REKLAMA

Zobaczyłem utopijne miasto przyszłości. Nie musiałem nigdzie wyjeżdżać

Nie trzeba było ruszać się z miasta, żeby zobaczyć inny, zdecydowanie lepszy świat. Ta przedziwna podróż niewymagająca wyjazdu była odświeżająca jak prawdziwa wyprawa. I po niej również pozostanie uczucie tęsknoty za tym, co się zobaczyło, gdy wróci się do szarej rzeczywistości.

Zobaczyłem utopijne miasto przyszłości. Nie musiałem nigdzie wyjeżdżać
REKLAMA

Naprawdę poczułem się jakbym znalazł się gdzieś indziej, jakbym przeniósł się w czasie i zobaczył alternatywną wizję przyszłości, w której utopijni marzyciele odnieśli częściowy sukces i to ich wizje wdrożono w życie. Tylko przez chwilę można było mieć wrażenie, że miasto jest opuszczone. Krótką ulicą jedynie od czasu do czasu przejeżdżał samochód. Zwykle kierowcy pędzą bez wytchnienia, chociaż nie ma takie konieczności. Za moment i tak zjadą do galerii handlowej, staną na światłach albo odstoją swoje, zanim włączą się do ruchu na ważniejszej ulicy. Jak dobrze wreszcie od nich odpocząć. Nawet stąd słychać tramwaje czy pociągi, w końcu nic ich nie zagłusza.

Gdyby ktoś przestraszył się, że w tym mieście przyszłości aut nie ma, głośno by odetchnął wchodząc na główną arterię. Są, dalej jeżdżą, ale jest ich zdecydowanie mniej niż na co dzień. Gdzie się wszyscy podziali?

REKLAMA

Utopia wygnała ich z betonowej dżungli?

Wcale nie. Ludzi jest pełno na ścieżkach rowerowych. Tym razem w długich korkach na światłach stoją rowerzyści. Prawdziwy potok głów płynie Piotrkowską. Najsłynniejsza ulica Łodzi nazywana jest deptakiem, ale „formalnie wciąż pozostaje drogą wewnętrzną o ograniczonym ruchu kołowym”, jak przypominał swego czasu łódzkiej „Wyborczej” Marek Marusik ze straży miejskiej. Zmienia się to właśnie w długie weekendy.

W „Życiu zewnętrznym” Annie Ernaux dziwi się, dlaczego ludzie stojący w kolejkach do kas nie buntują się. Wszak to wina właścicieli sklepów, że to wszystko tak długo trwa, bo oszczędzają na pracownikach, zamykają tradycyjne kasy i wyręczają się samoobsługą. Znudzeni i podirytowani klienci powinni pokazać niezadowolenie, wymusić prawo do szybkiej obsługi, a tymczasem stoją potulnie, co najwyżej przeklinają pod nosem tych, którzy się guzdrzą przy skanowaniu produktów, a później ich pakowaniu. Prawdziwa milcząca nienawiść spada na tych, którzy po drodze popełnią błąd, wcisną coś nie tak albo źle zważą warzywo. Faktycznym winowajcom, dużym sieciom, uchodzi to wszystko na sucho.

Ale my, piesi i rowerzyści, którzy dzień w dzień przegrywamy nierówną walkę w miastach ustępujących samochodom, przynajmniej mamy moment, kiedy przez chwilę tryumfujemy. Właśnie w takie dni jak długi weekend majowy, kiedy nie-deptaki do nas należą, bierzemy symboliczny rewanż.

Zrelaksowani mieszkańcy są na wyremontowanym pasażu. Siedzą na ławkach, w cieniu drzew, zajmują wolne miejsca. Wypoczywają na ławkach. Jeszcze więcej ludzi jest w parkach. Leżą na kocach, podchodzą do fontanny, spacerują, bawią się z psami, rzucają piłkami, biegają, jeżdżą na rowerze. Gdyby ktoś chciał zadać pytanie, czy zieleń w miastach jest potrzebna, każdy park był w ostatnie wolne dni zdecydowaną odpowiedzią. Ba, każda ulica, na której dostępny jest szpaler drzew, wyrażała ten sam twierdzący pogląd. Leniwi spacerujący byli wyraźnie zadowoleni mogąc rozmawiać na ulicach, na których w końcu jest cicho i spokojnie.

Za chwilę znowu wrócą pytania, jak ma wyglądać miasto przyszłości

Toczyć się będą debaty. A wystarczyłoby wrócić do tych dni, kiedy nagle wszyscy garną się do zielonych terenów. Spacerują ulicą, na której nie rządzą samochody. Nawet komunikacja miejska spełnia swoje zadanie. Nie stoi w korkach, autobusy i tramwaje pędzą po wolnych ulicach, torowiska nie są blokowane przez samochody zaparkowane „tylko na chwilę”.

Oczywiście – ktoś powie, że to dzień wolny, więc dlatego nie trzeba się spieszyć do pracy, nie trzeba zawozić dzieci do szkoły, nie trzeba robić dużych zakupów, których przecież rowerem ani tym bardziej komunikacją miejską się nie przewiezie. Wtedy można jednak odpowiedzieć pytaniem, czy nie lepiej by było, gdyby te wszystkie ważne miejsca były blisko nas? Czy znienawidzona w wielu środowiskach idea miasta 15-minutowego nie sprawiłaby, że wszyscy mieliby choć trochę wygodniej?

W wolne dni miasta nie pustoszeją. Ludzie odwiedzają parki, wychodzą na rower, długi spacer. To takie proste. Zdaję sobie sprawę, dlaczego w normalne dni nie jest. Drogi dla rowerów nagle się kończą. Chodniki są nierówne. Tramwaje i autobusy się spóźniają. Jednorazowo można na to wszystko przymknąć oko, ciesząc się relaksem.

Dlatego też miasto przyszłości, które zobaczyłem, jest jednocześnie utopią. Bardzo dziwną, bo na wyciągnięcie ręki, ale mimo wszystko nie tak łatwą do zrealizowania.

Może jestem naiwny, może sam się oszukuję, lecz mam wrażenie, że takie dni życia w utopii mimo wszystko nas do niej przybliżają. Pewnego dnia w środku tygodnia patrzyłem na Plac Wolności. Miejsce zostało jakiś czas temu wyremontowane, a miasto chwali się nagrodami za rewitalizację. Jednak to nie przyznawane wyróżnienia świadczą o sukcesach.

Na zielonych trawnikach wypoczywają ludzie, inni siedzą na ławkach, czytają książki, rozmawiają, wypoczywają. Jeszcze niedawno ta przestrzeń wyglądała tak:

fot. Google Street View

REKLAMA

Teraz została oddana głównie pieszym i rowerzystom. Skoro nawet w tygodniu miejsce żyje, pełne jest ludzi, to jest to wyraźny sygnał, w którą stronę trzeba zmierzać. Miasto może służyć wypoczynkowi, relaksowi, być przestrzenią, w której po prostu się jest.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-05-04T15:39:28+02:00
Aktualizacja: 2025-05-03T07:51:00+02:00
Aktualizacja: 2025-05-02T08:02:27+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA