Jako fan Switcha nie chcę, by Switch 2 był za mocny. Nintendo może wejść na minę
Kupiłem na premierę, używam po dziś dzień. Nintendo Switch to cudowna konsola, z której jestem niesamowicie zadowolony. Mimo tego (a może właśnie dlatego) nie chciałbym by Switch 2 był zbyt potężny. Goniąc za surową mocą, Nintendo do spółki z Nvidią mogą wpaść na groźną minę.
Switch to dla mnie najlepsza konsola Nintendo w nowożytnej historii. Tak dobrze bawiłem się wcześniej wyłącznie z kultowym BameBoyem oraz GameBoyem Advance. Uważam, że Switch posiada najlepszy katalog gier na konsolową wyłączność, a możliwość przenośnej rozgrywki to kapitalny pomysł, dzięki któremu Nintendo nie musi bezpośrednio rywalizować z PS5 i Xboksem.
Switchem jestem zachwycony i już nie mogę się doczekać jego następcy. Gdy jednak czytam o tym, że urządzenie przenośne ma oferować moc zbliżoną do PS4 oraz XONE, wcale się nie cieszę. Przeciwnie, w mojej głowie narastają obawy, w oparciu o wcześniejsze błędy popełniane przez Nintendo oraz o możliwości współczesnych handheldów. Ale po kolei:
Dlaczego Switch 2 nie powinien być (za) mocny? Powód 1: Bateria i czas pracy na jednym ładowaniu.
Na współczesnym rynku nie brakuje handheldów oferujących moc zbliżoną do PlayStation 4 oraz Xboksa One. Nawet tę moc przewyższających. Doskonałym przykładem jest tutaj ASUS ROG Ally wsparty przepotężnym układem niskonapięciowym AMD Ryzen Z1 Extreme. Dzięki niemu Ally bez problemu radzi sobie z takimi kolosami jak Cyberpunk 2077, Red Dead Redemption 2, Starfield czy Baldur's Gate 3 powyżej 30 klatek na sekundę.
Problem polega na tym, że robi to 50 minut. Po czym pada.
Rozgrywka w trybie 25W - a więc pozwalająca w pełni wykorzystać moc Ryzena Z1 Extreme - pożera energię akumulatora w oczach. Dlatego Starfield na pokładzie samolotu jak najbardziej cieszy, ale jeśli nie mamy przy sobie powerbanka, musimy nastawiać się na zaledwie kilkadziesiąt minut zabawy. To (za) mało.
Tymczasem Switch, właśnie ze względu na wykorzystanie poczciwej Tegry X1, działa aż 4 - 5 godzin na jednym ładowaniu. Do tego z włączonymi takimi produkcjami jak The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom. Różnica jest więc gigantyczna. Albo mamy 4-5 godzin zabawy, albo 50 minut gry z oprawą godną stacjonarnych platform.
Tyle tylko, że od napinania muskułów w trybie 25W mam już ROG Ally. Będę miał też Lenovo Legion GO. Dlatego wolałbym, aby Switch 2 poszedł w innym kierunku. O wiele bardziej ucieszyłbym się na 3 - 4 godziny ciągłej rozgrywki z oprawą piękniejszą niż na pierwszym Switchu, ale niekoniecznie lepszą od tego co pozwala niezbyt mocny Steam Deck. Pojemność baterii jest dla mnie priorytetem.
Dlaczego Switch 2 nie powinien być (za) mocny? Powód 2: Nintendo zadusi kalendarz grami AAA w stylu Sony.
Gry takie jak Breath of the Wild i Tears of the Kingdom pojawiają się raz na kilka lat, przypominając o geniuszu twórców z Nintendo. To jednak nie wielkie Zeldy stanowią sedno katalogu Japończyków. Trzon oferty budują mniej ambitne, ale niezwykle grywalne produkcje, jak trzaskane rok po roku Pokemony, kolejne platformówki z Mario czy remastery hitów z poprzednich konsol.
Na każdą petardę pokroju Breath of the Wild przypada kilkanaście (albo kilkadziesiąt) mniejszych projektów na wyłączność, którymi Nintendo strzela jak z karabinu. Japończycy wydają na swoją konsolę nową grę średnio co dwa miesiące. Z perspektywy PlayStation Studios oraz Microsoft Studios to nieosiągalne tempo. Nintendo musi działać na wysokich obrotach, bo Switch nie posiada tak szerokiej biblioteki gier firm trzecich.
Gdyby Nintendo zaczęło tworzyć gry AAA z oprawą godną PlayStation 4 zbliżone do God of War, The Last of Us Part 2 czy Uncharted 4, drastycznie odbiłoby się to na kalendarzu wydawniczym. Produkcje tworzone kilkanaście miesięcy ustąpiłyby projektom realizowanym przez kilka lat. Czym innym jest, gdy Tears of the Kingdom zamyka generację sprzętu, a czym innym, kiedy gracze oczekują tego typu hitów co kwartał. Gdyby Nintendo musiało tworzyć gry AAA z oprawą PS4, przerwy między premierami nie wynosiłyby już 2 miesięcy, ale 6 albo 12.
Nie wyobrażam sobie trzaskania nowych Poksów rok do roku, jeśli te miałyby oferować otwarty świat i oprawę na miarę PS4. A to właśnie Pokemony są swoistą FIFĄ w świecie Nintendo - powtarzalną i startą formułą, którą kupują miliony, zapewniając Japończykom możliwości finansowe do realizacji wielu projektów. Z kolei wydawanie Poksów co dwa - trzy lata to większe koszty produkcji i mniejsze zyski. To się finansowo nie spina. Im większa i piękniejsza gra, tym gorzej dla bankierów Nintendo.
Dlaczego Switch 2 nie powinien być (za) mocny? Powód 3: Nintendo nie pasuje mi do gier AAA w stylu Sony.
Tworzenie gier AAA na poziomie PlayStation Studios bez wątpienia spowolniłoby kalendarz wydawniczy Nintendo. Powstaje jednak drugie pytanie: czy Wielkie N potrafi w ogóle takie gry serwować? W siedzibie Nintendo jest masa utalentowanych deweloperów, ale ci najlepiej czują się, gdy mogą skupić się na dopracowywaniu rozgrywki, nie oprawy wizualnej. Japońska szkoła.
Wiele gier Nintendo nie wygląda na Switchu tak dobrze jak mogłoby wyglądać, a mała moc Tegry jest tu wygodną wymówką. Jeśli kolejny układ Nvidii zaoferuje moc Xboksa One, gracze będą oczekiwać właściwego wykorzystania podzespołów. Będą oczekiwać pięknego Metroida Prime z filmową oprawą, Pokemonów z niesamowitym otwartym światem oraz Animal Crossing z możliwościami budowy większymi niż kiedykolwiek wcześniej.
Powstaje pytanie, czy Nintendo stanie na wysokości zadania. Jako wielki fan Switcha wiem, że Japończycy tworzą cudowne produkcje. Czym innym jest jednak Metroid Prime Remastered, czym innym nowa odsłona z oprawą na miarę Call of Duty: Modern Warfare, Killzone albo Halo Infinite.
Gdy Nintendo goniło za grafiką lub surową mocą, nigdy się to dla nich nie kończyło dobrze. Pokazują to przykłady konsol GameCube oraz WiiU. Kiedy z kolei Japończycy mieli kompletnie w nosie teraflopy, odnosili gigantyczne sukcesy ,czego przykładami jest Wii, 3DS czy właśnie Switch. Dlatego nie wydaje mi się, by Nintendo do spółki z Nvidią powinno rywalizować z AMD i ich Ryzenem Z1. Siła Wielkiego N tkwi zupełnie gdzie indziej.