Superszybki pociąg TGV przyjechał do Polski. I się spóźnił
TGV – obiekt westchnień, symbol tego, jak można podróżować na zachodzie: szybko, wygodnie, luksusowo. Do dziś zazdrościmy tej prędkości, więc nic dziwnego, że gdy francuska maszyna w połowie lat 90. wjechała na polskie tory, ludzie tłumnie zjawili się na peronach, by zobaczyć ją na żywo. I nie było to lizanie cukierka przez szybę.
Na początku lat 90. głód zachodu był niewyobrażalny. Najlepiej obrazują to relacje z otwarcia pierwszego McDonalda w Warszawie – sieciówkowego fastfooda w naszym kraju witali Jacek Kuroń, Agnieszka Osiecka czy trener tysiąclecia Kazimierz Górski. Nic więc dziwnego, że gdy organizowano 150-lecie kolei na ziemiach polskich, należało zrobić to z pompą i zaprosić prawdziwą gwiazdę. Wybór padł na TGV.
TGV w Polsce
Superszybki pociąg gościł w naszym kraju po raz pierwszy już w 1991 r. w Warszawie, z okazji międzynarodowej konferencji naukowej. Wtedy jednak był holowany, bo nie pasował do polskiej trakcji. Kiedy cztery lata później organizowano obchody 150-lecia kolei na ziemiach polskich, Francuzi wraz z producentem GEC Alstom zgodzili się udostępnić skład TGV Réseau. I to bezpłatnie. Nie dość, że tym razem mógł poruszać się po polskich torach samodzielnie, to była to jeszcze nówka sztuka nieśmigana. Pociąg miał dopiero wejść do eksploatacji.
W ciągu tygodnia pokonał 1800 km i odwiedził kilka miast. Rzecz jasna stolicę, ale i Kraków, Poznań, Łódź, Skarżysko-Kamienną, Radom czy Kielce. „Prawdziwy skok cywilizacyjny” – opowiadał kieleckiej „Wyborczej” Adam Młodawski ówczesny naczelnik sekcji w PKP. Jak sam przyznał zabrał na dworzec całą rodzinę, aby wszyscy mogli zobaczyć, jak to wygląda „na Zachodzie”.
Tak robili zresztą wszyscy. Gazeta „Słowo ludu” pisała, że nawet mieszkańcy wiosek leżących przy torach czekała na przejazd „Francuza”. Prawdziwe tłumy były jednak na dworach. Gdy pociąg już się zatrzymał, ludzie wskakiwali na tory, by jak najszybciej dotrzeć do maszyny i oglądać ją z bliska. Mieszkańcy korzystali z okazji, podchodzili i robili sobie zdjęcia.
Do wnętrza można było wejść, usiąść, dotknąć. Jeszcze więcej szczęścia mieli ci, którzy mogli się nim przejechać – wystarczyło kupić bilet. Jedna z gazet relacjonowała, że działał nawet odpowiedni Warsu i w czasie drogi z Warszawy do Krakowa można było kupić m.in. bigos myśliwski. Zanim pociąg dojechał do Kielc zabrakło już piwa.
Po Centralnej Magistrali Kolejowej TGV jechało 160 km/h
Daleko mu więc było do jego normalnych francuskich prędkości, czyli 360 km/h. „Stan waszych torów jest, delikatnie mówiąc, nie najlepszy” – nie ukrywał w rozmowie z kielecką „Wyborczą” francuski maszynista.
To właśnie dlatego przedstawiciele kolei studzili entuzjazm i mówili, że aby takie prędkości były w Polsce możliwe najpierw trzeba byłoby zbudować od postaw nowe tory i zmodernizować urządzenia techniczne. Bardziej odważnie wybiegał w przyszłości Jerzy Przewłocki, zastępca dyrektora generalnego PKP. W telewizyjnym wywiadzie mówił, że w latach 2010-2020 podobne maszyny będą kursowały w Polsce.
Owszem, TGV się nie doczekaliśmy. Problemem jest jazda 160 km/h, chociaż tutaj głównie decydują przepisy, a nie ograniczenia techniczne. PKP Intercity dopiero zamawia lokomotywy na 200 km/h. Z tej perspektywy wizja zmarłego w 2008 r. przedstawiciela PKP wydaje się być nietrafiona, ale takie Pendolino – mimo że drogie i dostępne na niewielu trasach – skróciło czas podróży na niektórych odcinkach. Niedawno zresztą mieliśmy rocznicę ciekawego wydarzenia. 24 listopada 2013 r. pociąg rozpędził się do 293 km/h na CMK.
Jako że TGV nie mógł pokazać pełnej mocy, nie wypadł najlepiej pod względem punktualności. Pewnie swoje zrobiły nasze nie najlepsze tory i olbrzymie zainteresowanie na dworcach. W Radomiu czekali 15 minut, a w Poznaniu opóźnienie wyniosło aż 90 min. Długi czas oczekiwania wynagrodził nie tylko pociąg – nad tłumem przeleciał prywatny samolot, którym ponoć miał podróżować Elton John, grający tego samego dnia koncert na stadionie. Powiało zachodem.
zdjęcie główne: BalkansCat / Shutterstock.com