Rząd chce wprowadzić nowy podatek cyfrowy. Obłoży nim seriale, które oglądasz na Netfliksie

Epidemia koronawirusa dobija kina i odbiera chleb filmowcom. Na kryzysach zawsze jednak ktoś zarabia. Tym razem są to serwisy z wideo na żądanie, które mają właśnie żniwa. Polski rząd postanowił więc dobrać się do ich dochodów. Jak dowiedział się „SW+”, w planach jest specjalny podatek dla Netfliksa, HBO, CDA i innych platform streamingowych.

Rząd chce wprowadzić nowy podatek cyfrowy. Obłoży nim seriale, które oglądasz na Netfliksie

- Gdybyśmy się mogli umówić, że wykreślamy rok 2020 z kalendarza, to byłoby najlepiej - mówi Xawery Żuławski, reżyser m.in. „Wojny polsko-ruskiej” i „Mowy ptaków”. Ostatnio pracował na planie serialu „Odwilż” zamówionego przez HBO. Zamiast odwilży ma jednak przestój. – Wszyscy jesteśmy w zawieszeniu. Nie boję się, że wyląduję na ulicy, bo jeśli tak się stanie, będą tam ze mną miliony osób – gorzko kwituje. 

Żuławski i jego ekipa znaleźli się w równie trudnej sytuacji, co tysiące innych ludzi z branży filmowej. Kina są pozamykane, plany zdjęciowe wstrzymane, produkcje zawieszone, w efekcie całe ekipy zostają na lodzie. Łącznie w Polsce wstrzymano aż 182 produkcje, od filmów fabularnych po reklamy. 

- Niektórzy mają oszczędności albo wysokie tantiemy, jeżeli jednak ktoś jest na starcie kariery i pracuje od projektu do projektu, to właśnie został najzwyczajniej w świecie bez pracy. To nie są upragnione wakacje, by spełnić się artystycznie. Po prostu jesteśmy w dupie – mówi młoda scenarzystka i reżyserka Kalina Alabrudzińska. - Wrzesień, bardzo poważnie bierzemy pod uwagę, że to będzie pierwszy realny termin otwarcia kin - gorzko mówi nam jeden z przedsiębiorców branży kinowej. - Owszem trochę jeszcze nieśmiało liczymy, że może jednak dojdzie do tego latem, ale z biegiem czasu widzimy, że to płonna nadzieja. Pół roku zamkniętych kin to dramat dla tej branży. 

Ale równolegle ogromna szansa dla serwisów VOD. Korzysta z nich teraz tylu widzów, że Komisja Europejska musiała poprosić Netfliksa o pogorszenie jakości streamingu, by internet w Europie udźwignął masę użytkowników. 

Ten ogromny potencjał zauważył polski rząd i, jak wynika z dokumentów, do których dotarliśmy, planuje obłożenie platform VOD specjalnym podatkiem.

Mają płacić 1,5 proc. od „przychodu uzyskanego z jakichkolwiek opłat poniesionych tytułem usług zakupionych na terytorium Rzeczypospolitej umożliwiających korzystanie z treści zamieszczonej na platformie”. 

Pieniądze z podatku mają trafić do budżetu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, by przynajmniej częściowo wypełnić lukę, która powstanie po drastycznie zmniejszonych wpływach z kin. A różnice szykują się spore, bo nawet jeżeli za jakiś czas kina znowu się otworzą, to z powodu wstrzymania produkcji filmowych nie będą miały czym przyciągać widzów. 

- Tym bardziej serwisy VOD, czerpiące przecież zyski z tego, co produkuje rynek filmowy, też powinny zacząć go współfinansować – mówi nam jeden z urzędników związanych z sektorem filmowym.

Kanapa zamiast kina 

Ludzie przenieśli się z kin, knajp i spotkań towarzyskich na kanapy, i tam oczekują rozrywki. Platformy streamingowe stworzone do tego, by spełnić te oczekiwania, szybko wyczuły, że to ich czas i zaczęły jeszcze bardziej kusić widzów. Tym razem filmowymi hitami, które ledwo weszły do kin. Pierwszym takim filmem była „Sala samobójców. Hejter”, w reżyserii Jana Komasy. Dobrze zapowiadająca się produkcja mogła zostać skazana na zapomnienie, zanim widzowie mieli szansę ją zobaczyć, bo kina zamknięto tuż po jej premierze. Film można jednak oglądać dzięki temu, że znalazł się na Playerze i platformie VOD Canal+. Stało się to 18 marca, dwa tygodnie po premierze. Czegoś takiego jeszcze w Polsce nie było. 

Następny na Netfliksie pojawił się polski slasher „W lesie dziś nie zaśnie nikt”, zanim jeszcze ktoś mógł go zobaczyć w kinie. Później kontrowersyjne „365 dni” na podstawie erotycznej powieści Blanki Lipińskiej, które nawet po kinowej premierze wciąż było świeżym produktem. Na przetarte szlaki szybko wszedł „Bad Boy” Patryka Vegi, który trafił właśnie m.in. na Player.pl oraz Netfliksa. Nawet serwis online TVP w święta wypuścił „Zenka”, który w kinach był pokazywany przez ledwie kilka tygodni. 

Widzowie odpowiadają na to kuszenie. Widać ich rosnące zainteresowanie streamingiem.

Według danych Gemius/PBI liczba realnych użytkowników Netfliksa w marcu w stosunku do lutego wzrosła o prawie milion osób do wartości 5,4 mln. Jego dzienny zasięg wzrósł z 1,6 mln na początku marca do 2 mln osób na początku kwietnia. Trend jest wyraźny, chociaż same dane należy traktować z ostrożnością – nie obejmują one m.in. smart TV, który może odpowiadać za znaczną część ruchu – jak podkreśla Wojciech Kowalczyk z bloga ScreenLovers, zajmującego się rynkiem reklamy telewizyjnej i internetowej.  - Jednymi z tych, którzy najbardziej skorzystają na pandemii koronawirusa, będą serwisy SVOD (Subscription Video on Demand od red.) – stwierdza ekspert. – Przed pandemią, według moich szacunków, ok. 3 miliony gospodarstw domowych subskrybowały przynajmniej jeden serwis SVOD. W czasie narodowej kwarantanny zapewne po serwisy sięgnęło wielu nowych użytkowników. Teraz z płatnego streamingu zaczynają korzystać tzw. latecomersi, czyli ci użytkownicy, którzy wcześniej nie mieli tego w planach, ale ze względu na okoliczności zainteresowali się platformami VOD – wyjaśnia. Przytakuje mu Michał Kreczmar, dyrektor ds. transformacji cyfrowej PwC. - Na kryzysie spowodowanym przez koronawirusa na rynku rozrywki najwięcej zyskują platformy wideo – uważa Kreczmar. - Branża streamingowa ewidentnie buduje więc masę, pytanie tylko, czy będzie ją potrafiła przełożyć na rzeźbę, utrzymać to zainteresowanie i przekonać ludzi, by chcieli za te usługi płacić – dodaje ekspert. 

Rzeczywiście wzrost liczby widzów niekoniecznie przekłada się na równie duży wzrost liczby subskrypcji, ale może świadczyć o tym, że mimo nadchodzącego kryzysu i oszczędności, które zaczniemy wprowadzać, z płacenia za tę rozrywkę nie będziemy chcieli zrezygnować. Dowodem są choćby świeżutkie dane z raportu agencji interaktywnej Cyrek Digital, która porównała sprzedaż kart podarunkowych do Netfliksa w marcu tego roku do marca roku ubiegłego. Okazało się, że wzrost wyniósł aż 518 proc.  

Netflix & tax

O nowym podatku cyfrowym podczas wystąpienia w Sejmie przed Wielkanocą wspomniał premier Mateusz Morawiecki. Nie podał jednak wtedy żadnych szczegółów. Rynek założył, że zapewne chodzi o powrót do prac nad opodatkowaniem wielkich cyfrowych graczy, jak Facebook czy Google. Jednak z rozmów z ekspertami działającymi blisko rządu wynika, że na razie jako podatek cyfrowy będzie traktowany tylko ten od VOD. 

Ma on być wprowadzony nowelizacją ustawy o wspieraniu produkcji audiowizualnej oraz ustawy o kinematografii. W uzasadnieniu jednoznacznie czytamy, że nowelizacja „ma na celu pomóc rynkowi kinematografii w Polsce w związku z pandemią COVID-19”, a podatkiem mają być objęci „dostawcy usług medialnych oferujący odpłatnie swoje usługi, w postaci dostępu do utworów audiowizualnych w języku polskim, mający swoją siedzibę na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej oraz poza nią”. Płacić mają więc wszyscy – nawet Netflix i HBO – choćby byli zarejestrowani za granicą.

Projekt jest jeszcze na wczesnym etapie, więc nie precyzuje, jak duże miałyby być te wpływy.

Ale pewne szacunki są możliwe na podstawie danych o wielkości rynku VOD. W 2018 r., według PMR Market Experts, wartość rynku płatnej telewizji i treści wideo w internecie wyniosła 6,95 mld zł, z czego samo VOD przyniosło 854 mln. Do końca roku 2019 wartość tego rynku miała wzrosnąć do 7,17 mld, w tym VOD miało przynieść 1 mld zł. 

Jeżeli jednak spojrzymy choćby na oficjalnie raportowane dane CDA, która od niemal roku jest spółką giełdową i musi ujawniać swoje wyniki, to widzimy, że wzrost w segmencie VOD mógł być w ubiegłym roku w rzeczywistości znacznie większy. Ten polski serwis, przez lata zmagający się z oskarżeniami o przymykanie oka na piractwo, w 2019 r. zanotował 42,9 mln zł przychodów w tym 39,1 mln zł ze sprzedaży subskrypcji. W obu przypadkach wzrosty rok do roku były na poziomie ponad 50 proc. 

Jeżeli podobne tempo wzrostu dotyczyło całej branży, to pod koniec 2019 r. jej przychody mogły oscylować raczej w okolicach 1,3 mld. Skoro nowelizacja zakłada 1,5 proc. od przychodu serwisów wideo, to można by liczyć na co najmniej 15 mln zł. A nie policzyliśmy jeszcze dodatkowych przychodów z powodu izolacji wywołanej epidemią COVID-19. Ponownie spójrzmy na CDA, a dokładniej na jej kurs giełdowy. W ciągu miesiąca od zamknięcia kin podskoczył aż o 84 proc.! To może oznaczać, że z końcem tego roku polski rynek VOD  przekroczy 2 mld zł. Tym samym wpływy z nowej daniny będą bliższe 30 mln zł. A to nie koniec wzrostów. Przed nami start Disney+, platformy VOD giganta branży rozrywkowej, która ma być dla nas dostępny w 2021 r. 

- Tyle, że nie ma pewności, że faktycznie uda się taką opłatę nałożyć na zagranicznych graczy - słyszymy od ekspertów związanych z PISF. Podczas spotkania jakie odbyło się w tym tygodniu branża filmowa lobbująca za tym podatkiem przedstawiała go już w węższym zakresie: jako opłatę, którą będą objęte tylko serwisy zarejestrowane w Polsce.

Płaćcie i korzystajcie 

Logika pomysłu na nowy podatek jest prosta: skoro branża VOD jest konkurencją dla kin i telewizji, powinna dołożyć się do wspólnego kotła. Na budżet PISF od 2005 r. składają się kiniarze, dystrybutorzy, stacje telewizyjne i dystrybutorzy kablówek. Z tych składek Instytut dofinansowuje produkcję filmową, daje stypendia scenarzystom, wspiera festiwale, szkoły filmowe i kina. W 2018 r. przeznaczył na to 172,7 mln zł. W 2019 r. było to ponad 164 mln. W tym roku miało być jeszcze mniej, ale wciąż nie mało, bo niemal 130 mln zł. Ta kwota jest już jednak nieosiągalna z powodu drastycznie niższych wpływów od kin i dystrybutorów.

Trzeba to powiedzieć głośno – straty, jakie poniesie branża filmowa, są ogromne.

Michał Walkiewicz i Łukasz Muszyński w raporcie Filmwebu, „Czy koronawirus pożre kino?” piszą tak: „Przy obecnych rozmiarach epidemii oraz jej prognozowanej trajektorii zapaść ekonomiczna w sektorze kultury jest nieunikniona. Dziennikarze z Hollywood Reporter oszacowali, iż zmagania z koronawirusem mogą kosztować branżę filmową aż 20 miliardów dolarów”. 

Robert Kijak, producent filmowy i prezes Next Filmu, dystrybutora kinowego takich tytułów jak „365 dni” i „W lesie dziś nie zaśnie nikt” już wie, że jeden z ich dwóch filmów planowanych na ten rok, czyli „Polot” z Maciejem Musiałowskim w roli głównej, swojej majowej premiery się nie doczeka. Kiedy nowa? Nie wie. 

Te słowa – „nie wiem” – są chyba najczęściej powtarzanymi w ostatnich dniach w branży rozrywkowo-kulturalnej. - Ludzie mają nadzieję, że wrócą do pracy w wakacje lub po wakacjach, ale co życie przyniesie – nie wiemy. To tylko nieśmiałe plany – mówi Kalina Alabrudzińska. Pandemia koronawirusa i jej pokrzyżowała plany. Autorski film „Nic nie ginie”, który w tym roku był nominowany w kategorii Odkrycia plebiscytu Bestsellery Empiku, nie zdążył pojawić się w kinach. Szczęście w nieszczęściu, że 20 kwietnia przynajmniej trafi na platformę VOD Canal+. 

I tu pojawia się drugie uzasadnienie nowej daniny, którą zapowiada premier. Skoro serwisy VOD korzystają z dokonań polskiej kinematografii, to tym bardziej powinny dokładać się do budżetu, który ją współfinansuje. Szczególnie że po COVID-19 właśnie wsparcie PISF może być dla wielu twórców ostatnią deską ratunku.

Help! 

Z taką świadomością PISF powołał Zespół ds. kryzysu w branży kinematograficznej. Ma on oszacować straty oraz znaleźć rozwiązania, by pomóc całemu rynkowi. Wcześniej PISF wraz z Polską Akademią Filmową oraz European Producers Club wystosował apel do Komisji Europejskiej i rządów państw unijnych, by pomogły ograniczyć straty w sektorze audiowizualnym. Postulują specjalny unijny systemem rekompensat oraz wzmocnienie dystrybucji filmów kinowych na platformach online.  

Póki co sami twórcy nie bardzo wiedzą, jakiej faktycznie mogą się spodziewać pomocy. Docierają do nich informacje, że PISF planuje skupić się na wsparciu produkcji już rozpoczętych projektów oraz scenariuszy, ale raczej tych skromnych tak, by udało się dofinansować większą liczbę mniejszych przedsięwzięć.

Na razie więc branża filmowa skupia się na minimalizowaniu strat. Dystrybutorzy tną wydatki reklamowe i zmniejszają budżety promocyjne.

Budżety polskich seriali mogą być z tego powodu niższe nawet o 1 milion zł. 

- Kwestią, która wymaga rozwiązania, jest też przychylenie się PISF-u do potrzeb środowiska filmowego, aby na czas pandemii produkcje dofinansowywane przez Instytut mogły w pierwszej kolejności, z pominięciem kin, być dystrybuowane w internecie – mówi Agnieszka Dziedzic, producentka z Koi Studio, członkini Gildii Producentów Filmowych. Stąd spora część branży zastanawia się też, czy w przyszłości przyspieszone premiery na VOD staną się normą i dotychczasowe 4 miesiące po premierze kinowej przejdą do lamusa. Kijak twierdzi jednak, że to mało prawdopodobne. - Nie ma lepszego źródła przychodu dla producentów niż kino. Żadna platforma nie zapłaci takiej kwoty, żeby wygenerować zyski z filmu. Poza tym duże platformy, które kupują filmy jako pierwsze, żądają wyłączności – tłumaczy producent. 

Telepraca nad serialem

Jednak te wielkie wygrane pandemii, platformy VOD też mogą paść ofiarą kryzysu. Przecież ogromna część wstrzymanych i odroczonych produkcji to te robione na ich zamówienie. Na całym świecie co i rusz pojawiają się informacje o zawieszanych filmach i serialach (z głośniejszych: 2. sezon „Wiedźmina”, 4. sezon „Stranger Things”, 2. sezon „Euforii”, serial „Władca Pierścieni”). 

Nie inaczej jest i u nas. Wstrzymane zostały prace nad nowym polskim serialem Netfliksa „Sefixy”, który Alabrudzińska współtworzy wraz z Piotrem Domalewskim. Ekipa zdążyła być na planie zaledwie kilkanaście dni. Teraz próbuje pracować zdalnie, scenarzyści szlifują tekst, nad którym wcześniej pracowali w szybkim tempie, rozwijają kolejne pomysły, aktorzy ćwiczą. Ulepszają, ale na tym nie zarabiają.

Żuławski też nad swoją „Odwilżą” pracuje przez internet. Tu przed wstrzymaniem zdjęć ekipie udało się przygotować trzy z sześciu planowanych odcinków i to, co jest nakręcone, można już montować. - Montażysta przesyła mi pliki, albo w trakcie konferencji celuje kamerę w monitor i tak oglądam efekty jego pracy – opowiada reżyser. Początkowo planowali zresztą przerwę na planie właśnie w okolicach ogłoszenia stanu epidemiologicznego w Polsce, więc teraz po prostu szykują się na powrót odłożony w czasie. Żuławski nie ma jednak złudzeń – wie, że premiera „Odwilży” może przesunąć się nawet o rok. 

Podobny los spotkał polski serial Canal+ „Klangor”, thriller kryminalny w reżyserii Łukasza Kośmickiego z Arkadiuszem Jakubikiem w pierwszoplanowej roli. - Nakręciliśmy już ponad połowę serialu, montażysta nad tym materiałem pracuje w domu. Jesteśmy gotowi wrócić do pracy, jak to tylko będzie możliwe, ale czy premiera będzie opóźniona – to zależy od stacji i od tego, ile potrwa ta przerwa – mówi Łukasz Dzięcioł, producent „Klangora” z ramienia Opus TV. 

Jakub Korolczuk, scenarzysta serialu „Kruk. Szepty słychać po zmroku”, który aktualnie pracuje nad skryptem drugiego sezonu produkcji, żartuje, że przynajmniej ma spokój podczas pracy nad tekstem. Jednak poważnie dodaje, że koronawirus zatrząsł fundamentami branży filmowej. Uważa, że jego profesja poczuje siłę tego kryzysu za kilka miesięcy. - Na razie development produkcji nie jest zatrzymywany, ale kiedy dojdzie do produkcji i czy w ogóle? A produkcja też wpływa na zarobek scenarzystów – podkreśla Korolczuk.

Czy ratunek przyjdzie jesienią? 

Twórcy i producenci powtarzają z nadzieją, że latem i jesienią może uda się trochę nadgonić. Kasia Adamik, reżyserka i scenarzystka, też obecnie pracuje nad scenariuszem serialu, którego zdjęcia mają odbyć się jesienią tego roku. – Prace idą zgodnie z planem i termin nie został jeszcze zmieniony, ale nie wiadomo, co będzie, jeśli kwarantanna się przedłuży – mówi. 

Epidemia nie tylko zatrzymała plany zdjęciowe, ale także też przesunęła ich rozpoczęcie. - Mam informacje od producentów, że część prac i tak musi zostać przełożona na jesień ze względu na warunki pogodowe. W mojej agencji na ten moment dotyczy to już aż siedmiu dużych produkcji – mówi Ola Cywka, właścicielka agencji Jump, która zrzesza około 50 aktorów, reżyserów, scenarzystów i innych ludzi z branży.

Mimo wątłych głosów nadziei ogromna część środowiska filmowego spodziewa się jednak miesięcy bez żadnego zarobku.

- Jeżeli rynek będzie zamrożony przez pół roku, jeżeli do serialu dla Netfliksa wrócimy dopiero za rok, to oznacza, że nie mam pieniędzy. Jedyne co mam to tantiemy, które nie uratują mnie finansowo – mówi Alabrudzińska. 

W podobnej do niej sytuacji jest wiele osób w przemyśle filmowym. Ekipy techniczne, charakteryzatorzy, styliści pracujący w telewizji. Dostają wynagrodzenie za dzień zdjęciowy, a praca na planie pozwala spłacać zaciągnięte kredyty na sprzęt. Kiedy nie ma zdjęć, nie zarabiają.

Radosnym wyjątkiem jest Patryk Vega, który uparcie pracował i kręcił „Seryjnego samobójcę”, a nawet, jak udało się ustalić Sebastianowi Łupakowi z Wirtualnej Polski, wciąż poszukuje statystów do nagrań w kwietniu. 

 - Żaden z reprezentowanych przeze mnie artystów, za moją zgodą, nie pojawiłby się na takim planie – mówi Cywka. – Wciąż dostaję wiadomości z zaproszeniami na castingi do reklam i produkcji gier wideo, które mają być kręcone jeszcze przed Wielkanocą i dalej w kwietniu. Zawsze pytam o bezpieczeństwo i logistykę planowanych zdjęć. Najczęściej słyszę, że może się to odbyć z – jak mówią – „zachowaniem wszelkich środków ostrożności”. Cokolwiek to znaczy. Uważam, że branie udziału w zdjęciach w tym momencie jest nieodpowiedzialne. Ale też jest przejawem braku lojalności wobec branży. To chęć zarobku pomimo wszystko – kwituje właścicielka agencji Jump. 

Większości ekip z powrotem na plan zdjęciowy ze względu na potencjalne konsekwencje jednak się nie spieszy. Jest więc spore ryzyko, że nowe polskie produkcje, które dopiero miały być kręcone w tym roku, po prostu nie powstaną. 

- Teoretycznie produkcja zupełnie nowego filmu mogłaby ruszyć w tym roku. To oczywiście  zależy od scenariusza, możliwe jest jednak ukończenie produkcji i postprodukcji do końca roku i rozpoczęcie dystrybucji w I kwartale 2021 r. Nie wiadomo jednak, kiedy będzie można wrócić do normalnej pracy, a szczególnie na plan zdjęciowy, a jak już będzie można, to będziemy mieli do czynienia z istną gonitwą z czasem. Trzeba będzie na nowo ułożyć harmonogramy planów zdjęciowych, premier, a to zawsze największe wyzwanie ze względu na obłożenie aktorów, reżyserów i innych twórców  – wyjaśnia Kijak.

Świat bez premier

Zawirowania te na pewno będą miały wpływ na to, co ostatecznie trafi do widza. Na pewno przez jakiś czas zobaczymy mniej nowości, a w takiej sytuacji branży ciężko będzie odrobić straty. - Przykład Chin pokazuje, że otwarte kina to nie wszystko, widzowie potrzebują interesującego ich, nowego i zagranicznego kontentu. Samymi tylko polskimi filmami nie wypełnimy kinowych sal – mówi Kijak. 

W ostatnim czasie multipleksy znacznie obniżyły ceny swoich biletów. Czy po otwarciu kin będą się trzymały takiej polityki, czy wręcz przeciwnie, by odbić straty, podniosą ceny i rozrywka stanie się bardziej ekskluzywna? Czy w takim wypadku serwisy streamingowe też nie zwiększą swoich opłat? Eksperci uspokajają, że bardziej prawdopodobnym scenariuszem może być wojna cenowa. 

Walkiewicz jest zdania, że rozrywka musi być egalitarna, by nadrobić straty.

Wojciech Kowalczyk nie sądzi, żebyśmy musieli się martwić o zwiększone ceny abonamentów w VOD - Te platformy wciąż zwiększają przychody dzięki powiększającej się grupie odbiorców – mówi ekspert. 

Tyle że po pandemii te wzrosty mogą być trudne do utrzymania. - Jeśli staniemy w obliczu kryzysu gospodarczego, część osób stanie przed koniecznością wyboru płacenia abonamentu płatnej telewizji lub serwisu streamingowego. – mówi Kowalczyk. 

- Niewątpliwie serwisy wideo także i pod tym względem będą musiały zmierzyć się ze sporymi wyzwaniami. Szukać nowych treści, zmieniać modele finansowania choćby na mieszane z wykorzystaniem reklam, czyli tzw. AOVD (Video Advertising Platform - od red.)  Wydawało się, że takie rozwiązanie wyparły serwisy w pełni płatne, ale być może czeka nas teraz powrót oglądania w zamian za zgodę na reklamy – mówi Kreczmar. 

Rok temu Wavemaker robił badanie dotyczące tego, z czego ludzie by zrezygnowali w czasach kryzysu. W Polsce, aktualni wówczas użytkownicy Netfliksa twierdzili, że w pierwszej kolejności zrezygnowaliby z płatnej telewizji. - Warto jednak zaznaczyć, że wówczas z takich serwisów korzystali w większości tzw. early adopters, czyli świadomi użytkownicy poszukujący treści wideo. Teraz obserwujemy napływ latecomersów. Ale mimo to, jeśli wejdziemy w kryzys gospodarczy, to może on tym razem uderzyć w operatorów płatnej telewizji - podkreśla Kowalczyk. 

Wszyscy, włącznie z rządem, jednak liczą, że w trudnych czasach po prostu potrzebujemy rozrywki i na niej nie będziemy chcieli oszczędzać.

Współpraca: Sylwia Czubkowska