecież Vogule Poland na awanturze z TVN dużo wizerunkowo zyskało. Z analizy wykonanej przez przez firmę Sotrender jasno wynika, że początek medialnego konfliktu z TVN i jego wznowienie przyczyniły się do zainteresowania marką. O Vogule Poland wówczas dużo się mówiło, a strona fanowska zyskiwała więcej polubień niż w innych okresach. 

– Zmierzyli się z Goliatem, bez lęku i kompleksów. Pokazali, że nie ma sensu pękać przed kimś, kto jest większy. Byłam świadkiem sytuacji, kiedy TVN próbował wycofywać budżety reklamowe, jeśli np. ktoś nie chciał usunąć opinii nie po myśli stacji. To jest dość skuteczny bat, którego na Patryka i Vogule Poland nie mieli. Sprowadzili na siebie krytykę, to oni są są bardziej przegrani – ocenia Pajewska-Klucznik. 

Jeśli ktoś napisze, że jesteś słoniem, to nie znaczy, że jesteś słoniem, a tylko tyle, że ktoś tak napisał.

Chilewicz sporo energii poświęca walce z hejtem. Nie tylko tym skierowanym w stronę Vogule. – Od jakiegoś półtora miesiąca nie czytamy na swój temat opinii w internecie – mówi youtuber. Powodem było jego załamanie nerwowe i nawracające ataki paniki. Wciąż bierze leki, bo leczy się na depresję. – Zapoznajemy się tylko z komentarzami na YouTubie od osób wspierających (Vogule Poland można wesprzeć na YouTubie pakietami opłat VoguleManiac od 4,99 do 99,99 zł miesięcznie – przyp. red.). W sieci pojawia się mnóstwo ścieku, dużo jest osób, które nie kumają, o co nam chodzi, bo przypadkiem na nas trafiły. Ale i nasi obserwujący potrafią nas skrytykować. Dzięki temu możemy sami ocenić, czy nie przesadziliśmy. Ludzie, krytykujecie, ale nie piszcie sobie obrzydliwości! – nawołuje. 

Nawołuje też do tego, by jego odbiorcy nie dawali się sami krzywdzić mowie nienawiści. Chilewicz jest aktywistą LGBT+: wspiera Kampanię Przeciw Homofobii, brał udział w akcji Miłość Nie Wyklucza – „Mówię, jak jest”. Edukuje także swoją publiczność, chociażby na YouTubie. Na kanale Vogule Poland pojawiło się wideo, w którym jego twórcy tłumaczą, czym różni się hejt od krytyki. 

Pojawiają się jednak opinie, że Vogule Poland samo też czasem niebezpiecznie zbliża się do granic hejtu. W internecie można znaleźć też takie komentarze, jak ten: „Mam nadzieje, że dzięki tej książce („Fejm. Poradnik początkującego celebryty” – przyp. red.) dowiem się, jak robić biznes na kradzionych memach i śmianiu się z chorej kobiety”. Mowa najpewniej o Izabeli Kisio-Skorupie, matce aktorki Aleksandry Kisio, która była przez jakiś czas bohaterką memów Vogule Poland – pojawiły się bowiem medialne domniemania, że kobieta jest chora psychicznie. Panowie podjęli decyzję parę lat temu, że nie będą zajmować się działalnością celebrytki.

– Czy kiedykolwiek Patryk i Adam powiedzieli coś, co mogło być odebrane jako hejt? Pewnie tak. Czy uważam, że Vogule Poland zajmuje się hejtowaniem ludzi i na tym się wybiło? Na pewno nie – mówi stanowczo Pajewska-Klucznik. Hejtu nie dostrzega też dr Korzeniewska.

– Vogule Poland cechuje wyostrzona satyra, ostra kpina, zjadliwa krytyka. Popularność zbudowali na wyrazistych osobowościach i to jest w mediach najcenniejsza waluta, a przynajmniej bardzo cenna – dodaje medioznawczyni.

Bezkompromisowość Vogule stała się ich znakiem rozpoznawczym. – W klubach, w których ochrona kogoś źle potraktowała, nigdy więcej nie grają. Tracą na tym kasę, narażają się na ostracyzm, ale dla nich ważniejsze jest utrzymanie tego, na co pracowali przez lata – opowiada Pajewska-Klucznik. – Patryk potrafi zrobić piekło w social mediach, jeśli coś złego się wydarzy – dodaje. A zdarzały się różne sytuacje: przezwiska odnoszące się do orientacji seksualnej, wyszydzanie czy przepychanki.

– Zawsze o hejcie krzyczą osoby krytykowane przez nas i bronią się tym orężem. To słowo jest już wyświechtane. Każdy krytyczny komentarz traktowany jest jak hejt – twierdzi Chilewicz i dodaje, że kilka razy w roku gwiazdy odzywają się do nich z pretensjami w związku z ich krytyką. – Popełniamy błędy, ale za nie przepraszamy. Jak na przykład w przypadku afery z Dodą, kiedy piosenkarka zamieściła nie swoje zdjęcie, a jego autorka sobie tego nie życzyła. Dorota Rabczewska wówczas z nami sympatyzowała i nie potraktowaliśmy jej dość ostro. I za to przeprosiliśmy widzów – opowiada.

– Dopóki krytyka w naszą stronę płynie z różnych obozów, dopóty wiem, że jest dobrze, bo jestem szczery w tym, co robię. Ludzie mają prawo mnie nie lubić i pisać bzdury na mój temat. Nie chce spędzać swojego życia na robieniu dementi plotek – podsumowuje i dodaje, że cieszy się, że Vogule Poland budzi respekt. Ma świadomość, że mówiąc o słabościach czy gorszych momentach odbiera swoim przeciwnikom amunicję. – Wyzwalam się z sekretów. Dlatego przyznałem się do swojej choroby alkoholowej czy wybryków pod wpływem alkoholu, kiedy zostałem zatrzymany przez policję i miałem z tego powodu sprawę w sądzie – wyznaje Chilewicz.

To pewna bajka, forma rozrywki, czasami igrzysk. To teatr, w którym występujemy wszyscy.

Konflikt z TVN kosztował Chilewicza wiele nerwów. Ale i tak zaowocował. – Pozwolił nam wzmocnić naszą społeczność. Umocniliśmy swój przekaz prawdomówności, ponieważ jesteśmy transparentni i nie mamy nic do ukrycia. Zapraszamy ludzi na sale sądowe. To przy nich zeznajemy i tłumaczymy się z zarzutów – opowiada. 

Co więcej, nawet po usunięciu konta na Instagramie udało im się bardzo szybko odbudować społeczność. Niedługo mają szansę podwoić liczbę fanów w stosunku do tego, co wówczas stracili. Jak wylicza Sotrender, w kwietniu 2020 fanpage Vogule Poland pod względem zaangażowania fanów i aktywnych użytkowników radził sobie najlepiej na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy. 

Chilewicz ceni sobie niezależność. Widać to też w jego książce. „Fejm. Poradnik początkującego celebryty” to raczej antyporadnik pisany ironicznie, z punktu widzenia osoby, która wszystkie sztuczki już poznała i teraz nie tylko je wyjaśni, ale także rozłoży na czynniki pierwsze. 

Większość z arsenału chwytów dozwolonych dla celebrytów, jak przymilanie się dziennikarzom czy kłamstwa na temat własnej sytuacji zdrowotnej, trzeba potraktować z przymrużeniem oka. W książce znajdziemy też wiele rad pisanych pół żartem, pół serio, takich jak: „to, co w każdej inbie jest przydatne, to screeny”, „nikt nie lubi wychodzić na idiotę, więc trzeba bardzo umiejętnie kłamać” czy „niepisaną normą w mediach plotkarskich jest to, że kobiety w ciąży raczej się nie <<tyka>> (...)”. Te mają być przestrogą dla przyszłych celebrytów. A ci, czyli czytelnicy „Fejmu..”, mogą sprawdzić, czy w ogóle nadają się do tego zawodu, korzystając z ćwiczeń przygotowanych przez autora.

Choćby zadanie nr 3 to tabela, w której odbiorca ma rozpisać, w jakim programie rozrywkowym chciałby wziąć udział, a w jakim nigdy udziału by nie wziął. To, jak pisze Chilewicz, ma pozwolić określić granice, których nigdy nie chcielibyśmy przekroczyć. „Poradnik…” w zgodzie z jego autorem jest kolorowy, wyrazisty. Na limonkowych stronach pogrubiono cytaty, które mają pełnić funkcję tzw. „złotych myśli”.

W swojej książce Chilewicz krytykuje zarówno celebrytów i dziennikarzy show-biznesowych, odcinając się od tych dwóch środowisk. – Cieszę się, że mam dziś trzydzieści lat, a nie dwadzieścia. Kiedyś imponowały mi flesze, ścianki, fakt, że byłem zapraszany na premiery. Dzisiaj mi to „nie robi”. I myślę, że moi odbiorcy doceniają to, że jestem dojrzalszy – twierdzi Chilewicz i zapewnia, że jemu i Vogule Poland udaje się balansować w tym trudnym środowisku bez utraty integralności i prawdziwości. – Nie jestem częścią kółek wzajemnej adoracji. Tracimy na tym pieniądze, znajomości, ale nie tracimy twarzy. A właśnie tak – jak pisze w książce – działa światek celebrycki pełen układów i manipulacji, do którego według niego nie da się wejść i się „nie ubrudzić”.

– Promujemy postawy i produkty, które naprawdę cenimy, a nie te, które ktoś wycenił i dostaliśmy za nie przelew. Nie bawimy się w żadne układziki. Jeśli lubimy piosenki jakiejś pani, to nie znaczy, że nie możemy jej skrytykować. W celebrytach najbardziej wkurza mnie brak pokory, a w internecie ślepe podążanie za bożkami i bronienie swoich idoli – mówi. Nie da się jednak ukryć, że sami też są wzorami dla wielu młodych osób, które stają w ich obronie. I to również na ich wyraźny apel, jak miało to miejsce choćby w przypadku konfliktu Vogule Poland i TVN.

Obecność w show-biznesie to wieczna walka o przetrwanie.

Ta chęć autonomiczności Chilewicza przejawia się też w tym, że o wszystkie swoje interesy dbają sami i – jak podkreśla influencer – nie wyobrażają sobie, żeby mogło być inaczej. Obranie takiej drogi, czyli działanie na własną rękę, poleca w swojej książce. Jak pisze, „to sposób dobry tylko dla wytrawnych graczy lub dla osób naprawdę lubiących pracować 24/7 i mających rzeczywistą smykałkę do celebryctwa, do negocjacji, do papierologii, i dalej: do zarządzania, do kłócenia się o swoje, do mailozy, do użerania się z dziennikarzami…”.

Jedyną osobą, jaką zatrudniają, jest jedna z Vogulemaniaczek, która montuje im wideo. Tyle że taka niezależność ma swoją cenę. Chilewicz przyznaje, że sporo pracuje i musi otwierać się na nowe wyzwania. – Ostatnio mieliśmy rozmowę z Adamem o tym, że sami powinniśmy odzywać się do różnych firm o współpracę, bo tak robią inni influencerzy. A my do tej pory wysłaliśmy dwa maile i czekaliśmy jak królowa angielska, aż rozdzwonią się telefony – opowiada żartobliwie. 

Twórca Vogule Poland wydaje się być zadowolony z miejsca, w którym obecnie zawodowo się znajduje. Nie wyobraża sobie, aby kiedyś Vogule stało się grupą medialną, a on prezesem raz na rok zainteresowanym wynikami spółki. – Vogule Poland to my – twierdzi stanowczo, a w swoich mediach społecznościowych pisze o zadowoleniu i uldze, że nie musi już pracować w żadnym portalu. 

– Chilewicz to dziennikarz nowego typu, a Vogule Poland to esencja pokolenia wychowanego na internecie. To remiks treści, postmodernistyczna forma, charakteryzująca współczesne dziennikarstwo, gdzie mamy fragmentaryczne przekazy oraz przenikanie się sfery prywatnej i publicznej – punktuje dr Korzeniewska. 

– Nigdy nie bał się mówić na głos. Trudno mi tylko powiedzieć, czy konsekwencje tego brał pod uwagę, czy po prostu mówi, bo chce być usłyszany. Na razie jest odważny – ocenia Keler.

* Wszystkie śródtytuły pochodzą z książki „Fejm. Poradnik początkującego celebryty” autorstwa Patryka Chilewicza

Zdjęcie tytułowe fot. Aga Wojtun