REKLAMA

Byłem na Lotnisku Chopina podczas awarii. Tym prostym sposobem zapobiegli chaosowi

Wyobraź sobie lotnisko bez komputerów i elektronicznych tablic. Właśnie tak wyglądało lotnisko Chopina podczas ostatniej awarii.

Byłem na Lotnisku Chopina podczas awarii. Tym prostym sposobem zapobiegli chaosowi
REKLAMA

Technologia stała się nieodłączną częścią naszej codzienności, ale problem w tym, że nie zawsze działa. Największe lotnisko w Polsce musiało sięgnąć po nietypowe środki podczas awarii.

REKLAMA

Lotnisko Chopina wysiadło. Dosłownie

W nocy z 9 na 10 stycznia na Lotnisku Chopina w Warszawie doszło do awarii systemów informatycznych. Problem pojawił się około godziny 3:30 nad ranem podczas rutynowych testów systemów. Awaria spowodowała utrudnienia w odprawie pasażerów, a także brak informacji na ekranach lotniskowych. Władze lotniska wykluczyły ingerencję zewnętrzną jako przyczynę awarii.

Pomimo problemów, lotnisko kontynuowało obsługę przylotów i odlotów, jednak występowały opóźnienia w niektórych rejsach. Rzeczniczka lotniska, Anna Dermont, poinformowała, że awaria dotknęła wewnętrzne systemy, a kilkanaście rejsów odnotowało opóźnienia. Pasażerowie byli proszeni o śledzenie komunikatów lotniska i swoich przewoźników.

Służby techniczne pracowały nad przywróceniem pełnej funkcjonalności systemów. Około godziny 7 rano pierwsze samoloty zaczęły startować, jednak opóźnienia nadal występowały. Pracownicy infolinii informowali o stopniowej poprawie sytuacji, jednak przyznawali, że przywrócenie pełnej sprawności zajmie trochę czasu.

Po godzinie 9 rano sytuacja zaczęła wracać do normy. Rzeczniczka poinformowała, że pasażerowie są odprawiani na bieżąco, a pracownicy przywracają pełną sprawność systemów informacyjnych.

Przeczytaj więcej o lotach na Spider's Web:

Jak nie ekranem, to tablicą. Jak w szkole!

Los chciał, że sam miałem przylot na popularnego Chopina, ale nieco później, bo około godziny 11:15. Spodziewałem się dantejskich scen. W końcu awaria systemów to nie przelewki. W głowie miałem wizje tłumów zdezorientowanych pasażerów, walczących o informacje czy opóźnienia ciągnące się w nieskończoność. Nerwowo sprawdzałem godzinę, modląc się w duchu, żeby zdążyć na przesiadkę na pociąg.

Ku mojemu zdziwieniu, po wejściu do hali przylotów, zastałem… spokój. Owszem, było nieco gwarno, ale to lotnisko, a nie przedszkole podczas drzemki. Żadnych kłębiących się kolejek, awanturujących się podróżnych. Wszyscy sprawnie przechodzili przez kontrolę, czy transfer. Przez chwilę myślałem, że może jeszcze śpię. Ale nie, to działo się naprawdę.

Jedyny ślad po awarii na lotnisku Chopina (źródło: Spider's Web / Oliwier Nytko)

Największe wrażenie zrobił na mnie sposób, w jaki poradzono sobie z awarią elektronicznych tablic informacyjnych. Zamiast nich, na stojakach ustawiono… zwykłe, białe tablice, a informacje o przylotach i odlotach wypisywano ręcznie, czarnym markerem. Proste, a jakże skuteczne. Każda tablica opisana była numerem karuzeli bagażowej i numerem rejsu, z którego pochodziły bagaże. Zero chaosu, zero zamieszania.

Przyznam, na mojej karuzeli pojawił się działający ekran, a w nim również miasto, z którego leciałem.

REKLAMA
Jedyny ekran jaki działał. Z moim lotem!

Ale i tak wcześniej poznałem, że moja to moja, dzięki tej tablicy. Nie wiem, kto wpadł na to, może jest to element procedury kryzysowej na wypadek awarii. Chciałbym pogratulować lotnisku Chopina. Bo ogarnięto sprawę wzorcowo.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA