Kolejowy absurd: remonty dla nikogo. Są perony, są kładki, są windy, ale pociągi zatrzymają się za kilka lat. O ile w ogóle
Przechodząc obok tych dworców można by odnieść wrażenie, że pociąg przed chwilą odjechał i tylko dlatego nie ma nikogo na peronach. Pachną nowością, wyglądają jak nowe, ale mimo tego przez lata będą niepotrzebne. W Polsce budowa dworców widmo ma się dobrze, bo kto bogatemu zabroni?
Pociągi pasażerskie nie zatrzymywały się tutaj przez lata. Dzień w dzień pędzą po torach pojazdy ze Śląska nad morze i z powrotem, ale linia służy wyłącznie do przewozu towarów, a nie ludzi. Wybudowany w 1930 roku dworzec - w typowym przedwojennym stylu, przez co budzi kojarzenie z dworkiem – w ostatnim czasie wykorzystywany był jako sklep. Teraz jakby coś się zmieniło. Gdyby nie barierki utrudniające wejście na perony, można byłoby uznać, że pociągi znowu kursują albo przynajmniej za chwilę zaczną. Windy i kładki dumnie górują nad okolicą, choć najlepiej widać to z położonego nieopodal wiaduktu. Są ławki, nawet nie brakuje tablic informacyjnych, które tylko czekają, aż ktoś przymocuje do nich rozkład. Jeszcze, jak się okazuje, poczekają.
Kozuby znajdują się na linii 131 w Łódzkiem. To jedna z kilku stacji, która w ostatnim czasie przeszła modernizację. Tylko po co? Mimo poważnych, potrzebnych inwestycji – wybudowano wyższe perony, są kładki i windy - w Kłobucku, Działoszynie, Ruścu Łódzkim, Chociwiu Łaskim czy właśnie Kozubach pociągi prędko się nie zatrzymają.
Rynek Kolejowy podkreśla, że województwo śląskie ani łódzkie nie ujawniały dotąd publicznie dokładnych planów wznowienia w najbliższym czasie kolejowego ruchu regionalnego do tych miejscowości.
Owszem, na części stacji zatrzyma się pociąg jadący do Łodzi, ale stanie się to najwcześniej w… 2029 roku. I będzie to raptem osiem pociągów na dobę. "W przypadku tych stacji sposób rozwiązania dojść na perony może wydawać się przeskalowany" – dość delikatnie określa to Roman Czubiński, autor Rynku Kolejowego.
Wielkie gmachy stanęły w niewielkich miejscowościach, gdzie przez kilka najbliższych lat pociągi nie będą się zatrzymywały
Bardzo często szasta się oskarżeniami o marnowaniu publicznych pieniędzy, ale w takich przypadkach trudno zachować spokój. Przedstawiciele PKP PLK nie chcą ujawnić, o ile montaż kładek czy wind zwiększył koszt inwestycji. A nie da się ukryć, że w jakiś sposób musiał.
Bardzo dobrze, że te stacje będą dostosowane do potrzeb każdego pasażera. Tylko miałoby to sens, gdyby ustalono, że pociągi pojadą w przyszłym roku, góra za dwa-trzy lata. 2029 wydaje się tak odległym terminem, że zasadna jest obawa, czy nieużywane perony, sprzęty i dworce po prostu do tego czasu się nie przeterminują. Co z tego, że teraz są nowe, jeśli będą bezużyteczne przez lata. Przecież może się okazać, że w 2026 czy 2027 będzie lepszy i tańszy sposób na budowę podobnych konstrukcji. I co, wtedy rozbiórka? I kolejne odwlekanie startu pociągów, bo zastane materiały nie będą pasowały do aktualnych przepisów i ustaleń?
To tak, jakby ktoś budował sklep. Zrobił już wielki parking, dojazdy, wydrukował ulotki, zaplanował promocje, ale zapomniał o jednym – nie tylko nie postawił fundamentów pod sklep, ale nawet nie ustalił, co będzie sprzedawał. Dookoła wszystko pięknie, ale biznesu nie ma i nie wiadomo, kiedy i w jaki sposób zacznie funkcjonować.
Tym bardziej że to nie pierwsza tego typu sytuacja. Jako pasażer wolałbym skromną wiatę, niewielką kładkę, logiczne ułatwienia, ale przy tym gwarancje regularnych połączeń, a nie perony jak z wielkiego miasta, które nie zobaczą pasażera przez kilka lat.