Myślicie, że w Warszawie postawili kontener? Spójrzcie tylko na to
Nowa siedziba Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie wywołała mnóstwo emocji, a sam budynek zmusił do zadawania pytań na temat przyszłości architektury. Podobne zamieszanie może wywołać apartamentowiec, który od strony ruchliwej ulicy faktycznie wygląda tak, jakby właśnie został opuszczony z kontenerowca i czeka na rozpakowanie.
Jeśli MSN budzi skojarzenie z kontenerem, to nowy blok na ul. Kilińskiego w Łodzi wręcz nim jest. Przynajmniej takie ma się wrażenie przechodząc obok niego. Cała konstrukcja przypomina ogromne rusztowanie, które zostanie zdjęte, gdy ekipa opuści plac budowy, wcześniej dostając się do wnętrza. Rusztowanie jednak zostanie na zawsze.
Sąsiedztwo nowego budynku pozwala sądzić, że ten jest tutaj tylko na chwilę
Zaraz przyleci helikopter, budowlańcy przyczepią linę i konstrukcja od leci w siną dal, tam, gdzie pasuje bardziej. Obok znajdują się piękne, typowo łódzkie kamienice. Ulica jest wąska, podobnie jak wiele innych w śródmieściu. Apartamentowiec zaskakuje swoją ekstrawagancją. Szokuje niedopasowaniem.
Właśnie z tego powodu nie powinien mi się podobać, ale… czuję do niego sympatię. Rozumiem też, dlaczego może budzić emocje. Jest budynkiem, który swoją oryginalnością chce przeciągać wzrok, celowo się wyróżniać, aż prosi się, by powiedzieć, że jest kontrowersyjny. Jednak przez to, że ulica jest wąska, zabudowa zwarta, to apartamentowiec nie dominuje, jak ma to czasami miejsce w przypadku nowych, efektownych inwestycji.
Podobnie jak budynek MSN w Warszawie, tak i ten apartamentowiec pozwala zadać niewygodne pytania nt. architektury. Czy to wizja tego, jak będziemy mieszkać w przyszłości? Raczej nie. Blok nie chce wyznaczać trendów, nie chce być odpowiedzią na problematyczne kwestie, nie chce z niczym walczyć ani niczego naprawiać. Ale jednocześnie chce być inny. Czy to powinno być najważniejsze? Zwykle odpowiadam, że nie, ale od czasu do czasu odrobina szaleństwa nie zaszkodzi, jak w tym przypadku.
Industrialna facjata skrywa zielone wnętrze. To znaczy takie ma być – inwestycja nosi odważną nazwę „Słoneczne tarasy”. Nazewnictwo może zaskakiwać, bo stojąc na ulicy trudno wyobrazić sobie zielone przestrzenie, ale pewnie o to chodzi. Co innego dla gapiów, co innego dla mieszkańców. I tak w środku znaleźć mają się „ogrody na dachu całego budynku”, a deweloper zapowiada „wysoki standard części wspólnych”. Piramidalna zabudowa ma zapewnić doświetlenie każdej z kondygnacji. Podwórze nowego budynku przynajmniej na wizualizacjach budzi skojarzenie z dawnymi łódzkimi fabrykami.
Frontowa elewacja jest steampunkowa, industrialna, nawiązuje do korzeni miasta, ale w inny sposób niż robili to dotychczas wszyscy
Jest jeden budynek w Łodzi, którego szczerze nie znoszę. Z daleka sprawia wrażenie, że został wykonany z czerwonej cegły. Udaje, że w ten sposób kłania się robotniczej przeszłości miasta. Pochodzę do niego, stukam w spodziewaną cegłę i słyszę odgłos przypominający kontakt z kartonem.
Jest też inne dziwo. Nad odremontowaną, efektownie wyglądającą kamienicą dobudowana jest nowoczesna, przeszklona przestrzeń. Sprawia to wrażenie, że biurowiec próbuje połknąć kamienicę z XIX w.
Steampunkowy budynek inaczej bawi się przeszłością. Co mówi o przyszłości? Raczej niewiele, ale przynajmniej nie jest kolejnym takim samym apartamentowcem, efektem wciśnięcia skrótu kopiuj, a potem wklej. I tak przez całą Polskę. Chciałoby się, żeby głośniej było o projektach, które dają szansę na własne mieszkanie nie tylko tym najzamożniejszym – i raczej „inwestorom”, którzy zaraz je wynajmą, a nie sami w nim zamieszkają – ale że ich nie ma to pozostaje docenienie projektów, które rzucają się w oko. Może moja sympatia wobec steampunkowej kamienicy to swego rodzaju wywieszenie białej flagi.
Jak się nie ma co się lubi, to niech będzie i taki dialog z historią, przeszłością i dziedzictwem.