Grosza i sławy daj tłumaczowi. Autor angielskiego tłumaczenia sagi o Wiedźminie idzie na wojnę z Netflixem. NEWS SW+

Tłumacz Sapkowskiego szykuje pozew przeciwko Netflixowi. – Kręcąc serial, korzystano z mojej pracy, ale ani słowem o tym nie wspomniano. Owszem, najwyższym kunsztem tłumaczy jest to, by nasza praca dla czytelnika była niewidoczna, ale to już pewna przesada – ironizuje David French, który odpowiada za przekład sześciu książek o wiedźminie na język angielski.

27.07.2021 05.44
Grosza i sławy daj tłumaczowi.  Autor angielskiego tłumaczenia sagi o Wiedźminie idzie na wojnę z Netflixem. NEWS SW+

Ledwie Netflix podał termin premiery drugiego sezonu „Wiedźmina”, gdy okazało się, że nie obejdzie się bez prawnych zawirowań.

„David French jest właścicielem praw autorskich do tłumaczeń powieści i opowiadań Andrzeja Sapkowskiego, na których oparty jest serial telewizyjny »Wiedźmin«, współprodukowany i dystrybuowany za pośrednictwem serwisu streamingowego Netflix. (...) Serial »Wiedźmin«, którego pierwszy sezon dystrybuowany jest za pośrednictwem serwisu streamingowego Netflix, a drugi sezon jest w produkcji, został zaadaptowany na potrzeby telewizyjne jako dzieło pochodne od twórczości pana Frencha bez jego zgody i bez uznania pana Frencha jako właściciela praw autorskich do tłumaczenia w napisach początkowych i końcowych serii” – tak zaczyna się pismo z wezwaniem do ugody, które kilka dni temu trafiło zarówno do centrali Netflixa, jak i europejskiego przedstawicielstwa w Holandii. 

Tłumacz niemal wszystkich książek Sapkowskiego na angielski żąda od tego największego serwisu streamingowego świata nie tylko uznania jego praw autorskich i uwzględnienia go w napisach końcowych, ale także odszkodowania za to, że do tej pory nie dochowano zasad.

– To niezwykle ciekawa sprawa, która może mieć spory wpływ na środowisko tłumaczy. Niestety, my i nasza praca jesteśmy regularnie pomijani. Zdarzają się nawet sytuacje, że czasem wręcz specjalnie tak zlecają tłumaczenia, by nie pojawiały się nazwy własne czy imiona bohaterów z oficjalnych tłumaczeń. Byle ominąć wymogi prawa autorskiego – mówi nam Rafał Lisowski ze Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury/Polish Literary Translators’ Association.

Trochę za bardzo niewidzialny

– Nikt z Netflixa, ze strony producentów amerykańskich ani koproducentów polskich nie skontaktował się ze mną. Ja sam odezwałem się do Tomasza Bagińskiego z Platige Image z prośbą o skontaktowanie mnie z Lauren Schmidt, czyli showrunnerką serialu. Po wymianie kilku maili nic takiego się jednak nie zadziało. Zamiast tego sama Schmidt pokazywała w mediach społecznościowych zdjęcia, jak czyta i korzysta z książek Andrzeja Sapkowskiego w moim tłumaczeniu podczas prac nad serialem – opowiada nam David French. 

David French, fot. Rafał Soliński

French, który od ponad dwudziestu lat mieszka i pracuje w Polsce, nie jest pierwszym tłumaczem Sapkowskiego. Przed nim „Ostatnie życzenie” i „Miecz przeznaczenia” przetłumaczyła Danusia Stok. Jednak od 2013 roku to French stał się dla wydawnictwa Orbit Books oficjalnym tłumaczem sagi o wiedźminie na język angielski. To jego autorstwa są anglojęzyczne wersje „Czasu pogardy” („Time of Contempt” ), „Chrztu ognia” („Baptism of Fire”), „Miecza przeznaczenia” („Sword of Destiny”), „Wieży Jaskółki” („The Tower of Swallows”), „Pani Jeziora” („The Lady of the Lake”) i „Sezonu burz” („Season of Storms”). I tak jak pierwsza seria netflixowego Witchera była mocno oparta na „Ostatnim życzeniu” i „Mieczu przeznaczenia”, tak kolejna sięgnie zapewne jeszcze mocniej do tych części sagi, które oficjalnie tłumaczył właśnie French.

– Nie mam najmniejszej wątpliwości, że scenarzyści, pracując nad serialem, korzystali z moich tłumaczeń prozy Sapkowskiego na angielski – podkreśla French i dodaje, że dla niego cała sprawa to nie tylko kwestia wynagrodzenia za korzystanie z jego pracy, ale także kwestia etyczna dotycząca doceniania i uznania wagi pracy tłumaczy. – Często mawiamy w środowisku, że nasza praca powinna być tak dobra, by była wręcz niewidzialna dla czytelnika. By ten nie zauważył, że ma do czynienia z tłumaczeniem. Ale jednak czymś innym jest widoczność i docenienie naszej pracy w ramach uznania praw autorskich – podkreśla David French. 

– Co ważne roszczenia pana Frencha mają silne prawne uzasadnienie. Jest on dysponentem praw autorskich do utworu pochodnego, jakim jest tłumaczenie książek. Zgodnie z umową z wydawcą z listopada 2018 roku jest jedynym właścicielem tych praw autorskich w odniesieniu do praw telewizyjnych i filmowych – mówi nam mecenas Zbigniew Krüger z kancelarii Krüger & Partnerzy reprezentującej tłumacza. – Nawet jeżeli autor książek Andrzej Sapkowski zawarł umowy z producentem na tworzenie i dystrybucję serialu, nie oznacza to wcale, że wyłączają one roszczenia tłumacza tych książek. Przecież scenariusz serialu i jego promocja była anglojęzyczna, więc można uznać, że serial wyprodukowany przez Netflix jest także adaptacją twórczości Frencha – dodaje prawnik.

Tłumacz to nie Sapkowski

Rzeczywiście Andrzej Sapkowski tym razem skutecznie zadbał o swoje prawa także te materialne. „Dajcie mi pieniądze z góry” – miał powiedzieć autor sagi podczas negocjacji z CD Projektem na początku XXI wieku. Sapkowski tak bardzo nie wierzył w growy sukces, że zadowolił się stosunkowo niewielkim wynagrodzeniem – nieoficjalnie mówi się o kwocie rzędu 35 tys. zł. Dopiero po kilku latach, gdy kolejne gry o Geralcie coraz lepiej przyjmowały się na rynkach i sprzedawały, Sapkowski zrozumiał swój błąd i zażądał dodatkowych 60 mln zł tytułem praw autorskich.

Powołał się na rażącą dysproporcję między kwotą, którą otrzymał przed laty, a dochodami CD Projekt. CD Projekt – w dużej mierze, by nie zaogniać sytuacji, przez którą ponosił straty wizerunkowe – zgodził się zawrzeć z pisarzem ugodę. Kwota dodatkowego wynagrodzenia ponownie nie została ujawniona, ale kluczowe było to, że kiedy Netflix postanowił zekranizować sagę, wiedział, że warto zadbać o dobre kontakty z Sapkowskim. W 2017 roku między polskim pisarzem a amerykańskim serwisem VOD zawarto umowę, która nie tylko była zadowalająca pod kątem finansowym, ale także artystycznym. Pisarz oficjalnie pełnił przy serialu Netflixa funkcję „konsultanta kreatywnego”. Owszem, podczas portugalskiego Comic-Con zapewniał, że nie jest osobiście zaangażowany w prace, ale jednak ekipa serialu konsultowała z nim znaczące odstępstwa fabularne, w tym przeplatające się trzy linie czasowe.

To, że ani Netflix, ani jego polscy partnerzy nie dołożyli w stosunku do tłumacza choćby minimalnie podobnych starań, stoi u podstaw roszczenia. A jako dowody na to, że scenariusz i cała produkcja opierają się na wersji anglojęzycznej książek, tłumacz i jego prawnicy przedstawiają kolejne posty z mediów społecznościowych showrunnerki Lauren Schmidt Hissrich. I rzeczywiście na zdjęciach widać zakreślone w książkach wydanych przez Orbit fragmenty czy wręcz ich cały stosik przy łóżku producentki. 

Według Frencha i jego prawników to są na tyle mocne dowody, że w piśmie wysłanym do Netflixa nie tylko wzywają do umieszczenia w pierwszym sezonie serialu podziękowań stwierdzających, że adaptacja opiera się na tłumaczeniach Frencha, umieszczenia go w materiałach promocyjnych, w tym w bazie imdb.com, ale także domagają się odszkodowania.

French i jego prawnik nie chcą zdradzać wysokości odszkodowania żądanego od Netflixa. – Stanowczo nie jest to suma symboliczna – mówi Krüger i dodaje, że stanowi ona dwukrotność oczekiwanej opłaty licencyjnej, która powinna była zostać przyznana w przypadku zawarcia zgodnej z prawem umowy.

Tłumacz dał Netflixowi dwa tygodnie na odpowiedź na roszczenia. Po tym czasie zapowiada podjęcie kroków prawnych z pozwem i zabezpieczeniem powództwa w postaci wniosku o zaprzestanie dystrybucji pierwszego sezonu „Wiedźmina”. Tłumacz wnioskuje także o ujawnienie szczegółów umowy licencyjnej z samym Andrzejem Sapkowskim. 

Davidowi Frenchowi jednak może nie być łatwo w zderzeniu z Netflixem. Bo choć ma ta cała sprawa posmak romantycznej walki Dawida z Goliatem, to jednak sam Netflix zapytany przez SW+, jak odnosi się do tych roszczeń, jednoznacznie ustami swojego biura prasowego odpowiedział: są bezpodstawne, bo podstawą całej umowy na produkcję „Wiedźmina” jest kontrakt z Sapkowskim. 

6 książek na tysiąc

Sprawa więc raczej nie będzie dla tłumacza łatwa do wygrania. Za to może stać się ważnym głosem w dyskusji o pozycji i wadze tłumaczeń. Bo ta zaczyna być coraz poważniejsza. 

Teoretycznie według prawa wszystko jest w miarę jasne. – Niemal dwa lata temu Sąd Najwyższy jasno orzekł, że praca tłumacza ma charakter bezdyskusyjnie twórczy i unikatowy. Przekład to rzecz jednostkowa, wcześniej nieistniejąca, zależna wprawdzie od tekstu pierwotnego, jednak odrębna ze względu na indywidualny charakter tłumaczenia i związane z tym wartości intelektualne autora, którym jest w tym przypadku właśnie tłumacz. W konsekwencji rezultat tłumaczenia jest też przedmiotem prawa autorskiego i to niezależnym od oryginału, szczególnie w przypadku dzieł literackich. Przecież przy ich powstawaniu nierzadko tłumacz musi dokonać daleko idącej interpretacji całego utworu i dodać cząstkę własnego indywidualnego artyzmu, własnej duszy i charakteru – podkreśla Wojciech Wołoszyk, prawnik-lingwista i biegły sądowy z zakresu przekładu prawnego. – W efekcie na gruncie polskiego i międzynarodowego prawa autorskiego nie budzi wątpliwości wniosek, że tłumaczenia uzyskują niezależny od oryginału byt prawny, a ich autor uzyskuje własne uprawnienia, niezależne od uprawnień autora tekstu źródłowego. Niezbędne minimum to oznaczenie autorstwa tłumaczenia, o ile oczywiście ta kwestia nie zostanie uregulowana odmiennie w umowie o wykonanie przekładu. 

Niestety w praktyce to wszytko to wciąż teoria. – Żyjemy w czasach, gdy „prawa własności intelektualnej” są odmieniane przez wszystkie przypadki w debacie publicznej, ale równocześnie jest powszechne przyzwolenie na ich naruszanie. Wysiłek twórczy tłumaczy jest najczęściej mocno niedoceniany, a ich wkład intelektualny bagatelizowany – dodaje Wołoszyk.

Przykład: kilka lat temu Diana Chmiel autorka bloga „Bardziej lubię książki niż ludzi” opisywała, że chciała zrobić zdjęcie choinki ułożonej z książek, na których okładkach znajduje się nazwisko tłumacza. Po przeszukaniu całej swojej biblioteki liczącej ok. 1 tysiąca tytułów znalazła tylko 6 takich książek. 

– Właśnie kwestie umieszczania także autora tłumaczenia na okładkach, szczególnie trudniejszej, pięknej literatury, wzbudzają kolejne środowiskowe dyskusje. Są oczywiście wydawcy, tacy jak Karakter czy Czarne, którzy szczególnie przy poważniejszych seriach uwzględniają także tłumaczy, ale to wciąż raczej sporadyczne przypadki – dodaje Lisowski, który sam ma na koncie ok. 60 przekładów z angielskiego na polski autorów od Stephena Kinga po Kurta Vonneguta, ale na żadną okładkę nie trafił.

Tłumaczu tłumacz się sam

The Witcher, mat. prasowe Netflix

Tyle że okładki to tak naprawdę tylko wisienka na torcie. Dla tłumaczy kluczowy jest raczej fakt braku jednoznacznych i powszechnie uznawanych zasad gry w stosunku do ich pracy, szczególnie w stosunku do ich własnych praw autorskich co do tłumaczenia. – Tłumacze muszą sami dbać o respektowanie swoich praw w tym zakresie. W niektórych umowach o wykonanie przekładu reguluje się kwestie przeniesienia majątkowych praw autorskich, jednak kwestia autorskich praw osobistych, a szczególnie oznaczania autorstwa oraz wykonywania praw zależnych jest często pomijana i lekceważona. W praktyce jednak najczęściej nie są zawierane żadne umowy w formie pisemnej. Warto przy tym pamiętać, że polskie prawo autorskie do skutecznego przeniesienia praw autorskich wymaga zawarcia umowy w formie pisemnej – mówi Wołoszyk.

– Niestety prawa autorskie tłumaczy są powszechnie łamane. W tym kontekście sytuacja tłumaczy literatury i tak jest niezła, bo jest spore zrozumienie ich wkładu pracy. Dużo gorzej natomiast wygląda sytuacja tłumaczy tekstów specjalistycznych, ustaw, wyroków. Nawet poważni klienci instytucjonalni z sektora publicznego często tych zasad nie przestrzegają i niestety normą jest brak wskazania autora tłumaczeń. A to przecież kwestia ważna także z powodów czysto merytorycznych i praktycznych. Możliwość konsultacji z autorem tłumaczenia co do powodów dokonania określonych wyborów terminologicznych – np. w tłumaczeniu wyroków międzynarodowych trybunałów – może bardzo ułatwić pracę prawnikom, urzędnikom oraz innym ich użytkownikom – podkreśla ekspert. I dodaje, że aby udowodnić kreatywny wymiar tłumaczeń specjalistycznych, wystarczy przeprowadzić prosty test i ten sam tekst powierzyć trzem różnym tłumaczom. – Zawsze otrzymamy trzy różne przekłady – kwituje.

– Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury dysponuje ustandaryzowanymi umowami dla tłumaczy, które pomagają w ochronie praw. Nie ma w nich np. klauzul przenoszących prawa w przypadku przyszłej eksploatacji na innych polach, czyli właśnie ekranizacji. Ale to tylko dobra wola wydawcy, dystrybutora czy na taką formułę się zgodzi – podkreśla Lisowski.

Zgubione w tłumaczeniu

I nie jest to w żadnym razie tylko polski problem. Anne Milano Appel, amerykańska tłumaczka włoskiej literatury, sześć lat temu dosyć ostro opisywała, jak wydawca próbował na niej wymóc umowę, w której na jego rzecz zrzekała się praw do tłumaczenia, mimo iż wcześniej praktykowali umowę z oznaczeniem konkretnego czasu i obszaru dystrybucji publikacji. – Wydaje się jasne, że świadomość naszych praw i chęć ich obrony są kluczowe. Kluczowe znaczenie mają nasze organizacje zawodowe i wzorcowe umowy, ale ostatecznie my, jako jednostki, musimy się wypowiedzieć i zająć stanowisko – podsumowywała Appel swoją, ostatecznie wygraną, batalię. 

Trudniejsze jednak są sytuacje, w których wydawcy próbują omijać prawa tłumaczy. Najgłośniejszą chyba w Polsce była ta dotycząca legendarnego już tłumaczenia „Winnie the Pooh” A.A. Milne'a, czyli „Kubusia Puchatka” według Ireny Tuwim.

Ulica Kubusia Puchatka w Warszawie, fot. gophi/Wikimedia

Disney, który jest właścicieli praw do oryginału, aby uniknąć w Polsce płacenia spadkobiercom Ireny opłat z tytułu praw autorskich do tłumaczeń, zaczął dokonywać zmian w nowych przekładach i bazujących na nich publikacjach. I tak zamiast Stumilowego Lasu w książeczkach zaczął pojawiać się Las Stuwiekowy, Tygrys już nie brykał tylko fikał, a Kubuś przestał być Puchatkiem.

Jeszcze inny problem pojawił się ponad dekadę temu, gdy tłumaczka Hanna Szczerkowska złożyła pozew o naruszenie jej praw autorskich przeciw teatrowi w Jeleniej Górze. Poszło o „Honor samuraja”, czyli sztukę Adama Rappa, w której reżyser wprowadził duże zmiany (dotyczyły ponad jednej trzeciej tekstu w tym tytułu i zakończenia sztuki). Sąd orzekł, że naruszyło to prawa tłumaczki i nakazał teatrowi przywrócić oryginalną wersję tekstu. 

Bardzo trudno stwierdzić, czy podobnie może potraktować ewentualny sądowy spór Frencha z Netflixem, szczególnie, że nawet wskazanie właściwego sądu może być problematyczne, a ten zderzy się z niezłym prawno-artystycznym węzłem. Ale może jest tak, jak stwierdził Jaskier w „Krwi elfów”: „Gdzie się tu w balladzie prawdy doszukiwać? Prawda jedno, poezja drugie”. Czy raczej jak oświadczył w tłumaczeniu Frencha Dandelion: „Why look for truth in a ballad? Truth is one thing, poetry another”.

Zdjęcie tytułowe: Wiedźmin, mural reklamujący serial w Łodzi, fot. Zorro2212/Wikimedia