Pokochało go pokolenie Z, a on wprowadził porno na salony. Prawdziwa historia Zooma

Porno zamiast matematycznych równań. Wspólne picie wina ze znajomymi. Zwalnianie pracowników. Wszystko to na Zoomie, komunikatorze, który stał się symbolem łączności w czasach wielkiej izolacji. I jednocześnie ucieleśnieniem zła, bo na długiej liście jego przeciwników znaleźli się już Elon Musk, Google i rząd Niemiec.

Pokochało go pokolenie Z, a on wprowadził porno na salony. Prawdziwa historia Zooma

W pewien kwietniowy poranek pięćdziesięcioro uczniów podstawówki z małego miasteczka w stanie Utah usiadło w swoich domach przed ekranami komputerów, żeby o 10 rano kliknąć link, który przysłał im dyrektor szkoły. Wszystko szło zgodnie z planem, link zaprowadził ich do strony z przyciskiem „join a meeting”, w który należało kliknąć, żeby na ekranach pokazały się buzie wszystkich dzieci siedzących przy komputerach i twarz uśmiechniętego dyrektora.

Niestety, na ekranie najpierw wyświetliły się wielkie penisy, a potem potoczyła się już typowa akcja filmu pornograficznego.

Powiedzieć, że dyrektor był zakłopotany, to nic nie powiedzieć. - Ktoś włamał się na założoną przeze mnie telekonferencję. Zgłosiłem ten incydent policji – kajał się przed rodzicami, którzy wcześniej zza pleców swoich pociech z ciekawością czekali na transmisję. Ich wyrozumiałość nie mogła jednak uratować sytuacji, kilkusekundowy spektakl wystarczył, by historia trafiła do mediów.

Niefortunnie potoczyła się również telekonferencja uczestników Concordia Forum, globalnej sieci muzułmańskich intelektualistów i liderów kreowania debaty dotyczącej budowania wspólnej tożsamości. W środku rozmowy na temat duchowej odporności na skutki pandemii kursor zaczął sam poruszać się po ekranie. New York Times opisywał, że uczestnicy najpierw zobaczyli ksenofobiczną obelgę, a chwilę później - klasyk - kolejny film pornograficzny.

Męskich genitaliów nie musieli za to oglądać uczestnicy zorganizowanego na Zoomie spotkania Anonimowych Alkoholików. Tu hakerzy dostosowali przekaz i wyświetlili po prostu GIF z postacią opróżniającą kieliszek.

Jednak Zoom to nie tylko problemy. To komunikator, który w czasach pandemii koronawirusa jest tam, gdzie nie może być człowiek.

Studenci Business Breakthrough University w Tokio, którzy nie mogli wziąć udziału w ceremonii wręczenia dyplomów, ubrali w swoje togi roboty, a w miejscu ich głów umieścili tablety. Dzięki połączeniu za pośrednictwem Zooma mogli patrzeć, jak garstka obecnych na sali profesorów, wpatrując się w wyświetlacze, wręcza odpowiednim podajnikom ich certyfikaty.

Popularny mem z Zoomem w czasach izolacji.

Na pierwszy rzut oka Zoom to komunikator jakich wiele. Żadna wielka technologia, nie ma w nim specjalnych fajerwerków. A mimo to wyrósł na symbol komunikacyjnych przemian, jakie nagle wprowadziła nam globalna pandemia.

To pewne - Zoom właśnie przestał być zwykłym komunikatorem. Zamieszkał w naszych domach, pokazał naszym współpracownikom i kolegom z klasy nasze regały z książkami i szafy z ubraniami. W jego okienkach obmyślamy strategie firmowe i pijemy z przyjaciółmi wino. Stał się na tyle ważny, że pokolenie beki lansuje się na wychwytywaniu informacji o jego kolejnych pornowpadkach. Dla Zooma to niepowtarzalna okazja, by zarzucić wielkie sieci i na trwałe przejąć sposób, w jaki się komunikujemy. Do społeczeństw z czasów zarazy dotarło właśnie, że nie trzeba jeździć do firmy na kolejne zebrania. Zamiast tego wystarczy zasiąść przed komputerem na własnej kanapie. Kuszące.

Dla nas i dla Zooma.

Z jak Zoom

Zanim zanim zdobył globalny rozgłos, najpierw musiał zaistnieć. W przeciwieństwie do Skype’a, tradycyjnie kojarzonego z międzynarodowymi rozmowami, Slacka lubianego przez małe i średnie nowoczesne firmy, czy Hangouts będącego własnością Google’a, co niekoniecznie musi się wszystkim podobać, Zoom drogę do sławy utorował sobie przez serca generacji Z. A ta, o dziwo, wiodła przez prostotę rozwiązań. „Zetki” wychowane już za czasów mobilnych, wcale nie szukają usług coraz bardziej napakowanych bajerami. Wolą te, które są proste i niezawodne.

Właśnie na to postawił założyciel platformy Zoom, Eric Yuan. Zamiast dokładać kolejne skomplikowane rozwiązania, skupił się przede wszystkim na podstawowym zadaniu: telekonferencjach. Ekran główny składa się raptem z czterech przycisków, z czego jeden umożliwia dołączenie do rozmowy, a drugi utworzenie nowej konwersacji. Yuan dodał do tego kilka podstawowych bajerów: filtr upiększający, zmianę tła i nagrywanie spotkań. Młodzież używała tego już od wielu miesięcy, jednak dopiero rozlewająca się po świecie od początku roku pandemia Covid-19 wywindowała aplikację niemal na szczyt listy najchętniej pobieranych programów.

W czasie obowiązkowego lockdownu, w marcu 2020 r. Zoom miał 200 mln użytkowników na całym świecie, gdy jeszcze w grudniu ubiegłego roku korzystało z niego 10 mln osób.

W efekcie w ciągu kilku tygodni z dosyć niszowej platformy wyrósł na poważnego konkurenta tych o ugruntowanej pozycji jak Microsoft Teams i Slack, z których od lat korzystają firmy na całym świecie. Na Zoomie zaczęły prowadzić lekcje szkoły w całej Europie i Stanach Zjednoczonych, a Uniwersytet Harvarda przeniósł tam swoje wykłady.

Pod koniec marca zbierając na Zoomie zespół redakcji Wprost, jego wydawca wygłosił długą mowę, w której obwieścił zdumionym dziennikarzom, że pracują właśnie nad ostatnim papierowym wydaniem tygodnika. Patrząc w okienko z twarzą prezesa, dziennikarze słuchali, że przyszły trudne czasy i muszą zrozumieć tę wyprzedzającą kryzys decyzję.

Trudno powiedzieć, kto przeżył większy szok – dzieci z Utah, czy dziennikarze, którzy jako pierwsi w Polsce zostali z dnia na dzień zwolnieni z pracy podczas telekonferencji na Zoomie.

Po aplikację sięgnęli nawet politycy. Nie zawsze zręcznie. Gdy premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson wrzucił screen, na którym, w małych prostokątach widniały twarze kilkunastu członków jego gabinetu, złośliwi internauci wytknęli mu, że w rogu zdjęcia widać numer identyfikacyjny, pozwalający dołączyć do spotkania. A więc każdy mógł wziąć udział w posiedzeniu brytyjskiego rządu! Na obrazku pojawiły się też nicki wszystkich ministrów podległych Johnsonowi, w tym jego własny, niezbyt oryginalny – PM (Prime Minister – szef Rady Ministrów).

Zoomujmy się?

Szybko okazało się, że Zoom może być alternatywą dla tradycyjnego życia towarzyskiego. Uczniowie spotykają się na Zoomie, nawet gdy już skończą się e-zajęcia. W weekendy łączą się w kilkunastoosobowe grupy, organizują wspólne przyjęcia i wyprawiają sobie urodziny. W ich ślady szybko poszli dorośli, którzy w prostokątach urządzają imprezy urodzinowe, wspólne wieczorne picie wina w gronie przyjaciół, rodzinne plotki.

Na Zoomie transmitowane są już nawet pogrzeby i śluby. Claudete Monroy Johnsonn i jej mąż Dave Johnnson opowiadali dziennikowi „The Washington Post” o zaplanowanym na 20 marca weselu na 300 osób. Im bardziej zbliżała się data ślubu, tym więcej gości rezygnowało z przyjazdu, tłumacząc się obawami o swoje zdrowie. Ostatecznie zostało ledwie kilka osób z najbliższej rodziny.

Miałam nagrać wydarzenie i wysłać wideo mojej rodzinie w Meksyku, dzięki temu wpadliśmy na pomysł, by po prostu transmitować ślub w sieci dla wszystkich naszych niedoszłych gości. Owszem, nie było tak, jak na żywo, ale i tak było to wspaniałe doświadczenie - zachwyca się Claudete.

Gdy pandemia ograbiła nas z możliwości kontaktów osobistych, na ratunek przyszedł właśnie Zoom. Zamiast zostać kolejnym nudnym odpowiednikiem Skype’a, stał się zjawiskiem społecznym.

Możemy śmiało powiedzieć, że Zoom stał się medium społecznościowym o nowym wymiarze. Z założenia stał się nie tylko miejscem, w którym spotykamy się służbowo albo w celach edukacyjnych, ale jest także narzędziem wykorzystywanym do spotkań prywatnych – mówi Spider’s Web+ Dagmara Plata-Alf, ekspertka od marketingu internetowego z Akademii Leona Koźmińskiego.

Dzięki temu dzieło Yuana szybko trafiło do popkulturowego obiegu, stając się częścią zjawiska izolacji, ale rozładowując problemy z nią związane.

Razem z Zoomem miliony osób starają się dzisiaj oswajać swoje lęki i przystosować do nowej rzeczywistości poprzez śmiech. Sieć zalały memy. Furorę robi scena z Ostatniej Wieczerzy Leonarda da Vinci. Chrystus nie jest na niej jednak otoczony wianuszkiem apostołów, siedzi przy stole sam, a jego współtowarzyszy widać w okienkach u góry obrazu. Miesiąc temu nikogo by to nie śmieszyło, mało kto by to wręcz zrozumiał, dziś uśmiechamy się trochę ironicznie, trochę smutno.

Grupa na Facebooku o nazwie Zoom Memes for Self Quaranteens ma już przeszło pół miliona obserwujących i cały czas puchnie, bo przecież potrzebujemy jakiegoś wentyla bezpieczeństwa, by obśmiać to, jak nam się życie poprzestawiało.

Komunikator doczekał się nawet własnej obelgi. „Ok, zoomer”, to pandemiczna odpowiedź na „Ok, boomer”, czyli mniej więcej „bądź cicho, smarkaczu”. Choć pojawiło się już na jesieni, to początkowo odnosiło się tylko do nazwy Generacji Z, jakby nie było smarkaczy urodzonych w ostatnich dwóch dekadach. Na grupie z memami na temat Zooma półżartem pada dość znamienne zdanie: „W końcu odkryliśmy, co oznacza Z w Generacji Z”. Dla osób urodzonych po 1995 r. świat cyfrowy jest wszak tak samo naturalny jak ten rzeczywisty.

Ojciec Z…ałożyciel

Jeżeli prześledzimy filozofię działania twórcy Zooma, dojdziemy do wniosku, że ta historia po prostu musiała się tak potoczyć. Bo jaki twórca, taki produkt. A Eric Yuan jest bez wątpienia postacią nietuzinkową.

Eric Yuan, kadr z filmu Zoomtopia 2018: Morning Keynote. YouTube

Urodził się w 1970 r. w chińskiej prowincji Shandong, gdzie jego rodzice byli inżynierami górnictwa. Yuan poszedł inną drogą, kończąc licencjat z matematyki stosowanej. Pomysł na stworzenie komunikatora video przyszedł mu do głowy, gdy był jeszcze nastolatkiem. W wieku 18 lat przeżył bolesną rozłąkę ze swoją dziewczyną – oboje trafili do różnych szkół, które dzieliło od siebie 10 godzin jazdy pociągiem. - Pomyślałem, że byłoby fantastycznie, gdyby w przyszłości powstało urządzenie, w którym mógłbym po prostu wcisnąć przycisk, zobaczyć ją i porozmawiać – opowiadał w rozmowie z Forbesem.

Po zdobyciu tytułu magistra przyszły twórca Zooma przeniósł się do Japonii, gdzie spędził kolejne 4 lata. Nagle, podobno po wysłuchaniu wywiadu z Billem Gatesem, ówczesnemu 27-latkowi zamarzyła się kariera w Dolinie Krzemowej. Yuan wysłał wniosek o wizę do ambasady i … odmówiono mu. Siedem razy.

Nie poddał się, składał kolejne wnioski, aż w końcu ambitnemu inżynierowi udało się postawić stopę na amerykańskiej ziemi.

Gdy jednak dostał pracę w Webex, okazało się, że jego angielski jest dalece niewystarczający do swobodnej wymiany myśli z kolegami z pracy. Zamiast się socjalizować, spędził pierwsze lata na niekończącej się dłubaninie przy kodach. Wciąż jednak nie porzucał marzenia z młodości i pracował zawzięcie przy platformie służącej do wideokonferencji.

W 2007 r. Webex zostało przejęte przez informatycznego giganta Cisco. Z każdym miesiącem Yuan czuł się coraz bardziej rozczarowany. Dostał stanowisko wiceprezesa ds. inżynierii, miał sześciocyfrową wypłatę, ale prace nad jego produktem stanęły. Rozczarowany pracą dla giganta w środku poprzedniego kryzysu gospodarczego postanowił się zwolnić. - Celem życia jest dążenie do szczęścia, a ja nie byłem szczęśliwy. Jakie to było ryzyko? – odpowiedział Yuan na pytanie dziennikarza, o to, czy nie bał się rzucać pewnej posady w korporacji.

Na otwarcie własnego projektu zdecydował się w 2011 r. Z zespołem 40 inżynierów, których namówił do opuszczenia Cisco, zaczął pracę nad wymarzoną platformą do prowadzenia wideokonferencji. O tym, jak dużym zaufaniem cieszył się wśród dotychczasowych współpracowników, świadczy fakt, że Dan Scheinman, były dyrektor ds. rozwoju w Cisco, zdecydował się przeznaczyć na rozruch nowego startupu 250 tys. dol.

Pierwsza wersja Zooma poszła w świat w sierpniu 2012 r. Początkowo pozwalała na jednoczesny udział w spotkaniu zaledwie 15 uczestnikom.

Już wtedy Yuan wprowadził do komunikatora rozwiązania, które miały przyczynić się do późniejszego sukcesu. Aplikacja została zoptymalizowana i pozwalała utrzymać płynność nawet przy słabej jakości połączeniu. Potrafiła również samodzielnie wykrywać rozdzielczość ekranu użytkowników i urządzenia, z których korzystają. Każdy, kto męczył się z zawieszającym się obrazem, rozjeżdżającym się pikselami czy nieskoordynowanym dźwiękiem podczas wideorozmów, wie, jak cenne są te rozwiązania. Zero komplikacji, nawet gdy jedna osoba łączy się przez iPhone’a, a druga z komputera stacjonarnego.

Co więcej, do nawiązania rozmowy wystarczyło zaproszenie z podanym identyfikatorem wideokonferencji, które wpisuje się w odpowiednim oknie. By dołączać do spotkań, nie trzeba było nawet mieć konta w komunikatorze Zoom. To wymagane jest tylko od gospodarza wideokonferencji.

Zoom radził i radzi sobie ze wszystkim. Jest taki, jak wymarzył sobie Yuan: prosty, łatwy w użyciu i dostępny dla każdego. Do połączenia ludzi z różnych części świata wystarczy jedno kliknięcie. Odpowiadając jednym zdaniem na pytanie, dlaczego to właśnie Zoom stał się tak popularny, podstawowa odpowiedź brzmi: bo działa.

Niezależnie od tego gdzie jesteś, jakich urządzeń używasz, on po prostu działa – cieszył się Yuan w dniu debiutu giełdowego.

Przedsiębiorca był tak pewny siebie, że przed IPO, które miało miejsce w kwietniu ubiegłego roku, zrezygnował z bezpośrednich spotkań z inwestorami. Zamiast tego umawiał się z nimi za pośrednictwem Zooma.

I, jak pokazał czas, słuszna to była strategia, bo choć pierwotnie zamierzano sprzedawać akcje w przedziale 28-32 dol., duży popyt podniósł ich wartość do 36 dol. za udział. Zoom zgarnął od inwestorów 751 mln dol. i został wyceniony na 9,2 mld dol.

Dziś, w środku pandemii koronawirusa, kurs Zooma podskoczył do 118 dol. za akcję, a jego wartość pod koniec marca przekroczyła 42 mld dol.

Zoombombing

Triumfalny pochód Zooma może się jednak skończyć szybciej, niż się zaczął. Jego popularność zaczęła przyciągać hakerów, co uświadomiło wszystkim, że wygodne nie musi oznaczać bezpieczne. - Zoom dużo zyskał i wciąż może wiele zyskać na epidemii. Stał się jednak ofiarą własnego sukcesu. Jego nagła popularność sprawiła, że wszyscy mu się przyglądają – komentuje Dagmara Plata-Alf.

Historie, jak ta ze szkoły w Utah, zaczęły się rozlewać po całym świecie. Użytkownicy są wręcz bombardowani atakami. Stały się one tak powszechne, że zjawisko doczekało się nawet swojej własnej nazwy – zoombombing. I nie chodzi tylko o świńskie fotki zamiast lekcji.

Do ataków na Zooma internauci skrzykiwali się na Reddicie, 4chanie, Facebooku, a nawet Instagramie.

Czasami wystarczy, by znudzony uczeń przekazał hasło do spotkania na otwartym forum, prosząc osoby z zewnątrz o urozmaicenie dłużącej się lekcji.

Pół biedy, kiedy chodzi wyłącznie o zajęcia albo towarzyskie spotkanie kilku znajomych, nudzących się w trakcie kwarantanny. Z Zooma korzystają również firmy. I tu jedna wpadka wystarczy, by na trwałe zapisać się w pamięci inwestorów i dziennikarzy.

Skoro Zoom stał się medium społecznościowym, to pojawiają się tam również osoby, które chcą w nim trochę namieszać – tłumaczy Dagmara Plata-Alf. Coś na ten temat mógłby powiedzieć na przykład prezes CCC Dariusz Miłek. W trakcie ważnej telekonferencji, na której Miłek przekazywał dziennikarzom informacje o coraz trudniejszych wynikach finansowych firmy i planowanych zwolnieniach, uczestnicy mieli okazję obejrzeć także cudze przyrodzenia i swastyki.
Rysunek genitaliów i wyzywanie od „czarnuchów” – to nieprzyjemności, na jakie natknęło się 200 uczestników konferencji Krajowego Stowarzyszenia Pośredników w Obrocie Nieruchomościami w USA. Zagraniczne media relacjonują, że „szanowani członkowie społeczności” nie byli zachwyceni.

Ekspertka wyjaśnia, że problem leży w numerach identyfikacyjnych wideokonferencji.

Są możliwe do odgadnięcia, a to pozwala osobom postronnym wejść na spotkanie. - W sieci funkcjonują już całe giełdy kodów. Algorytm ich tworzenia musi być stosunkowo prosty, skoro zostały one tak szybko złamane – dodaje Dagmara Plata-Alf.

Jednak sedno sprawy tkwi głębiej. - Gdybyśmy powiesili wielką kamerę do nagrywania wszystkiego, co dzieje się w sali wykładowej, na pewno bylibyśmy zaniepokojeni. A teraz nagle ochoczo zgadzamy się na takie kamery we własnych domach, nie mając pojęcia, co faktycznie stanie się nagraniami - ostrzegał na łamach Washingtonpost profesor James Millward ze wspomnianego Georgetown University. Ma szczególne powody do obaw, bo prowadzi zajęcia na temat współczesnych Chin, na których sporo mówi się o takich tematach jak cenzura i inwigilacja. Co więc z bezpieczeństwem jego studentów i dbałością o to, by ich twarze, głosy, pytania nie zostały kiedyś użyte przeciwko nim?

Millward nie mówi tego głośno, ale ewidentnie tak z jego, jak i z kolejnych ostrzeżeń przed ochoczym używaniem Zooma, przebija lęk z powodu pochodzenia właściciela komunikatora.

Zoomem? Wolałbym nie, bo to chiński produkt – tak rozmowy z nami odmawia jeden z przedsiębiorców z Doliny Krzemowej. Spotkań na Zoomie zakazała swoim pracownikom firma Space X, założona przez Elona Muska, a Google rozesłał e-maile, w których zabronił korzystania z tej aplikacji w celach służbowych. Przed Zoomem oficjalnie ostrzega również FBI, a Ministerstwo Spraw Zagranicznych Niemiec ogranicza korzystanie z niego do minimum. Powód? Obawy związane z przesyłaniem danych użytkowników do Chin.

O niebezpieczeństwach płynących z korzystania z aplikacji informowany był również Boris Johnson. Przed używaniem komunikatora ostrzegało go Ministerstwo Obrony. Resort wcielił zresztą własne zalecenia w życie, odradzając swoim pracownikom korzystania z Zooma podczas rozmów wymagających najwyższego poziomu bezpieczeństwa.

Yuan musi się teraz gęsto tłumaczyć. Zapewnia, że jego pracownicy skupią się teraz na łataniu dziur w oprogramowaniu, a plany wzbogacenia narzędzia o nowe funkcje odłożą na bliżej nieokreśloną przyszłość.

I gdy wydawało się już, że kryzys uda się jako tako okiełznać… media obiegł news o tym, że Zoom transferował dane użytkowników na serwery Facebooka. Mark Zuckerberg miał się dzięki temu dowiedzieć, z jakich smartfonów korzystają klienci Zooma i skąd się ze sobą łączą. Dlaczego startup udostępnił te informacje? Na to pytanie Yuan nie potrafił udzielić już odpowiedzi.

Bezpieczniej niż na żywo

Czy mnożące się afery zatopią Zooma? Yuan jest z pewnością ostatnią osobą, która mogłaby spocząć na laurach. Nie ma co się jednak oszukiwać - wirtualne niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą Zoom, przemawiają do naszej wyobraźni mniej niż kolejne tysiące chorych w realnym świecie. W rozmowie z NYT Lucas Moiseyev, wykładowca z Carnegie Mellon University prognozuje, że jeżeli platforma rozbuduje się o kolejne funkcje charakterystyczne dla mediów społecznościowych, może na stałe wpisać się w krajobraz życia dzisiejszych nastolatków. I zostać z nami w nowej, postkoronawirusowej rzeczywistości.

W takim scenariuszu do domówek wyprawianych na ekranie komputera powinniśmy zacząć się przyzwyczajać. Bo może okazać się, że nawet po zakończeniu pandemii część z nas innych imprez nie będzie chciała już urządzać. W końcu siedząc na Zoomie, nie musimy przemieszczać się po mieście, a w tle możemy ustawić sobie wieżę Eiffla, plażę na Bali, czy rynek w Krakowie i będzie prawie tak, jakbyśmy tam byli.