Uber wymyślił przystanki, a teraz odkrywa budki telefoniczne. Chce wprowadzić je w Polsce
Jak tak dalej pójdzie to niebawem kierowcy Ubera będą protestować przeciwko tradycyjnym taksówkarzom, że ci przez swoje nowoczesne podejście psują rynek. Kręcimy się w kółko, wszystko już było, ale tym razem karuzelą dziwnie zakołysało i nie wiadomo, gdzie się znajdujemy.
Jakiś czas temu szydziłem z tego, że Uber w Stanach Zjednoczonych wymyślił przystanki. Wielka nowość wprowadzona na amerykański rynek okazała się być tak naprawdę rozwiązaniem znanym od lat w postaci transportu publicznego.
Pasażerowie zarezerwują miejsce w aplikacji, udadzą się na wyznaczone miejsce i pojadą do celu nie samemu, tylko z grupką innych użytkowników w większym pojeździe. W odróżnieniu od typowego zamówienia samochodu Uber Shuttle będzie tańszy, bo niepodatny na wahania cen, które są normą w przypadku dużych wydarzeń i zwiększonym popycie.
Kryzys innowacji zaprowadził nas do tego, że Uber odkrywa budkę telefoniczną
Właśnie z tym kojarzą mi się „uberomaty”. Jak informuje „Rzeczpospolita” po testach w Czechach firma chce wprowadzić specjalne kioski w Polsce. To za ich pomocą użytkownik bez aplikacji czy smartfonu mógłby zamówić przejazd. Nawet jeżeli będzie się klikać, a nie rozmawiać, to zasada jest ta sama.
Urządzenia miałyby stanąć przy lotniskach, dworcach czy szpitalach.
To rozwiązanie, które daje dostęp do naszej platformy i umożliwia zamówienie przejazdu bez konieczności posiadania aplikacji. Zatem jest to narzędzie dające nam szansę dotrzeć do zupełnie nowego klienta: osób starszych, mniej zaawansowanych cyfrowo
– wyjaśnia dziennikowi Michał Konowrocki, dyrektor zarządzający Uber Polska.
Teoretycznie z nowego pomysłu powinienem być zadowolony, wszak sam narzekałem ostatnio, że dziś do wszystkiego musi być aplikacja. Nie wiem jednak, czy lekarstwem na mnogość aplikacji, które zasypują nas powiadomieniami, powinny być automaty i kioski stawiane gdzie się da.
To byłby przedziwny paradoks. W końcu z jakiegoś powodu kioski zostały wyparte. Teraz do nich wracamy, ale w innej formie – pod postacią automatów paczkowych czy świecących automatów. Na dworcach, lotniskach czy nawet w szpitalach nie brakuje przecież takich urządzeń. Kolejne dodatkowo zagracą przestrzeń, która już teraz jest zdominowana przez maszyny.
Intencje Ubera są pewnie dobre, ale po raz kolejny mamy dowód na to, gdzie zaprowadziła nas tak wcześniej zachwalana innowacja.
Koniec końców wracamy do momentu, gdy przejazd zamawiało się podchodząc do punktu – czegoś w rodzaju budki telefonicznej czy po prostu przystanku
Oczywiście w tym przypadku innowacja była specyficzna i można powiedzieć, że sprowadzała się do obniżenia kosztów tam, gdzie się to tylko dało.
Uber unika tradycyjnej relacji pracodawca-pracownik oczywiście po to, by obniżyć koszty pracy, a w konsekwencji obniżyć koszty usług. To obniżenie kosztów pracy, w praktyce oznacza po prostu niezatrudnianie kierowców, nieoferowanie im żadnej ochrony, opieki medycznej, ubezpieczeń społecznych. I przekonywanie, że nie są prawdziwymi pracownikami, tylko dzielą się z innymi swoimi zasobami
- tłumaczył w rozmowie ze Spider's Web+ Dominik Owczarek z Instytutu Spraw Publicznych.
Jak się okazuje dochodzimy do momentu, w którym zauważamy, że nie tylko kierowca, którego możemy wezwać bez aplikacji, jest na wagę złota, ale też ogólnodostępny punkt, w którym da się załatwić podstawowe sprawy. Czyli coś w rodzaju kiosku. Tyle że lokalnych sprzedawców już nie ma, a na wyczyszczony rynek wchodzi duży kapitał. Postawi automaty, zapewni jakąś formę automatyzacji, ale w zasadzie będzie to samo, co dawniej.
Firmy będą przekonywać, że to walka z cyfrowym wykluczeniem – choć to właśnie one to cyfrowe wykluczenie spowodowały.
A lekarstwem będzie kolejny automat, ale z większym ekranem
Uber jest ciekawym przykładem zjawiska, ale sięga ono znacznie dalej. Wcześniej na wideomaty zdecydował się kolejowy przewoźnik Polregio. Zasada jest prosta: podchodzi się do maszyny, łączy z kasjerem, rozmawia z nim, płaci i odbiera bilet. Czyli działa to tak jak w przypadku tradycyjnych kas, które na dworcach są... zamykane, a nie rozwijane.
I niby to logiczne, bo taniej jest mieć jedną osobę, która zdalnie obsłuży pasażerów w Poznaniu, Łodzi, Gdańsku i Białymstoku. Nie czeka bezczynnie w sytuacji, kiedy na dworcu nikogo nie ma, bo w każdej chwili może wpaść połączenie z innego miasta.
Czy jednak większą wartością nie byłby kontakt twarzą w twarz, jeśli już faktycznie chcemy troszczyć się o tych, którzy wolą unikać cyfrowych rozwiązań? To automatyzacja na pół gwizdka. Niby problem się rozwiązuje, ale czy w pełni satysfakcjonujący sposób dla obu stron?
Bądźmy konsekwentni - jeżeli faktycznie wartością ma być rozmowa z drugą osobą (a np. w Holandii zauważono, że właśnie tak jest i dlatego tradycyjne kasy mają sens) to trzeba zostawić człowieka na miejscu. Jeśli chcemy stawiać na automatyzację, to na prawdziwą, która coś zmienia, a nie udaje nowoczesną i opakowuje stare rozwiązania w świeżo brzmiące hasła.