REKLAMA

Tiktoker terroryzuje centrum handlowe w Polsce. Pracownik miał już dość i się zwolnił

Do końca zmiany zostało kilka godzin, kolejka klientów tylko rośnie, zmęczenie już jest duże, a tu między nogami pałęta się zielony gnom. Oto rzeczywistość polskich pracowników, których sławni internetowi „twórcy” wykorzystują do zwiększenia swojej popularności.

Tiktoker terroryzuje centum handlowe w Polsce. Pracownik miał już dość i się zwolnił
REKLAMA

„Wkręcanie” bogu ducha winnych ludzi nie jest nowym internetowym zjawiskiem. Tak popularność zdobyli kilka lat temu ci, którzy dziś nazywani są szeryfami polskiego internetu. Niestety, o ile człowiek wyrasta z głupich żartów, tak sieć ciągle ma z tym problem.

REKLAMA

Kilka miesięcy temu przez polskie galerie handlowe pełzał tłum nastolatków. Młodzi ludzie zafascynowani twórczością jednego z tiktokerów podłączyli się do światowego trendu i przemierzając na kolanach sklepy utrudniali życie klientom i pracownikom. Po co? Dobre pytanie.

Trend wyewoluował. Teraz jeden z jego głównych propagatorów, działający w Polsce Crawly, przebrany za strój gnoma przeszkadza ludziom w pracy. Jak się wydaje dorosły mężczyzna przemieszcza się w kuckach po sklepach, wchodzi za kasę i wprowadza niepotrzebne zamieszanie. Śmieszne ma być to, że kasjerzy czy ochroniarze nie wiedzą co robić. Boki zrywać.

Na jednym z filmików Crawly przebrany za gnoma próbował wejść w miejsce, gdzie pracownicy fast foodów przygotowują jedzenie. W porę zainterweniowali pracownicy i zablokowali mu drogę. Mniej zdecydowany był ochroniarz w jednej z odzieżowych sieciówek. Po tym, gdy gnom przedostał się za kasę i po chwili opuścił stanowisko, pilnujący porządku jedynie powolnym krokiem przeganiał intruza, który i tak zmierzał już do wyjścia.

Idea ewoluuje. Na jednym z nowszych filmików gnom najpierw dostaje się za kasę i próbuje w kawiarni robić tradycyjne zamieszanie, by za moment zostać przegonionym przez… innego „aktora, owiniętego w folię aluminiową i udającego rycerza. Pomiędzy nimi krzątają się pracownicy sieciówki, którzy na głowie mają przyjmowanie i wydawanie zamówień. Jak się okazuje muszą też pilnować porządku.

Niektórzy mówią „dość”

Na Reddicie jeden z byłych pracowników galerii handlowej Złote Tarasy napisał, że zwolnił się właśnie po akcjach tiktokera.

Wzywanie policji, awantury, męczenie pracowników, wchodzenie na lady, wchodzenie do lodówek. Opi3r40l od szefa bo jak to nie możemy sobie poradzić z chłopem co chodzi w hehe czapeczce

- napisał (zachowano oryginalną pisownię).

Nie wiemy w jakim konkretnie sklepie czy sieci pracował autor wpisu. Jednak jak relacjonuje do podobnych zdarzeń dochodziło w ostatnim czasie nagminnie:

Wcześniej zdarzało się 2/3 razy w tygodniu jak nagrywali czołganie się albo jakieś akcje typu chłop biega w kaftanie i drugi go ściga. W poprzednim tygodniu widziałem ich już chyba 6 razy i za każdym razem niestety była to moja zmiana. I mówię tu o ogromnej galerii. Więc to, że ja ich nie widziałem nie znaczy, że nie chodzili piętro wyżej itp.

W komentarzu pojawił się głos innego pracownika galerii handlowej. W jego sklepie trzeba było wzywać policję. Służby jednak z niezadowoleniem reagowały na takie zgłoszenia.

Dla samych pracowników galerii handlowej straszny jest nie tylko kabaretowy numer – przeraża ich sama perspektywa tego, że ktoś może przeszkodzić im w pracy, nagrać wizerunek, a później wrzucić go do sieci.

Znajoma pracuje w Galerii Mokotów i przez jakiś czas mówiła, że się non stop boi, że im Crawley wejdzie i wyląduje bez swojej zgody na tiktoka, mówi, że to było gorsze niż kradzieże

Sklepy rozkładają ręce

„Jako że to działanie nie nosi znamion czynu zabronionego według prawa polskiego, dyrekcja nie podjęła decyzji o interwencji organów ściągania, jednakże patrole pracowników ochrony, którzy posiadają wizerunek influencera, zostały wzmożone, gdyż komfort klientów i pracowników centrum handlowego jest dla nas priorytetem” - napisało Biuro Administracji CH Złote Tarasy w odpowiedzi przesłanej redakcji o2.pl.

Nieco inaczej na sprawę patrzył jakiś czas temu prawnik Marcin Kruszewski z profilu Prawo Marcina. Jego zdaniem pełzanie po sklepie można interpretować jako zakłócenie porządku publicznego. A za to grozi kara aresztu, ale też ograniczenie wolności oraz kara grzywny. W tym przypadku mowa była tu jednak o samych młodocianych naśladowcach, a nie prowodyrze całego zamieszania. Najwidoczniej ten czuje się bezkarny, skoro jak gdyby nigdy nic wkracza do kolejnych sklepów i rozbudowuje swoje uniwersum o kolejnych bohaterów, jak rycerz w aluminiowej folii.

Niektórzy będą łapać się za głowę i pomstować na dzisiejszą młodzież, tyle że to oszukiwanie samego siebie. Jeszcze w czasach przedinternetowych szczytem komedii było dzwonienie domofonem do mieszkańców i dawanie porad, co należy zrobić, aby chodząca lodówka nie uciekła. Niestety zachętą do żartów była też książka telefoniczna.

Owszem, wówczas takie żarty miały charakter lokalny – nie wiedział o nich nikt poza grupką znudzonych uczniów i samą ofiarą „żartu”. Teraz wizerunek może trafić do sieci, a nagranie obejrzą miliony. Skala jest zupełnie inna.

Filmiki powinny być też dobrym przyczynkiem do dyskusji nt. szanowania czyjejś pracy czy ogólnie przestrzeni. Z tym jednak mają też problem dorośli, więc znowu nie można zrzucić winy na internetowe pokolenie.

Być może receptą byłoby zwiększenie ochrony, ale sklepy raczej się do tego nie garną i wolą zatrudniać niekoniecznie wykwalifikowanych pracowników za jak najmniejsze stawki. Na dodatek nie wiadomo, do jakich punktów zielony gnom czy jego naśladowcy wkroczą. Poza tym pewnie sami klienci czuliby się nieswojo, gdyby ciągle byli pod czujnym okiem licznej ochrony. Mało kto chciałby prewencyjnie pokazywać plecak, by udowadniać, że nie wchodzi się do sklepu z ukrytym strojem czarodzieja.

Prawo na pewno powinno wziąć pod uwagę takie internetowe żarty. Skoro wzięliśmy się za patostreaming, to trzeba też rozszerzyć problem o inne sieciowe zjawiska. Sęk w tym, że „kreatywni” twórcy filmików lada moment wymyślą coś nowego, więc niestety to walka z wiatrakami.

A co z odpowiedzialnością platform?

Teoretycznie problem można rozwiązać pstryknięciem palców. Wystarczyłoby, że takie filmiki prędko znikałyby z mediów społecznościowych. Jeśli jednak socialmediowe molochy tolerują fałszywe informacje nt. śmierci znanych osób, to raczej nie zanosi się na to, by interweniowały w sprawach, które nawet z perspektywy prawa są niejednoznaczne. Tym bardziej że odtworzenia liczone są w setkach tysięcy.

Jedyne, na co możemy liczyć, to znudzenie się widzów żartami. Gorzej, że akurat tego typu numery bywają nieśmiertelne. Niedawno na TikToku mignął mi „kawał” z domofonem.  Kręcimy się w kółko na karuzeli czerstwych żartów.

REKLAMA

Nie przegap:

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA